Francuski DJ zasili skład nadchodzącej edycji Audioriver Festival, która odbędzie się 11-13 lipca w Łodzi.
- Za każdą płytą, którą wydaliśmy, stoi pewna zmiana. Nie chcemy być zespołem wygodnie trzymającym się gatunku, który już łatwo "osiągnęliśmy". Staramy się wyjść ze swojej strefy komfortu i stworzyć rzeczy, które są świeże i nie podążają za trendami." - Loz Taylor opowiada o "Self Hell", najnowszym albumie While She Sleeps.
15.10.2024
Martyna Kościelnik
Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl
Martyna Kościelnik: Występujecie zarówno w dużych obiektach, jak i w klubach. Czy odczuwasz różnicę między nimi? Areny mogą być monumentalne, a kluby kameralne.
Lawrence “Loz” Taylor: Pewnie! Im mniejsze miejscówki i im bardziej kameralny występ, tym cięższa energia. Niewielkie powierzchnie trzymają moc i tworzą świetne show. Szczerze – czy to festiwal, arena czy może klub – my po prostu uwielbiamy grać dla ludzi i w zasadzie teren nie ma takiego znaczenia, ale zdecydowanie mocniej mogę poczuć energię w mniejszym pomieszczeniu.
Jak to się odbija na utworach? Czy czujesz, że koncerty wyzwalają w nich inną, dodatkową energię?
Zawsze staramy się myśleć o występach na żywo, gdy tworzymy nowy materiał, ale niektóre utwory naturalnie bardziej wpasowują się w krążek studyjny, niż do grania na żywo. Na przykład “Rainbows” z naszej ostatniej płyty nie został wydany jako singiel, chociaż trochę o tym myśleliśmy. Z biegiem czasu okazało się, że kawałek jest faworytem fanów, więc oczywiście dorzuciliśmy go do setlisty i akurat idealnie wpasował się w koncerty. Ale to wszystko zależy, bo zdarza się, że piszemy piosenkę, ale niekoniecznie myślimy o niej w kierunku stworzenia singla czy występowania z nią na scenie. Mamy też w dyskografii utwory, które próbowaliśmy przenieść “na żywo”, ale później okazało się, że to jednak nie ten klimat. Gdy gramy przed publicznością, chcemy zbadać, jak to się prezentuje na żywo i działać dalej.
Z pewnością cieszy cię, że ludzie sięgają po waszą twórczość. Czy masz jakiś specjalny klucz na poznanie muzyki While She Sleeps? Wolisz, gdy ludzie trafiają do was przez single, czy rekomendujesz odsłuchiwanie całości albumów? A może nie ma to dla ciebie znaczenia?
Myślę, że sposób obecnego doświadczania muzyki przez ludzi jest zupełnie inny niż kiedyś. Teraz jest to wszystko bardzo skoncentrowane na singlach, których zamysłem jest po prostu zaprezentowanie tego, czego możemy spodziewać się na reszcie albumu. Dlatego wyselekcjonowanie odpowiedniej piosenki jest czasami bardzo trudne. Wiesz, mogę wybrać jakikolwiek gatunek muzyczny, zamieścić pozycję na playliście i wtedy mam pakiet utworów, które lubię. Innym razem natomiast mogę mieć ochotę na posłuchanie pełnego wydawnictwa. While She Sleeps jest bardzo różnorodnym zespołem – nasze płyty idą od metalcore’u przez punk z domieszką hardcore’u. Późniejsze krążki są wynikiem eksperymentów z “vintage” brzmieniami – trochę synthu i tym podobnych. Każdy, kto nas słuchał, z pewnością wybrał z tej puli coś dla siebie, wrzucił do playlisty i to też jest spoko.

W jednym z wywiadów wspomniałeś, że na początku istnienia zespołu graliście w stodole twoich dziadków. Teraz macie do dyspozycji Sleeps Audio, Sleeps Brothers. Oprócz oczywistych elementów – czyli zmiany komfortu nagrywania – odczuwasz jakąś różnicę twórczą? W jakich warunkach było wam łatwiej wykrzesać pokłady weny? Własne terytorium bardziej ją wznieca?
Pierwotnie dziadkowie podarowali mi garaż, w którym grałem covery z młodszymi braćmi i przyjaciółmi. Cieszę się, że miałem możliwość posiadania trochę “swojego” miejsca. Bez tego nie mógłbym w pełni eksperymentować, doświadczać nowej muzyki i zorientować się, co mi gra w duszy. Zdecydowanie ten etap stał się kluczowy dla mojego życia. Dziadkowie pozwalali mi na różne hałasy, a po latach – już z While She Sleeps – przenieśliśmy się do ich rozwalającej się stodoły na uboczu… i w pewnym sensie tam stworzyliśmy swój pierwszy album – “The North Stands for Nothing”. Ta przestrzeń była też istotna dla reszty zespołu – w końcu mogliśmy bawić się dźwiękami i gitarami. To musi być trudne dla tych, którzy próbują zacząć, nie mając miejsca do ćwiczenia. Ale teraz i tak czasy są inne – możesz wziąć gitarę i grać prosto do komputera. Niezależnie od tego, kluczowe jest, by While She Sleeps miało swoje miejsce do rozwoju – pod względem sztuki, fotografii, muzyki czy innych codziennych czynności. Mamy teraz swoją “męską jaskinię”, do której wchodzimy i pracujemy, gdy nie jesteśmy w trasie.
Czy studio nagraniowe to jedyne miejsce, w którym pełni skupiacie się na twórczości? A może wozicie ze sobą pomysły podczas trasy? Jeśli tak: czy jest jakiś konkretny utwór, który powstał w wyjątkowo specyficznych warunkach?
Gdy jesteśmy w trasie, to ciężko znaleźć czas na wspólne tworzenie. W rodzimym Sheffield mamy przestrzeń, by zamknąć się w pomieszczeniu i przetestować lub spisać pewne pomysły, a podczas intensywnego koncertowania nie mamy czasu na swobodne jammowanie. Czasami Sean przychodzi do nas z pomysłem, który zapisał na komputerze, ale dopiero w domu mamy możliwość prawdziwego zbadania tego materiału. Jednocześnie wena przychodzi do nas cały czas. Notuję pomysły, niezależnie od tego, czy jestem w Sheffield, czy podróżuję po świecie. Wozimy ze sobą gitarę akustyczną, więc gdy ktoś coś gra, ja mam w zanadrzu zestaw tekstów. Ale jest dużo naprawdę różnych sytuacji. Nie mamy specjalnego źródła, z którego czerpiemy pomysły. W każdym razie – potrzebujemy miejsca na jammowanie, a wszystko pozostałe jest mieszanką różnych czynników.

Słyszałam, że “Self Hell” jest dla całego zespołu “wspólnym” albumem i każdy miał szansę na wrzucenie swoich pomysłów. Jak to się stało, że wszyscy zdecydowaliście osadzić go w takim tytule? Co się kryje pod tą nazwą?
Tak, “Self Hell” to jest naszym najbardziej “wspólnym” albumem. Za każdą płytą, którą wydaliśmy, stoi pewna zmiana. Nie chcemy być zespołem wygodnie trzymającym się gatunku, który już łatwo “osiągnęliśmy”. Staramy się wyjść ze swojej strefy komfortu i stworzyć rzeczy, które są świeże i nie podążają za trendami. Myślę, że w dzisiejszych czasach łatwo jest iść z pewnym nurtem, ale my się do tego nie chcemy przyczyniać. Pragniemy wydobywać i tworzyć nowe materiały, które będą dla nas świeże przez długi czas, ale jednocześnie nie chcemy być odtwórczy. “Self Hell” spełnia tę rolę. To nasze “inne” spojrzenie na metalcore.
“Musisz przejść przez własne piekło, by sam sobie pomóc.”
Sam pomysł wyszedł od rozmowy w studiu. Ja i Sean dyskutowaliśmy o młodszych pokoleniach, które są zainteresowane samopomocą (self-help), są bardziej skłonne, by o siebie dbać i mają większą wiedzę w zakresie sposobów na osiągnięcie tego celu. Czuć, że ludzie w dzisiejszych czasach są bardziej otwarci, niż gdy my byliśmy młodsi i próbowaliśmy podejmować rozmowy o lękach lub innych sprawach, z którymi się zmagaliśmy. Te rozważania doprowadziły nas do dzisiejszego nastawienia na samopomoc. I to mi się zaczęło podobać, więc zacząłem zapisywać “self help”, co przekształciło się w “Self Hell”. Rozpoczęliśmy kolejny wątek, w którym doszliśmy do wniosku, że zanim zaczniemy samopomoc, to musimy przejść przez własne piekło, aby rozpoznać, czego potrzebujemy i poświęcić trochę czasu na pracę nad sobą. Słowa “to get to self help you have to go through self hell”, nabrały dla mnie poetyckiego wydźwięku. To też pokazuje, że każdy się z czymś zmaga. Niezależnie, czy jest to coś drobnego lub ogromnego – wszyscy jesteśmy inni i zmagamy się z różnymi trudnościami. I w tym wszystkim chodzi o nabycie tej świadomości. Gdy spotykamy się przy scenie, to jednoczymy się w tych uczuciach.
Czy stworzenie utworów definiujących osobiste piekło stało się dla ciebie szczególnym wyzwaniem? A może wena przyszła w sposób naturalny? Zmierzenie się z własnymi emocjami na albumie jest trudne, czy może po tylu latach jest to dla ciebie rutyna?
Gdy zmierzamy do pisania i składamy wszystko razem, by stworzyć album, spoglądam wstecz na to, co napisałem i ma to znamiona pamiętnika psychopaty. Uchwyciłem moment, w którym byłem szczęśliwy oraz wdzięczny, a później sięgam pamięcią jeszcze dalej i wtedy czuję nienawiść do wszystkiego wokół. Spojrzenie wstecz jest refleksją nad różnorodnością emocji, przez jakie przechodzimy. Nie zawsze łatwo to zobrazować, ale gdy zrozumiemy, skąd to pochodzi, wtedy nabieramy świadomości, że nie jesteśmy sami w pewnych uczuciach, a życie ma swoje wzloty i upadki. W pewnej minucie jesteś radosny, a nagle możesz znienawidzić wszystkiego. To skinienie w stronę tego, jak możesz się czuć jako osoba oraz jak twoje nastroje i pomysły mogą się dynamicznie zmieniać.
Czy jest na tym albumie utwór, który ma dla ciebie szczególne znaczenie?
Każdy z nich ma swoje znaczenie. Gdy byliśmy młodsi, nie wiedzieliśmy, jak daleko zajdziemy jako zespół albo że w ogóle wyląduję w zespole, gdy dorosnę. Jestem teraz w Australii i jest to dla mnie niesamowite, że nasze słowa mogą rezonować z ludźmi w innej części globu. Jeśli potrafisz pisać tak, by ludzie zrozumieli przekaz, to jest piękna sprawa.
Dla mnie ważną piosenką jest “To The Flowers” z “Self Hell”. Cieszę się, że wzbogaciliśmy singiel o krótki film, bo zdecydowanie tego potrzebował. To wszystko pokazuje emocjonalną stronę While She Sleeps.
W “Leave Me Alone” serwujemy wprost własne emocje. Wyobrażasz sobie dzień, w którym nie chcesz, by ktokolwiek ci przeszkadzał, więc po prostu mówisz “zostaw mnie w spokoju”. Myślę, że to uczucie, którego każdy od czasu do czasu doświadcza.
Nie gram na żadnym instrumencie, co brzmi śmiesznie, bo jestem w zespole. Pracuję nad tym, by nauczyć się grać na gitarze. Ale “Radical Hatred/Radical Love” to utwór, do którego napisałem gitary i dodałem trochę melodii. Miło było zobaczyć, że coś, nad czym pracowałem, finalnie trafiło na płytę. Ma to dla mnie ogromne znaczenie.
Na “Self Hell” słyszymy również gości specjalnych. Co zaproszeni muzycy dorzucili do tej płyty? Czy odczuwasz, że dzięki nim płyta przybrała innego wydźwięku, niż pierwotnie zakładano? A może idealnie wpasowali się w klimat albumu?
Zaproszenie gościa specjalnego na utwór niekoniecznie idzie w parze z podniesieniem rangi naszego zespołu. W przeszłości mieliśmy kilku naprawdę genialnych gości w naszych materiałach – Simon Neil z Biffy Clyro, Oliver Sykes (Bring Me The Horizon), Deryck Whibley z Sum 41… Na tym albumie chcieliśmy po prostu odpowiednich dźwięków.
Polecamy na eBilet.pl
Na “Dopesick” mamy Fina z zespołu Stone. “Self Hell” ma naprawdę wiele moich elementów. Jest tu dużo brzmień nawiązujących do wczesnego britpopu. Wokal Fina idealnie wpasowuje się w tę erę, bo ma liverpoolski akcent. Efekt jest dokładnie taki, jak myślałem. To nie ma znaczenia, jak znany czy nieznany jest dany artysta – jeśli czujemy, że przynosi piosence odpowiedni klimat, to nieuchronnie tego szukamy.
Na naszej płycie pojawił się również Alex Taylor z Malevolence, czego wynikiem jest utwór “Down”. Wybór był dla nas oczywisty – to też zespół z Sheffield, który totalnie miażdży. Jesteśmy przyjaciółmi od jakiegoś czasu, więc współpraca była łatwa. Po prostu zapytałem, czy chce z nami pracować nad kawałkiem i nim się obejrzałem, utwór był już gotowy.
Sean wprowadził w nasze brzmienia wiele syntezatorów, więc do kooperacji został zaproszony Aether, który również siedzi w tym klimacie. W efekcie brzmi to niesamowicie.
Każdy próbuje dodać powiewu świeżości do naszego zespołu, co sprawia, że jest interesująco.
“Self Hell” spotkał się z pozytywnymi ocenami krytyków. Niektórzy nawet stwierdzili, że ten album to wasze opus magnum. Czy zgadzasz się z tym określeniem?
Tak jak wcześniej wspominałem, podczas tworzenia “Self Hell” chcieliśmy zmienić kierunek, bo nie mieliśmy zamiaru podążać tą samą ścieżką. Eksplorowaliśmy różne terytoria i próbowaliśmy nowych dźwięków. Jeśli tego nie zrobisz, to utkniesz na nieustannym pisaniu tego samego albumu. Myślę, że to, co sprawia, że “Self Hell” jest interesujące, to kierunek, w którym dalej podąży zespół. To otworzyło nam kilka drzwi. Zmiksowaliśmy pewne rzeczy i w zasadzie chcieliśmy mieszanego uczucia ze strony odbiorców. Pragnęliśmy wzbudzić niepewność w ludziach, by zastanawiali się: podoba mi się to? Nie podoba mi się?
Bez względu na to, czy jest to najlepsza płyta, czy nie – jej tworzenie sprawiło nam ogromną radość. Nie sądzę, że podąża za jakimś trendem, a wręcz przeciwnie – jest w niej samodzielność. I nie ma wielu zespołów, które brzmią jak to, co włożyliśmy w “Self Hell”. Jestem tym podekscytowany, a jeśli ludziom się podoba, to jest dla mnie najważniejsze.
Macie już jakieś pomysły na następcę “Self Hell?” Czy na razie skupiacie się wyłącznie na koncertowaniu i dotychczasowym repertuarze?
Jesteśmy teraz w trasie – gramy w Australii, przyjeżdżamy do Polski, podróżujemy po UK i Europie, co daje sześć tygodni występów. Ciągle pracujemy nad rzeczami i wymyślamy pomysły na następną płytę. Nie mam pojęcia, kiedy będzie nowa muzyka. Nie wiem. Prowadzimy rozmowy na temat następnego While She Sleeps. Ale wszyscy muszą poczekać i zobaczyć. Kiedy to będzie? Nie jestem pewien. Na razie jest tylko trasa.
While She Sleeps zaprasza na muzyczną ucztę, na której dźwięki serwować będą również Malevolence, Thrown oraz Resolve. Koncert obędzie się 11 listopada 2024 roku w warszawskiej Progresji.
Poprzedni artykuł
Następny artykuł