Po raz kolejny przyłączamy się do wspólnego grania z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy. Podczas 33. finału gramy dla onkologii i hematologii dziecięcej. Weźcie udział w naszych aukcjach! Do wylicytowania m.in. prywatny koncert Lanberry oraz wejście na backstage finału trasy Męskie Granie i gali KSW!
O krok od mainstreamu. Na nich mogły czekać tłumy
By odnieść sukces na rynku fonograficznym, często nie wystarczy sam talent. Wielu raperom i raperkom, mimo rosnącego fanbase’u, nie udało się wyrwać dla siebie większego kawałka tortu. Oto kilku z nich.
02.12.2024
Igor Wiśniewski
Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl
“Prawie było Stopro/Prawie było QueQua/Tylko ten podział jakiś nie dla mnie” nawija Duchu w swoim najnowszym singlu pt. “DEMO”. Ten sam Duchu, który w 2017 wziął udział w jednej z najlepszych edycji Młodych Wilków Popkillera, a dwa lata wcześniej wydał “Linie lotnicze” wespół z PTK. Album, który na YouTube zebrał ponad 800 tys. wyświetleń i tuż obok “Kilku stopni wyżej” Flojda i Wiro rozgrzewa serca i dusze trueschoolowych głów w jesienne wieczory. I choć chciałbym romantyzować swoje podejście do muzyki, to podobnie jak autor “DEMA”, nie jestem naiwny i wiem, że muzyka sama się nie obroni.
Nie ma jednego przepisu na sukces
Dawno minęły czasy, gdy każdy, kto zrymował ze sobą kilka słów, miał szansę na zostanie w miarę rozpoznawalnym raperem Paradoksalnie muzyka w przemyśle muzycznym zeszła na dalszy plan, a sam kontrakt z majorsem nie jest równoznaczny z wejściem do mainstreamu. Dziś większą rolę odgrywa wizerunek niż umiejętności tego, kto nim operuje.
Czy jest jakiś sposób, by ten trend odwrócić? Raczej nie. Niemniej, światła reflektorów co jakiś czas padają na tych, którym obecne zasady gry nie do końca odpowiadają. Jednym, jak np. Kękę, udaje się zaskarbić uwagę słuchaczy na dłużej, a innym, jak Duchowi, już nie. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele, lecz to nie miejsce na i czas na “co by było, gdyby”.
Polecamy na eBilet.pl
Znamiennym przykładem gościa, który mimo kontraktu z międzynarodową wytwórnią nie święci dziś triumfów sprzedażowych, jest Siles. Raper, któremu udawało się wykręcać milionowe liczby, dziś nie wzbudza aż takich emocji, choć mogłoby się zdawać, że ma wszystko, by było całkiem odwrotnie. Mainstreamowe featuringi, profesjonalne zaplecze, jakościowe teledyski i wypracowany styl. Jedyne, czego zabrakło, to regularności (między ostatnimi albumami minęły 3 lata). Ta pozwoliłaby Silesowi na silniejsze zaakcentowanie swojej obecności na scenie.
Wytwórnia zniszczy twoją karierę?
Przerwa wydawnicza to w zasadnie jedno z najskuteczniejszych narzędzi, by czyjaś kariera stanęła w miejscu. Doskonale wie o tym AdMa, która w swoim primie wyrastała na nową Pierwszą Damę Polskiego Rapu. Jak sama wyznaje w “Upiornych urodzinach”, brak pełnoprawnej premiery od chełmskiej raperki spowodowany był… działaniami wytwórni. Retoryka opierana na relacji z labelem jest jednak ryzykowna, zwłaszcza gdy do gry wchodzi ego artysty. Jednoznacznie negatywnie, w co najmniej niewybrednych słowach, wypowiadał się o swoim ostatnim wydawcy Frosti w “8′ bars”, zarzucając mu m.in. nieznajomość rynku. Reprezentant Spółki ZOO postanowił grać więc według własnych reguł, które – przynajmniej na razie – nie przynoszą spektakularnych efektów.
Pretensje artystów do wytwórni nierzadko są uzasadnione, jednak nie widzę sensu w demonizowaniu labeli dla zasady. Zwłaszcza tych niezależnych. W końcu gdzie byłby Tede gdyby nie RRX, Bedoes bez SBM czy Guzior, jeśli nie trafiłby do QueQuality? Zresztą ostatni z wymienionych tworów, zwłaszcza na początku działalności, był prawdziwą kopalnią talentów. W wytwórni założonej przez Quebonafide swoje utwory wydawali chociażby Filipek, PlanBe, Szesnasty, Futuryje, Flaszki i szlugi czy… VBS.
Raper z Suwałk, który niedawno wydał własnym sumptem “ELECTRO COLOR”, nagrał w QQ kilka płyt. Największym sukcesem okazał się album “Stowarzyszenie Umarłych Raperów” z Przyłucem, przynosząc Wiktorowi Platynową Płytę za singiel “Jazz”. Mimo kilku mocnych strzałów, wciąż widzę w nim przede wszystkim niewykorzystany potencjał. Podobnie zresztą, jak w Pawle Bokunie – jednej z najoryginalniejszych postaci w polskim rapie w drugiej dekadzie XXI w.
Gdy w 2016 premierę miał “Pjes uliczny”, niemal od razu album trafił do mojego TOP 10 tamtego roku, a Bokun do grona najczęściej słuchanych twórców. Nieszablonowa stylówka, którą się charakteryzował, kąśliwy humor i błyskotliwość sprawiały, że wciąż słucha się jego muzyki z wypiekami na twarzy. Niestety, kariera Pawła Bokuna padła ofiarą autosabotażu. Trudno było przewidzieć, który kanał społecznościowy tym razem otworzy, czy kolejna premiera to tylko odrzut, żart, a może pełnoprawny utwór? Dlatego “Pilliadę” wydaną w Asfalt Records traktuję raczej jako smutne pożegnanie, bez nadziei na kolejne zasięgowe działania.
Czasem formuła się wyczerpuje
Bywa też tak, że słuchacze zaczynają być zmęczeni daną stylistyką lub zabiegami stylistycznymi. Tak było np. z braggą, której głównym założeniem było nawciskać tyle dwuznaczności, gierek słownych i przechwałek, ile tylko było się w stanie. To, co wyczyniała krakowska Patokalipsa, z Eripe i Penxem na czele, dziś nuży ciągłym kombinatorstwem.
Mówiąc o krakowskim underze, nie można pominąć Oxona. Reprezentant Hipocentrum serią One Take’ów imponował wtedy i budzi respekt do dziś. To raper humorystyczny, wędrujący między gatunkami, kreatywny, lecz wciąż na dalszym planie. Ostatni album, “Dziwny niemowlak” w duecie z Kojotem, trafił na rynek 2 lata temu nakładem Brain Dead Familii, lecz nawet wsparcie promocyjne Słonia nie wpłynęło na ponowne zwiększenie zasięgów autora “Supermocy”.
Przespany moment, problemy osobiste, wypalenie – powodów, przez które artyści znikają ze świecznika jest nieskończona ilość. Tych, którzy mogliby znaleźć się w tym tekście również jest wielu. JNR, Szopeen, Miętha, Braddu, Komil, Igrekzet – a przecież wszyscy, których wymieniam w tym tekście, wydawali utwory w przeciągu ostatniej dekady.
Gdyby zebrać wszystkich, którzy mogli stać się gwiazdami i wyprzedawać trasę za trasą, powstałaby z tego co najmniej średniej objętości książka. Na nasze szczęście już niejednokrotnie udowadniano nam, że to nie zasięgi czy rekordowe nakłady definiują wartość danego artysty. Czasem należyte uznanie po prostu przychodzi z czasem.
Poprzedni artykuł
Następny artykuł