Kategorie
eBilet
Fot. PAP/DPA/Peter Kneffel

Eurowizja

Dlaczego oglądanie Eurowizji to nie wstyd?

Obciach. Do niedawna to było pierwsze skojarzenie z konkursem piosenki Eurowizji. Skojarzenie, które już jakiś czas temu przestało być uzasadnione, o czym świadczy nie tylko coraz większa oglądalność festiwalu, ale i popularność imprezy w świecie cyfrowym. Dlaczego Eurowizja stała się cool?

Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl

Eurowizja łączy ludzi, łączy kraje, choć zdarza się też jej dzielić. Święto, które ma wymiar społeczny, polityczny, muzyczny i czysto realizacyjny. To jedyne widowisko na świecie (Amerykanie porwali się na swoją własną Stanowizję, ale zakończyło się na jednej edycji prowadzonej przez egzotyczny, choć właściwie zupełnie na miejscu, duet Kelly Clarkson i Snoop Dogg), w którym od prawie siedemdziesięciu lat artyści pochodzący różnych krajów, nie tylko europejskich, mogą pokazać się praktycznie całemu światu i w ciągu jednego wieczoru zdobyć popularność. Impreza, która pielęgnuje jedność w różnorodności. Europejskie igrzyska radości.

Orkiestra gra do walca

Zacznę od tego, o co w tej zabawie być może również chodzi – od muzyki. Eurowizja miała swoje górki i dołki. Początki festiwalu, lata 50. i 60., to czas szansonistów i szansonistek, śpiewających poruszające piosenki o niespełnionej miłości. Festiwal zdawał się nie zauważać, że rock’n’roll stał się bohaterem masowej wyobraźni. Ale już wtedy kompozycje niewpisujące się w schematy zdobywały laury, by wspomnieć choćby o żywiołowym, napisanym przez Serge’a Gainsbourga “Poupée de cire, poupée de son” w wykonaniu France Gall, czy “Puppet on a String”, które otworzyło drzwi do kariery Brytyjce Sandie Shaw. W 1971 roku zezwolono na występy zespołów, co za trzy lata zaowocowało wygraną pewnej czwórki Szwedów, która wprowadziła na Eurowizję zupełnie inną jakość swym bezpretensjonalnym i przebojowym popem. Kolejne edycje prezentowały jednak bezpieczną twórczość brzmiącą retro – artystom towarzyszyła na scenie orkiestra.

Gdy w 1999 zdecydowano o tym, że artyści mogą występować z półplaybacku, a dodatkowo na dziesięć lat głosowanie przejęła publiczność, zaczęła się era niewypałów. Kicz był wtedy narzędziem podstawowym i wydawało się, że większość uczestników bierze udział w konkursie na najbanalniejszą piosenkę. Przeważały kompozycje słabe, fatalnie wyprodukowane, tandetne. To był ten czas, kiedy dominująca w XX wieku w konkursie Wielka Brytania zaczęła zajmować ostatnie miejsca, w czym zresztą do dziś nie ma sobie  równych. Jeden kraj, w którym Eurowizja jest niemal religią, nie spoczął jednak na laurach.

Szwedzka jakość

Punktem zwrotnym w bieżącej historii Eurowizji jest wygrana Szwedki Loreen w 2012 fantastyczną “Euforią”, z doskonałym, minimalistycznym stagingiem. Podobnie jak czterdzieści lat wcześniej ABBA, artystka przełamała obowiązującą konwencję. “Euforia” brzmiała jak numer, który mógłby znaleźć się na listach przebojów nie tylko ze względu na to, że po prostu wziął udział w konkursie – finalnie w podsumowaniach roku utwór znalazł się w Top 20 w większości europejskich krajów. Szwedzi na to zwycięstwo pracowali sumiennie, wykształciły się nawet tandemy piosenkopisarskie, które wysyłały na konkurs corocznie coraz lepsze jakościowo piosenki. Po roku 2012 stało się jasne, że warto zainwestować w świetnych producentów i kompozytorów, że warto obserwować aktualne trendy i że warto poprosić Szwedów o napisanie numeru na konkurs (w 2016 roku spośród 42 piosenek w stawce, aż w co najmniej 15 maczali palce Skandynawowie).

Oczywiście, nie jest tak, że nagle na konkurs zaczęto wysyłać same jakościowe numery. Wiele z nich
nadal było kuriozalnych albo interesujących for all the wrong reasons. Generyczna twórczość miała
się dobrze, ale zaczął się powoli wykształcać trend, który trwa do dziś. Jeśli chcesz wygrać Eurowizję albo choć zostać w pamięci widzów, przywieź oczywisty przebój albo oryginalny pomysł, który przekujesz w doskonały występ.

Wydarzenia na czasie

Na czasie

Voucher kinowy Helios

Warszawa

Rzeszowskie Juwenalia 2024

10.05.2024-10.05.2024
Rzeszów

Juwenalia Politechniki Lubelskiej 2024

10.05.2024-10.05.2024
Lublin

Open’er Festival 2024

03.07.2024-03.07.2024
Gdynia

2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland – Warsaw

11.05.2024-11.05.2024
Warszawa

Sun Festival 2024

26.07.2024-26.07.2024
Kołobrzeg

Dawid Podsiadło

01.06.2024-01.06.2024
Chorzów, Gdańsk, Poznań i inne

Juwenalia Białystok 2024

17.05.2024-17.05.2024
Białystok

Juwenalia Krakoskie: Strefa Plaża

14.05.2024-14.05.2024
Kraków

Drift Masters, Grand Finale 2024, Poland, PGE Narodowy

13.09.2024-13.09.2024
Warszawa

Sunrise Festival 2024

19.07.2024-19.07.2024
Kołobrzeg

Olsztyn Green Festival 2024

15.08.2024-15.08.2024
Olsztyn

KBN35: Różański vs Okolie

24.05.2024-24.05.2024
Rzeszów

Koncert Muzyka Filmowa Harry Potter Symfonicznie orchestral tribute

27.01.2025-27.01.2025
Białystok, Gdańsk, Kraków i inne

TOP of the TOP Sopot Festival 2024

19.08.2024-19.08.2024
Sopot

Prześledźmy kolejne lata w konkursie. W 2014 r. festiwal wygrała Conchita Wurst przepięknym “Rise Like a Phoenix”, który brzmiał, jak ze ścieżki dźwiękowej do Bonda, choć uwagę od jakości numeru skutecznie odwracał fakt, że to “baba z brodą”. To wtedy też lędźwie męskiej części publiczności podbiła polska propozycja – “My, Słowianie” z ikonicznym występem, na który składało się nie tylko dobre wykonanie Cleo, ale i sugestywnie ucieranie masła przez pełną krasy blondynkę. Następną Eurowizję wygrywa ponownie Szwecja, kolejnym radiowym hitem “Heroes” w wykonaniu przystojniaka Månsa Zelmerlöwa. Rok później laury konkursu trafiają do Ukrainki Jamali, która na niemal trip-hopowym podkładzie przejmująco wyśpiewała historię deportacji krymskich Tatarów przez Stalina, zostawiając w tyle bardzo mocne propozycje z Australii (kto wie, czy to nie najlepszy wokalnie występ w historii konkursu), Belgii czy Polski (Michał Szpak, choć dostał od jury znikomą liczbę punktów, wystrzelił na 8. miejsce po głosowaniu widzów).

Walc, hip-hop i mycie rąk

Kolejny rok przyniósł najbardziej zaskakującego zwycięzcę w historii. Introwertyczny Salvador Sobral, który sprawiał wrażenie, jakby znalazł się w konkursie zupełnym przypadkiem, podbił Eurowizję opowieścią o miłości, która się właśnie skończyła. “Amar pelos dois”, estetycznie blisko kategorii “jazz-waltz”, zdobyło najwięcej punktów w historii konkursu. 2018 rok to tryumf Izraelki “Netty”, której “Toy” stanowi klasyczny przykład eurowizyjnego WTF – przypominający bardzo mocno “Seven Nation Army” The White Stripes (skończyło się na oddaniu części tantiem Jackowi i Meg) numer zagrany w dużej części na sekwencerze, który pozwala zapętlić dźwięki, to konglomerat gdakania, dzikości, wściekłości i japońskiej kultury. Z kolei, rok 2019 to chyba najmocniejsze Top 10 w tym konkursie – od zwycięzcy Duncana Lawrence’a z Holandii, którego ballada “Arcade” jest po prostu małą perełką, przez Włocha Mahmooda, ogromną gwiazdę w ojczyźnie, co w gniewnym “Soldi” rozprawiał się z nierównościami powodowanymi przez kapitalizm, oraz nośne utwory ze Szwajcarii, Szwecji (znowu!) czy Azerbejdżanu, po zamykających dziesiątkę Islandczyków z Hatari – kontrowersyjnych, demonicznych electro-popowców o anarchistycznych skłonnościach.

Z uwagi na pandemię, w roku 2020 Eurowizja nie odbyła się. Wielu z artystów, którzy mieli pojawić się w tej edycji, wystąpili na kolejnej, prezentując gorsze odpowiedniki pierwotnych piosenek.

Dzięki swej punk-glamowej energii konkurs wygrali Włosi z Måneskin, którzy zaraz potem stali się najpopularniejszym rockowym bandem na świecie, nominowanym choćby do Grammy.

Rok 2022 to zwycięstwo Ukrainy, piękny pokaz wsparcia ze strony widzów. Choć w “Stefanii” hip-hopowcy z Kalush Orchestra opowiadali o matce wokalisty zespołu, to Europa odczytała w utworze historię o targanej wojną ojczyźnie. Nie zawiodły wtedy reprezentacje Hiszpanii (“SloMo” Chanel to modelowy przykład tego, że świetna piosenka, świetna choreografia i świetne wykonanie na Eurowizji zawsze się sprzedadzą), Serbii (kolejne dziwadło, w dobrym tego słowa znaczeniu – wokalistka Kontrakta podczas wykonania piosenki o braku ubezpieczeń społecznych dla artystów w jej kraju… myła ręce) czy Szwecji. Ta zresztą wygrała w ubiegłym roku – znana już nam Loreen, za sprawą “Tattoo”, stała się pierwszą kobietą, która zajęła pierwsze miejsce w konkursie dwa razy. Po piętach deptał jej Fin Käärijä, którego porywające “Cha Cha Cha”, zaczynające się jak numer Rammsteina, a kończące się jak disco-polo, było ironiczną, a przez to bardzo smutną, opowieścią o ludziach z korpo, którzy weekendy spędzają na odganianiu stresów alkoholem. Gdyby wybierali tylko widzowie, koleś by wygrał.

Cuda na kiju

Wielką wartością Eurowizji jest wolność, która przekuwa się w rozrywkowy wymiar imprezy. Już wyżej przedstawione zestawienie potwierdza, że na tym festiwalu wszystko jest dozwolone i wszystko jest możliwe, a wszelkie nieoczekiwane występy wzbudzają ogromne emocje. Australia (tak, Australia występuje na Eurowizji!) przywiozła kiedyś wokalistkę, która przymocowana do wielkiej tyczki, bujając się to w jedną, to w drugą stronę nad wielką makietą globu ziemskiego, operowym głosem czarowała piosenką “Zero Gravity”.

Reprezentujący w 2017 roku Czarnogórę Slavko pół piosenki kręcił kółka swoim wielkim warkoczem, odwracając skutecznie uwagę od fatalnego wykonania. Na Eurowizji jodłowała Rumunka, Irlandię reprezentował indyk, a Rosję – zespół składający się z uroczych babuszek, które zdawały się być zdezorientowane całym wydarzeniem (zajęły drugie miejsce), promując swoją gminę, szukając finansowego wsparcia lokalnego rękodzieła. Norwegowie, przebrani za wilki w żółtych maskach, w garniturach, brawurowo wykonali “Give That Wolf a Banana”.

Finowie wysłali na konkurs punkowy zespół stworzony z pacjentów szpitala dla osób z niepełnosprawnością umysłową. Był też mężczyzna biegający w wielkim, chomiczym kółku, wokalista wyłaniający się z pianina i ukraińska drag queen Wierka Serdiuczka, która we wszystkich możliwych językach świata wykrzyczała szalony manifest wolności. Kurioza przeplatają wartościowe rzeczy i to jest właśnie tak fantastyczne – nigdy nie wiadomo, co pokaże kolejny wykonawca w zestawieniu.

Gdy w 1993 roku otworzono Eurowizję na państwa z byłego bloku postkomunistycznego, folklor, dotychczas obecny dzięki wykonaniom Cypru, Grecji, Izraela czy Turcji stał się również nieodłączną częścią występów krajów z byłej Jugosławii. Festiwal jest świetną szansą na to, by w ciągu regulaminowych trzech minut pokazać lokalną muzyczną spuściznę.

Parę lat temu w głosowaniu widzów niemal wygrał ukraiński Go_A – ich “Shum”, wykonywany białym śpiewem, był jak przyśpieszająca karuzela techno i folkloru, w której można było się tylko i wyłącznie zatracić. Z drugiej strony, co pokazuje choćby sukces Måneskin, w konkursie bardzo dobrze wypadają zespoły rockowe (o ile nie pochodzą z zazwyczaj szorujących po dnie Niemiec).

Eurowizja, w kontekście muzycznym, jest tyglem starego i nowego, poważnego i ironicznego, świetnie zaśpiewanego i żenującego (nieszczęście niektórych wykonawców polega na tym, że muszą śpiewać na żywo). I choć pewne jest, że w danym roku ktoś się na scenie przebierze, połowa utworów w swej końcówce przeniesie się o oktawę wyżej, wśród reprezentantów znajdzie się i diwa i chłopiec z gitarą, to konkurs nadal jest pełen zaskoczeń, co tylko zwiększa jego atrakcyjność. 

Jednym z poważniejszych argumentów na “nie” wobec Eurowizji jest to, że nie kreuje gwiazd i że gwiazdy trzymają się od niej z daleka. Sprawdźmy to. O Loreen i Måneskinie już pisałem. To dzięki sukcesowi na festiwalu narodził się jeden z najbardziej dochodowych towarów eksportowych Szwecji, który sprzedał ponad 300 milionów płyt. Wygrana “Waterloo” zapewniła ABBIE szczyty list przebojów przez niemal dekadę.

To na Eurowizji, w 1988 roku, debiutowała poza światem frankojęzycznym, niejaka Celine Dion (oczywiście wygrywając). To na Eurowizji rozpędzali swoje kariery Cliff Richard, Lulu, Olivia Newton – John, Julio Iglesias i Domenico Modugno ze swym “Volare”, który zdobył parę nagród Grammy. U szczytu kariery w konkursie występowały TATU, Patricia Kass czy Ałła Pugaczowa, a u zenitu – Bonnie Tyler, Las Ketchup czy raper Flo-Rida, który współreprezentował… San Marino.

W tym roku Olly Alexander z Years & Years pojawi się barwach Wielkiej Brytanii. Dodatkowo, memiczność festiwalu sprawiła, że social media stały się nową platformą jego popularyzacji. Wspomniany już Duncan Lawrence, dzięki hype’owi “Arcade” na TikToku, wszedł na listę “Billboardu”, a na Spotify utwór odsłuchano ponad miliard razy.

Ormianka Rosa Linn, która w 2022 zajęła słabe 20. miejsce, stała się sensacją socjali, a jej eurowizyjne “Snap” stało się ogromnym europejskim przebojem. Poza tym, gdyby to nie była poważna impreza, to nie wystąpiliby na niej, w charakterze zaproszonych gwiazd, ani Justin Timberlake (doskonałe wykonanie), ani Madonna (kategoria: zapomnij). 

Polityka i tęcza

Genezy Eurowizji należy szukać w ówczesnej sytuacji politycznej. Na początku lat 50. ubiegłego wieku, wobec rozwijającego się fenomenu telewizji, Europejska Unia Nadawców wpadła na pomysł organizacji programu, w którym przedstawiciele różnych krajów rywalizowaliby o miano najlepszego wykonawcy w regionie. Miało to pozwolić na realizację stosunkowo taniego kontentu, a jednocześnie wzmacniać europejskie więzy, które zdeformowane II wojną światową potrzebowały kolejnego mocnego punktu zaczepienia. W pierwszej edycji, w 1956 roku w szwajcarskim Lugano, wystąpiło jedynie 7 krajów (Belgia, Francja, Luksemburg, Holandia, Szwajcaria, Włochy i obowiązkowo Niemcy).

W kolejnych latach dołączały kolejne państwa, w tym już w 1961 roku – Jugosławia, co było kolejnym wyrazem separacjonistycznej polityki Josipa Broz Tity, na różnych frontach pokazującego swoją odrębność w ramach bloku komunistycznego.

PRL dość szybko sklonował pomysł i w ramach sopockiego festiwalu przez jakiś czas organizowano konkurs Interwizji, w którym początkowo występowali jedynie artyści z tzw. Europy Wschodniej.

Tymczasem, do samej Eurowizji, w imię poszerzania idei jedności, dołączyły Turcja, Izrael i Maroko (pojedynczy strzał), w 1993 roku rozpoczął się, będący reakcją na zbliżanie się Wschodu i Zachodu proces dokooptowywania byłych krajów satelickich ZSRR. 

Polityka i geografia miała wielokrotnie wpływ na samą Eurowizję, co regularnie emocjonuje widzów. Kliki są wyraźne: wiadomo, że Cypr zagłosuje na Grecję i odwrotnie, kraje bałkańskie rozdzielą punkty wśród siebie, Polonia z Wielkiej Brytanii czy Irlandii przyzna punkty Polsce. Z kolei. Armenia i Azerbejdżan nie oddają na siebie głosów. Rosja została wyrugowana z konkursu na stałe w 2022 roku,  po inwazji na Ukrainę. Podobny los spotkał totalitarną Białoruś, której propozycję z 2021 uznano za naruszającą regulamin z uwagi na jej zaangażowanie polityczne

Z kolei, w 2009 roku nie dopuszczono do konkursu Gruzji, która zaoferowała sympatyczną kompozycję “We Don’t Want Put In”, nawet nie starając  się ukryć swego celu. Wiele kontrowersji dotyczy udziału Izraela w Eurowizji.  W 1978 roku, gdy kraj szedł po zwycięstwo, kraje arabskie skończyły wcześniej transmisję koncertu, by nie pokazać ostatecznych wyników konkursu. Islandia zastanawia się nad tym, czy w tym roku wziąć udział w Eurowizji, pomimo, że dokonała już wyboru kandydatki, a w finale lokalnych preselekcji znalazł się Palestyńczyk. W 1969 roku Austria zrezygnowała z udziału w konkursie, który odbywał się w Hiszpanii; miała to być niezgoda wobec reżimu Franco. Turcja, prezentująca zazwyczaj świetne utwory, wycofała się z konkursu w 2013 roku – niby dlatego, że przedstawiciele tzw. Wielkiej Piątki występują w konkursie bez eliminacji, a tak naprawdę z uwagi na coraz liczniejszą reprezentację artystów queerowych. Z tego samego powodu konkurs odpuścili w 2020 Węgrzy. 

No właśnie, bez queeru Eurowizji nie ma. Wygrana ABBY, wtedy rewolucyjna, otworzyła drzwi kiczowi i przegięciu, a kody te queerowa widownia odczytała bez większego problemu.

Już w latach 80. na scenie występowały drag queens. W 1997 Paul Oscar, reprezentujący Islandię, był pierwszym otwarcie wyuotowanym uczestnikiem. Rok później konkurs wygrała transpłciowa Dana International, która zanim zatriumfowała na scenie w Birmingham, musiała zmierzyć się z groźbami śmierci, kierowanymi do niej przez ortodoksyjnych rodaków z Izraela. Rosjanie (a także reprezentujący Polskę Donatan) homofobicznie komentowali wygraną Conchity Wurst.

Debiutująca w konkursie w 2007 roku Serbia, wygrała go piosenką “Molitva” i choć wykonująca ją Marija Šerifović wyouatowała się parę lat później, każdy przytomny widz, gdy zobaczył pięć ubranych w marynarki kobiet, doskonale wiedział, o co biega. Pocałunki osób tej samej płci i inne queerowe akcenty są na eurowizyjnej scenie na porządku dziennym – to nie jest jednak tylko i wyłącznie koniunkturalizm. Społeczeństwo LGBTQ+ stanowi istotną część widowni konkursu, głównie dlatego, że tak wiele tu dla niego akceptacji i miłości. Równość, miłość i pokój to wartości w Eurowizji kluczowe, wpisane w jej krwiobieg, co zresztą doprowadziło do zaprzestania transmisji konkursu przez Chiny, zaniepokojone “promocją nienormalnych zachowań seksualnych”. Brzmi znajomo? 

Igrzyska

Wielką wartością konkursu jest to, że nie traktuje siebie szczególnie na serio. Owszem, toczy się tu gra o uwagę dużej części świata, o międzynarodowe kariery i popularność w social mediach. Owszem, to świetnie zrealizowane widowisko telewizyjne, które jest wręcz wzorcowym przykładem dla innych tego typu imprez. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik (choć wyłapywanie wpadek to kolejny pretekst do oglądania imprezy), poszczególni organizatorzy chcą przebić swych poprzedników, realizacja jest perfekcyjna, a wizualizacje towarzyszące poszczególnym występom – doskonałe.

Eurowizja śmieje się jednak sama z siebie, co roku przypominając w ramach wspominek będących elementem każdej gali  najciekawsze i najdurniejsze momenty z festiwalu. Prowadzący Eurowizję w 2016 roku wykonali “perfekcyjną piosenkę eurowizyjną”. Wykonaniu “Love, Love, Peace, Peace” towarzyszyły najbardziej rozpoznawalne motywy z poprzednich lat, a także odtworzenie kultowych momentów z historii konkursu. Eurowizja to synonim radości, ironii i rozrywki, który najlepiej sprawdza się przy grupowym oglądaniu i komentowaniu poszczególnych piosenek. A kończące każdą galę odczytywanie wyników przez delegacje poszczególnych państw (jury), a potem przez prowadzących (głosy widzów), to jest już majstersztyk budowania telewizyjnego napięcia, szczególnie jeśli wyniki głosowania obu grup znacząco się różnią.

Co z tą Polską?

W tym roku nasz kraj w konkursie reprezentować będzie Luna – jej “Tower”, bardzo sprawne, ale jednak generyczne radiowe nagranie, pewnie bez problemu wyjdzie z półfinałów, a finalnie skończy gdzieś w okolicach 20. miejsca. Nie mamy szczęścia do tego konkursu i zwykle przykrywa się to stwierdzeniem, że Polski nikt w Europie nie lubi i nikt na nią nie głosuje. To jedynie wymówka, bo zazwyczaj wysyłamy na konkurs kompozycje nieinteresujące, ze słabo doprecyzowaną warstwą wizualną, a to przecież w końcu widowisko telewizyjne. W top 10 wylądowaliśmy 3 razy – Edyta Górniak w debiucie Polski w konkursie zajęła w 1994 roku miejsce drugie, w 2003 – multilingwistyczne “Keine Grenzen” dało tandecie Ich Troje miejsce siódme (choć gdy zespół ponownie próbował swoich sił w konkursie trzy lata później – odpadł w przedbiegach), o Michale Szpaku pisałem już wyżej.

Nieźle na konkursie poradzili sobie Anna Maria Jopek – “Ale jestem” było bardzo ożywczym punktem konkursu w 1997 roku – i Krystian Ochman z “River” (2022). Z perspektywy czasu należy ocenić, że “Sama” Justyny Steczkowskiej, oparta na karkołomnych wokalizach i transowym beacie, była zbyt odważną kompozycją jak na 1995 rok – teraz poradziłaby sobie doskonale, bo i eurowizyjna publiczność jest znacznie bardziej zróżnicowana i zainteresowana nietypowością.

Najbardziej rozpoznawalną uczestniczką z naszego kraju z ostatnich lat była jednak Blanka.

Choć w krajowych preselekcjach dziewczyna położyła występ, to social mediowy potencjał piosenki spowodował, że Blanka zaskarbiła sobie wśród sympatyków konkursu wielu fanów, a gdy okazało się, że włożyła mnóstwo pracy w występ, to bez problemu wyszła z półfinałów z miejsca trzeciego, by zakończyć swą przygodę na lokacie numer 18. 

Tegoroczna Eurowizja odbędzie się w Malmö – 7 i 9 maja zostaną rozegrane półfinały, 11 maja – finał. Będzie inkluzywnie, będzie radośnie, będzie energetycznie. Szwedzi umieją organizować konkurs (w sumie wygrali 7 razy, tyle samo zwycięstw ma na koncie Irlandia), spodziewać się można więc pierwszorzędnej rozrywki. Piosenki – reprezentantki, które dotychczas ujawniono, pozwalają przypuszczać, że czeka nas dużo niestandardowych wykonań (zaskakująco dużo jest wrzasków i gniewu, co może być związane z ogólnymi nastrojami społecznymi). Nie dorabiajmy jednak do tego konkursu większej ideologii – to tylko i aż telewizyjny show, który w wielu obszarach jest skutecznie przytomny. Zaproście więc rodzinę i przyjaciół, kupcie jakieś przekąski i ogarnijcie z Arturem Orzechem, który po przerwie wraca na stanowisko polskiego komentatora, te wspaniałe cztery godziny bezpretensjonalności.

Maciej Tomaszewski
www.facebook.com/slodkogorzkie