Nowy Mata! A raczej Polak GBP. Kim jest tajemnicze wcielenie polskiego rapera z singla "Heavy"?
The Cure – muzyczne remedium
Muzyka dla wielu osób jest lekiem na całe zło. Brytyjski zespół w dość dosłowny sposób podszedł do tematu i nazwał rzeczy po imieniu. W efekcie The Cure już od prawie 50 lat muzycznie kurują swoich słuchaczy. Jednak co się stanie, gdy zabraknie dawki świeżych utworów w wersji studyjnej? W końcu ich ostatni album ujrzał światło dzienne w 2008 roku. Na szczęście ich muzyka nie ma terminu ważności. Chociaż głód nowych brzmień doskwiera… pozostaje jedynie delektować się dotychczasową dyskografią.
20.03.2024
Martyna Kościelnik
Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl
The Easy Cure – czy było tak łatwo?
Chcesz zaistnieć w muzycznym świecie? Trzeba sięgnąć gwiazd… albo nimi zostać. Chłopaki z The Easy Cure wybrały drugą opcję, a to wszystko dzięki gazecie z konkursem, która wpadła Robertowi Smithowi w ręce. Układ był prosty: nagrywasz demo, wrzucasz do koperty fotę zespołu i wysyłasz na adres wytwórni płytowej. Później czekasz i masz nadzieję, że wszystko pójdzie gładko i staniesz się szczęśliwcem. Żeby efekt był jak najbardziej zadowalający, trzeba było się odpowiednio zaprezentować. Minęła 10:15, sobotnia noc. To desperackie spoglądanie w zegarek w celu wykrzesania z siebie weny? A może wstęp do muzycznej przygody? Odpowiedź na to pytanie zna każdy fan The Cure lub ktokolwiek, kto sięgnął choć raz po “Three Imaginary Boys”. Właśnie ten kawałek otwiera debiutancki album zespołu. Muzycy dorzucili do pakietu jakże pozytywnie brzmiące “Killing an Arab” (później odrzucone za “rasistowski wydźwięk”) i wszystko wylądowało na zwycięskiej kasecie. Całość zaczęła się pięknie komponować – koncert zagrany, konkurs wygrany, więc teraz album… będzie nagrywany! I tym sposobem w maju 1977 roku podpisano kontrakt płytowy, co opisuje Richard Carman w biografii Roberta Smitha. Młodym muzykom zapewniono wjazd do studia, jednak nie wszystko szło gładko. The Easy Cure nie dali się wpasować w ramy grzecznych, popowych chłopaków – chcieli za wszelką cenę kroczyć własną drogą. Skoro nie było tak łatwo – “easy” zostało usunięte, a zespół został po prostu – lekarstwem… od którego scena post-punkowa jest uzależniona do dziś.
Nie maż się! Rozmarz się… na 17 sekund
The Cure powoli zdobywało fanów, czego dowodem są fanziny – niektóre pochodzące z 1979 roku można znaleźć na portalu Pictures Of You. Nic dziwnego, w końcu “Three Imaginary Boys” stał się sukcesem grupy! Jednak nie czas na łzy wzruszenia, –“Boys Don’t Cry”. Trzeba brać się do roboty i pokazać swoje oblicze, pełne większego mroku… i minimalizmu. Niespełna rok po debiucie światło dzienne ujrzało “Seventeen Seconds”, które jest niczym nocny spacer po lesie. Tym samym “A Forest” przedarł się do list przebojów – został osadzony w trzeciej dziesiątce. Nie wszystkim spodobało się brzmienie – u jednych budziło niepokój, a inni uważali, że krążek jest… niepokojąco dobry!
Polecamy na eBilet.pl
Uwierzyć w sukces
The Cure nie stracił wiary w siebie, co udowodnił “Faith” z 1981 roku. Krążek stał się pogłębieniem mrocznego nastroju, który prezentował jego poprzednik. Ponure brzmienia zarejestrowano na kompozycjach, które zachwyciły niejednego krytyka muzycznego. Wiara w mrok popłaciła i jednocześnie dobitnie ugruntowała charakterystyczne brzmienie The Cure. Jeśli chodzi o kwestię image’u – został ukształtowany w erze “Pornography” z 1982 roku. Muzycy nosili burzę ciemnych włosów, mocny makijaż, a ich mrok nabrał kolejnego wymiaru w warstwie muzycznej. Robert Smith odczuwał personalne problemy – był pogrążony w depresji, a utwory The Cure stały się ujściem jego emocji. Wokalista w rozmowie z The Guardian wspomina ten etap jako: mało snu, dużo narkotyków. Sesja nagraniowa była spowita muzycznym poświęceniem – Steve Sutherland z Melody Maker opisywał, że Smith tracił kontakt z rzeczywistością, a sesje “Pornography” były dla niego emocjonalnym wyzwaniem.
Dezorientacja czy Dezintegracja?
Optymistycznym odbiciem od mrocznego powiewu “Pornography” stał się singiel “Let’s Go To Bed”, który do tej pory jest uważany za jedną z jaśniejszych barw palecie The Cure. Utwór utrzymany jest w lekkim klimacie, co stanowiło mocny kontrast względem wcześniejszych wydań formacji. Robert Smith określa wcześniejszy kawałek oraz “The Lovecats” jako “durne single”, co przyznał w rozmowie z NME. Ten krok mógł zdezorientować zarówno słuchaczy, jak i producentów muzycznych, jednakże tym samym zespół udowodnił, że jest nieszablonowy i potrafi zaskakiwać. A ta “durna” zabawa zaczęła się dobrze sprzedawać. “The Lovecats” wkradł się na siódme miejsce Top 10 UK. Przypadkowa zgrywa to jednak niezła muzyczna zagrywka!
Następne lata przyniosły kolejne płyty. Skoro The Cure był na topie, to świetnie by było nazwać krążek “The Top” (1984). Jego następcami stała się koncertówka o jakże chwytliwej nazwie – “Concert” (1984), później “Head Of The Door” (1985) czy namiętna prośba wyrażona w tytule “Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me” (1987). Ostatni z wymienionych albumów jest tak dobry, że słuchacze poczują się jak w niebie… co może sugerować singiel “Just Like Heaven”. Odchodząc od niebiańskiego klimatu, przenosimy się do “Desintegration” – albumu uważanego przez wielu jako przełom w historii The Cure.
Pomyślicie sobie – kolejny kamień milowy? Przecież już minęliśmy erę “Pornography” czy zabawnych singli umieszczonych na “Japanese Whispers”… ale to jednak dezintegracja została okrzyknięta przez krytyków albumem roku. No dobra, jeszcze ważnym elementem jest kwestia wydania – Richard Carman w biografii Roberta Smitha zaznacza, że to pierwszy album, który pojawił się na CD – poprzedników można było zgarnąć na winylu. W efekcie sprezentowano fanom (a w zasadzie Mary, żonie Roberta) “Lovesong”, nad którym rozpłynęło się niejedno serce do tego stopnia, że singiel wylądował na drugim miejscu Billboard Hot 100! Robert Smith opowiedział również niepokojącą bajkę w “Lullaby” czy stworzył malowniczy obrazek w “Pictures Of You”. Album uznaje się jako powrót na mroczne tory brzmienia The Cure.
Życzenie i krwawe kwiaty
Wkraczamy w nową dekadę – Robert Smith i ekipa robią listę życzeń w “Wish” (1992) i wydają jeden ze swoich najbardziej rozpoznawalnych singli. W efekcie już kilka pokoleń wie, że wokalista w piątek jest zakochany, a przewodniczą temu zarówno zachwyty piosenką, jak i masa memów na ten temat. “Friday I’m In Love” do tej pory widnieje jako wizytówka formacji. W latach 90. nie zabrakło również zawahań ujętych na “Wild Mood Swings” (1996). Wcześniej wspomniany Richard Carman wskazuje, że nazwa odnosi się do zmian zarówno zachodzących w muzyce popularnej, jak i w szeregach zespołu. Na zakończenie XX wieku sprezentowano fanom “Bloodflowers” (2000), czyli opowieść o dość mrocznym tytule i wciągających utworach. Co prawda na płycie widnieje “Watching Me Fall”, ale Robert najwidoczniej wpadł w wir pochlebnych opinii, gdyż posypały się wyrazy uznania związane z płytą. Co więcej, album z początku nowego millenium dostał nominację Grammy. Twórca w rozmowie z The Guardian uważa, że “Pornography”, “Desintegration” oraz “Bloodflowers” to swoista trylogia twórczości The Cure.
Dalsze marzenia…
XXI wiek rozpoczął się podsumowaniem wyrażonym w “Greatest Hits”. Oprócz podsumowania działalności, The Cure nie napisało jeszcze ostatniego rozdziału – w nowym millenium pojawiły się jeszcze takie krążki, jak: po prostu – “The Cure” (2004) czy “4:13 Dream” (2008), który kończy ich dyskografię. Fani już 16 lat czekają na nowe wydawnictwo… ale to ich nie zniechęca. Na swojej oficjalnej stronie zespół się chwali, że w 2022 roku aż 46 ich koncertów miało status “sold out”. Może to stanie się motywacją, by podarować fanom długo wyczekiwany, muzyczny prezent? Robert Smith podczas rozmowy z NME z 2022 roku zdradził, że ma gotowe dwa albumy. Pierwszy z nich określa jako “bezlitosną zagładę i mrok“, a kolejny niesie ze sobą pozytywne przesłanie. Jedno z nadchodzących dzieł będzie nosić tytuł “Songs Of A Lost World”. Robert Smith może się dogadać z Andrew Eldritchem, gdyż podobnie jak frontman The Sisters Of Mercy – utwory nie są jeszcze studyjnie opublikowane, ale zostały już zaprezentowane fanom podczas koncertów na żywo. Co więcej, szczęśliwcy będący na krakowskim koncercie w 2022 roku mogli premierowo usłyszeć kawałek “I Can Never Say Goodbye”. Na razie pozostaje się cieszyć (i dziękować!) fanom za dobrej jakości nagrania na YouTube. Na oficjalne wydanie kolejnej dawki muzycznego remedium w wykonaniu The Cure trzeba jeszcze poczekać.
Poprzedni artykuł
Następny artykuł