W nowym odcinku podcastu Scena Główna Krzysztof Szyc i Jakub Wojakowicz wspominają historie najsłynniejszych powrotów na scenę, ich powodów i skutków.

Mniej znaczy więcej. Efekciarstwo w rapie stało się męczące
Rage’owe bity, moshpity i radiowe hity. Polski rap nie schodzi z pozycji lidera w rankingach popularności. Mimo stale rosnącej dominacji gatunku, coraz rzadziej sięgam po mainstreamowe propozycje.
19.09.2025
Igor Wiśniewski
Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl
Na początku września Związek Producentów Audio Video podsumował kondycję polskiego rynku muzycznego w pierwszym półroczu 2025. Jak pokazuje raport, mamy powody do dumy. Rynek od 11 lat wciąż rośnie, a najnowsze dane uplasowały nasz kraj na 16. miejscu w światowym rankingu, osiągając wartość 455 mln zł. Nikogo nie powinno dziwić, że za zdecydowaną większość rynku (85%) odpowiadają streaming i nośniki cyfrowe.
Z podsumowania wynika także, że popularność polskich artystów stale rośnie. Wśród tych najczęściej wybieranych przez Polaków znaleźli się m.in.: Sobel, Taco Hemingway, Pezet, Otsochodzi, Opał z Gibbsem, Kaliber 44 (przy sprzedaży fizycznej i winylach), Dawid Podsiadło, Kaśka Sochacka i sanah. Dominację najlepiej pokazują Oficjalne Listy Sprzedaży ZPAV z podziałem na kategorie. W pierwszych 10-tkach jedynie w Oficjalnej Liście Airplay (OLiA), dotyczącej playlist radiowych, częściej występował repertuar zagraniczny.
Przeczytaj też
Mainstream absolutny
Jak widać, rap radzi sobie całkiem nieźle. Świadczą o tym zarówno liczby podane przez ZPAV i wyróżnienia sprzedażowe, które nawet po podniesieniu wymagań (nareszcie!) wciąż pojawiają się regularnie. Co więcej, w ostatnim czasie nawijacze z pierwszej ligi coraz częściej ostrzą zęby na koncerty stadionowe.
Jeszcze parę lat temu niewielu polskich artystów porywało się na PGE Narodowy, niezależnie od gatunku. To przecież jeden z największych obiektów w kraju, a produkcja takiego wydarzenia wiąże się z pokaźnym nakładem finansowym. Nic więc dziwnego, że imprezy halowe wciąż cieszą się największą popularnością. Jednak zaledwie w tym roku Quebonafide dwukrotnie wyprzedał stadion, 2115 zagrali support przed 50 Centem, a Mata ogłosił własny koncert na sztandarowym punkcie Warszawy. To już nie bragga, to prawdziwe przejęcie rynku.
Znamienny jest również fakt, że spośród całego zestawienia, wśród Polaków dominują raperzy. Prócz wyżej wymienionych znajdziemy tam choćby Okiego, Guziora z “PLEŚNIĄ” (album z grudnia 2020 roku!) i bambi. Jedynymi artystami popowymi są: Podsiadło, Sochacka, sanah, Mrozu (w duecie z Kubanem), Oskar Cyms, Kult, Behemoth i Jonatan z Bletką. Rap jest po prostu wszędzie.
Polecamy na eBilet.pl
Popularny czyli nudny?
Mimo imponujących wyników, nie widzę wielu powodów do ekscytacji. Raperzy stali się przewidywalni, a algorytm zunifikował brzmienie. Sprawdzając nowości, zdarza mi się przesłuchać albumy lub single, bez rozróżnienia, kiedy zmienia się utwór, a coraz prostsze konstrukcje wersów skutecznie utrudniają tworzenie one-linerów wartych zapamiętania.
Nie chodzi mi o górnolotność lub wizjonerstwo, a zwykłą dozę kreatywności i chęci wyróżnienia się. Te cechy wyraźnie zanikają na rzecz sprawdzonych przez innych patentów. Zanim (jeśli) to ulegnie zmianie, przybijam mentalną piątkę ze Znowu Tonym i siadam na sąsiedniej gałęzi.
Więc czy rap stał się nudny? Bynajmniej. Główny nurt przestał ekscytować, ale trudno odmówić mu momentów. Spośród zlewających się w jedno playlist-friendly singli, bardzo pozytywnie wyróżnił się debiut Kuqe 2115, wszechstronny i przepełniony charyzmą. Z ciekawością poznawałem nieoczywiste featuringi u Kubiego Producenta, bardzo dobrze bawiłem się przy “TThe Grind”, od czasu do czasu wracam do “2038: WARSZAWA” Matczaka. Mimo tych paru jasnych punktów, dużo chętniej i z większym zaciekawieniem patrzę na premiery spoza krajowej czołówki.
Im prościej, tym lepiej
Współczesny hip-hop to idealne odzwierciedlenie kultury Internetu. Jest pstrokaty, szybki i przeładowany dopaminą. W połączeniu z ciągłą obecnością w social mediach, przeciętny słuchacz bardzo szybko może poczuć się przebodźcowany. Może właśnie dlatego raperzy sięgający po bardziej klasyczne bity znów zaczęli być częściej dostrzegani. A polski trueschool ma się bardzo dobrze.
Jest jedna rzecz, której brakuje mainstreamowym artystom. Głodu. Chęci udowodnienia i zaznaczenia pozycji. Ta energia często jest kluczem do sukcesu. Doskonale wie o tym VBS, który po chwilowej bessie tchnął w swoją twórczość świeże powietrze. Najpierw za sprawą brytyjskiego napływu, teraz bratając się ze złotą erą. Raper z Podlasia świetnie łączy braggową przewózkę i stylistyczną lekkość, a o tym, czy na dłuższą metę formuła zda egzamin, przekonamy się pod koniec września z premierą “3” – kolejnego albumu Wiktora. Duże wrażenie zrobił na mnie również ostatni singiel Matiego Szerta – “Bez Znieczulenia”. Były zawodnik MaxFlo, bez zbędnych ozdobników, wyrzucił bagaż doświadczeń na oszczędnym, podszytym trapem bicie Vydee.

Spragnionych klasycznego brzmienia odsyłam do Bartka Koko lub produkcji Qzyna, chyba najbardziej rozchwytywanego producenta w rodzimym undergroundzie. Tylko w tym roku wydał albumy z Tuwimem, Dawidem Borysiewiczem, Skrubolem czy członkami WCK – Madą i Ryfą Ri. Trudno nie wspomnieć również o płycie z Biakiem z 2024, jednym z najlepszych krążków tamtego sezonu.
Bardzo emocjonalny materiał wydał również Gruby Mielzky. “Zaraz Wracam EP” na bitach Returnersów (jak dobrze słyszeć ich ponownie!) to 20-minutowa przeprawa pełna skrajności, osadzona w surowych, bardzo hip-hopowych ramach. Dużo twardsza i wrażliwsza od np. “Wytrychu” W.E.N.Y., będącego czymś na kształt hołdu dla fanów starszych rzeczy reprezentanta Marymontu.
Trueschool znowu w modzie?
Nie zliczę, jak wiele razy wieszczono “powrót mody” na boombap/trueschool/klasyczny rap. Ten powrót już miał miejsce, tylko w nieco innej formie, niż mogliby oczekiwać tego ci najbardziej stęsknieni. Jego oznaką są sporadyczne wycieczki stylistyczne, jak “To nasz dom” Asstera lub “Wołanie” Pezeta i Ajrona z udziałem Eldoki. Nieco większe zainteresowanie samplami i charakterystyczną stopą nie sprawi, że w kolejnym zestawieniu ZPAV na szczycie list znajdą się Barto Katt, Natura 2000, Tede czy szykujący się do premiery kolejnej płyty Shellerini.
Mimo niesłabnącej pozycji, polski hip-hop złapał zadyszkę. Upychanie kolejnych flow switchy, TikTokowych bridge’y i coraz wymyślniejszych sposobów wykorzystania autotune’a, stało się przewidywalne i mało interesujące. Paradoksalnie, atrakcyjniej wypada bardziej przewidywalny i konwencjonalny rap. Bez fajerwerków, za to z chwilą na oddech i miejscem na potknięcie.
Poprzedni artykuł