Kategorie
eBilet
PAP/EPA/Isaac Fontana

Grunge

Dave Grohl serce, które pękło trzy razy

Do gry nie potrzebował metronomu. Kiedy Dave Grohl usiadł pierwszy raz za bębnami, nie umiał nawet trzymać poprawnie pałeczek. Ale tłukł nimi z całych sił, w znanym tylko sobie, "zwierzęcym" stylu. W skrócie – grał sercem. I to ono do dzisiaj dyktuje mu uwielbiane przez fanów tempo, rytm i dynamikę.

Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl.

Tak naprawdę, w akademickim, klasycznym ujęciu, Dave Grohl w zasadzie nie nauczył grać na perkusji. Jest naturszczykiem pełną gębą. W dzieciństwie było go stać tylko na jedną lekcję pod okiem profesjonalisty – jazzowego perkusisty. Od niego dowiedział się, że nawet nie trzyma pałeczek “jak trzeba”, tylko po swojemu. Jedno spotkanie wystarczyło, by doświadczony i aspirujący bębniarz przekonali się, że nie będzie im po drodze. Ulgę poczuł nie tylko David, ale i jego rodzinny budżet. Młody perkusista wiedział już, że tak, jak wcześniej na poduszkach.

Tani zestaw perkusyjny, na którym później ćwiczył, przyjmował wszystko. Grohl wiedział, że liczyło się tylko to, że kochał grać. – Byłem Zwierzakiem z “Muppetów”, ale bez techniki – podsumuje sam siebie kilka dekad później w autobiografii “The Storyteller”. Jak na ironię, na lata przed tym, jak spisze wspomnienia, zostanie filmową “podróbą” Zwierzaka. Spotka się też z pluszowym rywalem w bitwie o to, kto jest najlepszym bębniarzem. Zwycięzcy nie było.

Wszystkiego tego i wiele więcej wcale by nie było, gdyby nie mama Davida Erica Grohla, Virginia. To ona wysłuchiwała jego domowych koncertów, ona zabierała go do jazzowego klubu One Step Down, ona wreszcie wypchnęła go tam na scenę, słysząc spanikowane: “czy ciebie kompletnie pop…oliło?”. Ona też opisała szalone życie Dave’a (i jego znanych kolegów) we własnej książce “From Cradle to Stage (Od kołyski po scenę)”.

Grohl był typowym amerykańskim dzieciakiem, dokazującym, pakującym się w kłopoty, kolekcjonującym co dziwniejsze kontuzje i blizny. Kompletował pełny wizerunek punka. Bo punkiem, tak jak perkusyjnym naturszczykiem, był pełną gębą. Punkową amerykańską scenę poznawał dzięki kuzynce. Później zanurzył się w niej sam. I przepadł. Im było głośniej i dziwniej, tym lepiej. Niezależnie od tego, po której stronie sceny się znajdował.

Punkowe podejście miał też do szkoły. Nie uczył się źle, ale nie widział dla siebie przyszłości po jej ukończeniu. Wiedział już, że chce podążać wyłącznie ścieżką, która wytyczała mu muzyka. Matka Dave’a, sama będąc nauczycielką, nie odwiodła go od tego pomysłu. W wywiadach opowiadała później, że nie wyobrażała sobie innego życia dla syna niż tego, w którym spełniałby marzenia. Wyczuwając w nim od razu talent showmana, wiedziała, że jego przeznaczeniem jest zabawianie ludzi. Nie wiedziała tylko wówczas, w jaki sposób i jakie to spełnienie marzenia przyjmie rozmiary.

Tego nie wiedział też Grohl. Ale niezmiennie kierował się sercem. Zaczęło się niewinnie, od szkolnych zespołów o jakże wdzięcznych nazwach Mission Impossible czy Dain Bramage (inspiracja Brain Damage to nie przypadek). Grohl jednak chciał czegoś więcej. Wspomniane “więcej” zaoferował mu Scream, formacja, dzięki której poznał, jak naprawdę wygląda życie w zespole i przede wszystkim, jak naprawdę wygląda życie w trasie. Jasne, że postawił wszystko na jedną kartę i jasne, że podał się za starszego, niż jest. I jasne, że sam złamał serce sobie i swoim dawnym kolegom, porzucając dawne, szkolne zespoły i rzucając się w nieznane. “Lepiej, żebym był dobry” – myślał, rozpoczynając tę przygodę. I był.

Maszyna zwana Scream pochłonęła go bez reszty. Grohl zjechał z nią cały kraj i szybko przekonał się, że trasa koncertowa to ani “mokry sen” rockandrollowca, ani przelewki. – Przemierzyłem cały kraj, od oceanu do oceanu, napędzany tylko miłością do muzyki i pragnieniem przeżycia – wspomina, otulając swoją opowieść w romantyczną mgłę rock and rolla. Ale całość podsumowuje z właściwą dla siebie dosadnością. – Zioło było dobre, dziewczęta urocze, a koncerty zawsze dzikie.

Podróż ujaranym busem brzmi niemal jak scenariusz do “Las Vegas Parano” zmiksowanego z “Tenacoius D i Kostka Przeznaczenia” i prowadzi do poznania Iggy’ego Popa (z którym, wyciągnięty wprost z grata zagrał kameralny koncert w zastępstwie za bębniarza Osterberga). Życie w Scream nie było jednak usłane ziołem, pięknymi dziewczynami i legendami rocka. W długiej trasie Dave poznał, co to kryzysy międzyludzkie, rozczarowanie, frustracja, a w końcu bieda. Kapela dotarła do Los Angeles, ale i w pewnym sensie, do swojego szklanego sufitu. Przed zespołem nie majaczyła kolorowa przyszłość, morale spadały, a koncertów – zwyczajnie już nie było.

Grohl, gotów już wracać do domu, przekonał się, że los ma dla niego jeszcze kilka asów w rękawie. Jednym z nich była rozmowa telefoniczna z jednym z najbardziej obiecujących gitarzystów i wokalistów w Stanach. Mowa rzecz jasna o Kurcie Cobainie. Zupełnym przypadkiem Nirvana szukała kolejnego bębniarza i “zupełnym przypadkiem” Cobain zobaczył go na scenie ze Scream. Zachwycony nieokrzesanym bębniarzem nie miał wątpliwości, że to on jest elementem, którego zespołowi od początku brakowało.

Telefon od Kurta wywrócił życie Dave’a do góry nogami. Chciał pędzić za marzeniami, ale bał się przeprowadzki do Olympii. Nieznane okolice Seattle nie zachęcały do ich eksplorowania. Z pomocą przyszedł drugi telefon, do matki. Virginia Grohl doradziła synowi jedno – by podążał za głosem serca i…. znalazł się w samolocie lecącym na północ kraju. Tam czekali już na niego Cobain i Novoselic.
Zanim Nirvana stała się prawdziwym power trio, trzech niedostosowanych “wyrzutków” musiało się “obwąchać”. – Byłem piątym, albo szóstym perkusistą Nirvany – wspominał po latach Grohl nonszalancko, jako anegdotę o dołączeniu do kolejnego zespołu. – Nie wymyśliłem żadnego tempa i rytmu. To, które słyszycie nawet w “Smells Like Teen Spirit”, wziąłem od klasyków disco – kwitował. Widocznie właśnie tego Nirvana potrzebowała. Bo mówiąc, że między trzema muzykami zaiskrzyło, to jak nic nie powiedzieć.

Ci, którzy mieli okazję pracować z Nirvaną do dziś mówią, że żaden bębniarz nie pasował do tego zespołu tak, jak on. Był dla niego stworzony. – Dzięki Grohlowi staliśmy się jedną z sił natury. Nirvana była teraz prawdziwą bestią – kwitował krótko Krist Novoselic. Grał tak szybko i wściekle, gotów roznieść bębny w drobny mak. I o to chodziło.

Grohl był potworem (…) – wtórował basiście Charles R. Cross, biograf Cobaina. – Napędzał koncerty i robił z nich spektakularne show. To Dave sprawił, że Nirvana przeistoczyła się w taki muzyczny wulkan – wyznał w książce “Oto moje (po)wołanie”.

W moim odczuciu ten koleś odmienił charakter ich piosenek. Nie dość, że grał idealnie równo, to jeszcze napierdalał w te bębny tak mocno, że aż było mi ich żal – wspominał Paulowi Bani (autorowi książki “Oto moje poWołanie”) Butch Vig, legendarny producent, stojący właśnie za krążkiem “Nevermind”.

O tym, jak powstawała “Nevermind”,  jak pracowała i żyła ze sobą Nirvana, krążą od lat legendy. O tym, jak Vig nie mógł nadziwić się, że ekipa nagrywa niemal całą płytę bez metronomu. O tym, jak zanim świat zachłysnął się “Nevermind”, Cobain i Grohl dzielili obskurne mieszkanie z żółwiem. To samo mieszkanie, w którym powstało “Smells Like Teen Spirit”. Klip do największego przeboju Nirvany błyskawicznie i bez ustanku zaczęło pokazywać MTV, zmienił dosłownie wszystko. Z dnia na dzień z kapeli, która w gruncie rzeczy miała gdzieś mainstream, stali się bandem rozpoznawalnym niemal na całym świecie.

Wprawdzie czuli, że to, co robią pod wspólnym szyldem jest wielkie, ale rozmiarów sukcesu nie mógł przewidzieć żaden z nich. Supernova kumulowała energię. “Nevermind” była sensacją. Zagwarantowała Nirvanie niebywały sukces, który miał i cenę, i ciężar. Przez blisko trzy lata swojej działalności Nirvana koncertowała i nagrała trzy albumy. Mordercze tempo? Raczej mało powiedziane.

Po latach Grohl wspomina, że doświadczenia jego i Cobaina znacząco się różniły. – Byłem tylko perkusistą. Chowałem się za bębnami i masą włosów. Byłem praktycznie anonimowy. Mogłem wyjść po koncercie na miasto i właściwie nikt mnie nie poznawał – mówi w wywiadach. Nie postawia wątpliwości, że cały ciężar sławy ciążył na Cobainie. Nigdy nie chciał być głosem pokolenia, a i tak nim został. Ciężar zaczął go przygniatać, a supernowa zaczęła się stopniowo zapadać.

Od czasów legendarnej trasy w 1992 roku, którą zagrali z Pearl Jam i Red Hot Chili Peppers, Grohl widział, jak psychiczny stan uzależnionego już od heroiny Cobaina się pogarsza. Propozycja występu, a potem i sam występ w “Saturday Night Live” nie cieszyły, jak powinny. Podobnie zresztą jak koncertowanie. Praca nad “In Utero” powodowała coraz większe pęknięcia w zespole i psychice Cobaina. Grohl mówiąc o klipie do “All Apologies” stwierdził bez ogródek, że po latach przywołuje wyłącznie złe wspomnienia.

Fot. Shutterstock/Birch Photographer

Podobnie jak wiadomość o przedawkowaniu i rzekomej śmierci Cobaina w Rzymie na początku 1994 roku. Grohlowi pękło serce. Tak głęboko, że niedługo później, w kwietniu,  po wiadomości o prawdziwej śmierci Kurta nie umiał już rozpaczać. “Zbudowałem mur wokół serca” – wspominał później. Żałoba przerodziła się w naukę życia na nowo. W serię pierwszych razów bez przyjaciela: pierwszej kawy, pierwszego poranka, pierwszego spaceru.

I tylko przez długie tygodnie nie mógł wydać z siebie pierwszych dźwięków, które dałoby się zarejestrować na taśmie. Im bardziej uciekał przed wspomnieniami o Nirvanie, tym bardziej go otaczały – w losowych sytuacjach, choćby na koszulkach przypadkowych fanów. Ból był tym większy, że dotyczył też straty przyjaciela z dzieciństwa, Jimmy’ego Swansona, z którym zanurzał się w świat muzyki.

Mimo że Kurt i Jimmy nie byli rodziną, zaprosiłem ich, by się nią stali, a takie zaproszenie świadczy czasem o więzach silniejszych, niż więzy krwi. (….) to korzenie, które o wiele trudniej wyrwać – stwierdził w autobiografii.

Z marazmu wyciągnął go Tom Petty, zapraszając do swojego występu w “Saturday Night Live”. Nie odmówił idolowi, ale podczas nagrania ukrył się za burzą włosów i ogromnymi bębnami. Występ był jednak na tyle dobry, że Petty chciał go zaangażować do swojego zespołu. Ale Grohl wiedział, że jeśli ma wrócić, to nie jako reinkarnacja Nirvany ani nie jako “bębniarz Nirvany w zespole gwiazdy rocka”. Trzeba było zacząć zupełnie od początku.

W domowym studio zaczęły powstawać pierwsze szkice, w tym “This Is A Call”, “Big Me” czy “I’ll Stick Around”. Na płycie znalazła się też “Marigold”, którą śpiewał jeszcze nagrywając z Nirvaną. Później zagościł w studiu Roberta Langa w Seattle z przyjacielem producentem Barrettem Jonesem. Na wariackich papierach zarejestrowali materiał, na którym niemal wszystkie partie zagrał Grohl. Ale nie chciał, by ktokolwiek się o tym dowiedział. Potrzebował tajemniczej nazwy. Foo Fighters było idealne. No i sugerowało, że stoi za nim jakiś cool zespół.

Plotka głosi, że jedną z pierwszych osób, które słyszały piosenki z debiutanckiej płyty Foo Fighters był Eddie Vedder. Miał wspierać kumpla w nowych poczynaniach, a nawet puszczać je w swojej audycji. W zespole znaleźli się też przyjaciele. W tym chwilowo Franz Stahl ze Scream czy Pat Smear z Nirvany. Zniknął na chwilę, by potem stworzyć gitarowy front z Chrisem Shiflettem. Za basem stanął Nate Mendel. W 1995 roku zespół ruszył w trasę, a latem 1996 pierwszy raz odwiedził Polskę – podczas rockowego festiwalu w sopockiej Operze Leśnej.

Najtrudniejsze zadanie w tym składzie miał perkusista. Bo kto podjąłby się zadania bębnienia w zespole, w którym liderem jest jeden z najlepszych perkusistów lat 90.? William Goldsmith nie zdał egzaminu, a raczej zwyczajnie nie dogadał z Grohlem. Ten, szukając nowego bębniarza, zgłosił się po radę do Taylora Hawkinsa. Perkusista Alanis Morisette nie miał zamiaru rekomendować nikogo poza sobą. Bo kiedy wcześniej poznał się z Grohlem, od razu między nimi zaiskrzyło. Po latach powtarzali chórem, że połączyło ich uczucie na kształt miłości od pierwszego wejrzenia.

Chudy blondyn był lustrzanym odbiciem bębniarza z Nirvany. Obaj mieli równie pokręcone pomysły i równie dużą perkusyjną fantazję. Dave w końcu znalazł kogoś, kto w zupełności go rozumie. – Mówimy tym samym językiem – zwróci się do Taylora długie lata później w komicznym horrorze własnego pomysłu, “Studio 666”. Nie da się zaprzeczyć. Byli tacy sami.

W praktycznie niezmienionym składzie Foo Fighters wydawało kolejne udane płyty. “There Is Nothing Left To Loose”, “One By One”, dały fanom takie hity, jak “Learn To Fly”, “All My Life” czy “Times Like These”. Grohl na każdej z nich (i każdej kolejnej) pokazał, że dobrze sprawdza się zarówno wyrzucając z siebie pokłady złości i decybeli, jak i nucąc chwytliwe melodie. A Foo Fighters rosło w siłę i zajęło stałe miejsce w czołówce rockowych kapel. W tym okresie jednak w szeregach grupy pojawiło się mocne pęknięcie.

Grohl już wtedy cieszył się tytułem najmilszego rockmana na świecie, ale rządy w Foo Fighters dzierżył od początku autorytarnie. Wiedziony doświadczeniem Nirvany wiedział, co może osiągnąć, a czego za wszelką cenę chce uniknąć. Na przykład straty kolejnego przyjaciela z zespołu. Hawkins w tym czasie eksperymentował z narkorykami. W 2001 roku przedawkował tak, że wylądował w szpitalu. Grohl trwał przy nim, ale przyszłość Foo Fighers zawisła na włosku.

PAP/EPA/Isaac Fontana

Kryzys Dave niejako odreagował siadając znowu za bębnami. Tym razem w zespole dobrego kumpla, Josha Homme. Queens Of The Stone Age oczywiście. QOTSA z Grohlem i Markiem Laneganem na pokładzie nagrała kultową “Songs For The Deaf’” i dawał nieprawdopodobne koncerty. Fani szaleli z radości widząc Grohla znów za perkusją, a nie z gitarą. Hawkins z kolei musiał przełknąć “zdradę”. Widok przyjaciela w innej kapeli porównał kiedyś do obserwowania ukochanej z innym. Bo Dave dogadywał się z Joshem tak bardzo, że niewiele brakowało, a zostałby w QOTSA na stałe. Foo Fighters zostałoby tylko wspomnieniem.

Grohl tymczasem spełniał swoje kolejne muzyczne marzenia. Stworzył na przykład Probot – krótki projekt, w którym nagrał płytę z idolami, tuzami metalu. Kingiem Diamondem, Maxem Cavalerą czy Lemmym Kilmisterem, z którym zresztą połączyła go głęboka przyjaźń. Zakrapiana whiskey z colą w kultowej knajpie Rainbow w Los Angeles.

Ale nawet to wszystko nie sprawiło, że Foo Fighters zniknęli z radaru. Przeciwnie. Międzynarodowe trasy, przez lata coraz bardziej rodzinne, kolejne płyty, jak nastrojowa “In Your Honor” czy akustyczna “Skin And Bones”, “Echoes, Patience And Grace”, na której Grohl po raz kolejny dowodził talentu w pisaniu piosenek. Krążki zbierały różne recenzje, ale pewnym było – firma Foo Fighers poniżej pewnego poziomu nie schodzi. Grohl z kolei – z pewnej częstotliwości zawodowych obrotów. Jako że mógł zagrać już właściwie z każdym muzykiem, którego sobie wymarzył, w momencie, kiedy Homme, tęskniąc za współpracą z przyjacielem, podrzucił pomysł założenia wspólnej kapeli, nie miał oporów przed tym, by posadę basisty zaproponować Legendarnemu Johnowi Paulowi Jonesowi. I tak świat poznał Them Crooked Vultures, skupiające wszystko, co najlepsze w Nirvanie, Queens Of The Stone Age i Led Zeppelin.

Grohl, jak wspominał później, miał w tym czasie przed sobą pracę nad kolejną płytą FF, małe dzieci, remont w domu, a jako wisienkę na torcie, dorzucił sobie właśnie nowy projekt. Nad wszystkim próbował panować napędzany kawą, a zaowocowało to… przedawkowaniem kofeiny i nadszarpniętym zdrowiem. I oczywiście, komicznym filmikiem “Fresh Pots” o jego niezdrowej miłości do gorącego napoju.

Foo Fighters wydali później “Wasting Light”, znakomitą płytę, na której wrócili do swoich korzeni. Realizując ją zresztą zupełnie w analogowym stylu. – Coś w tym jest, że zespół, który gra na Wembley, nagrywa płytę w garażu – komentował ją dowcipnie Grohl. Dość jednak powiedzieć, że to jedna z najlepszych, choć siódma w dorobku, płyta FF. Dave powrót do korzeni potraktował poważnie, bo pochylił się później nad tym, jak zostały stworzone najbardziej kultowe albumy.

I tak sam wyreżyserował dokument o Sound City, legendarnym studio nagraniowym czy “Sonic Higways”, serial, w którym podróżując przysłuchiwał się i przyglądał ścieżce dźwiękowej Stanów Zjednoczonych. Wszystko to przy nagrywaniu “Sonic Highways” czy “Concerte And Gold” – kolejnych płyt FF. Nie był to też pierwszy raz, kiedy pochłonął go świat filmu. Zdążył przecież zagrać nie tylko w Muppetach – w “Tenacious D i Kostka Przeznaczenia” zagrał… inspirację muzyków – Diabła we własnej osobie.

Charyzmą i szczerością ujmuje od lat nawet większe od niego gwiazdy rocka. Sir Paul McCartney zaprzyjaźnił się z nim na tyle, że jest stosunkowo częstym gościem w jego domu. Z Lemmym współpracował i balował. A co najważniejsze, nade wszystko go cenił. I kiedy nie krył łez na jego pogrzebie, nie dziwił się nikt. Pracował niemal z każdym, kogo wymarzył. Od Briana Maya i ukochanej Joan Jett po Billie Eilish.

Kiedy nie występuje w jakiejkolwiek scenicznej konfiguracji, angażuje się w akcje charytatywne. Takie, jak organizowanie posiłków bezdomnym. A kiedy nie robi i tego, i nie siedzi w studio, najzwyczajniej, spędza czas z żoną i trzema córkami. Bo w byciu szalonym, rozwrzeszczanym rockmanem, nie przeszkadza mu bycie po prostu rodzinnym gościem. Zresztą to udane życie prywatne pozwala mu znajdować kolejne pokłady kreatywności. Nadal jest gościem, który gra na gitarze tak, jakby grał na bębnach. Gościem, który mówi, że przede wszystkim jest perkusistą. Gościem, który chce na swoim ciele widzieć drogę, którą przeszedł, nawet jeśli jest usiana siwymi włosami. Nadal jest tym samym dzieciakiem, który po uszy zakochał się w muzyce. Ale teraz ma zdecydowanie większe zasoby, by tę miłość wyznawać. 

Od przynajmniej dwóch dekad mówi się o tym, że Grohl dokonał w zasadzie niemożliwego. Dźwignął się z traumy, która dotknęła całą Nirvanę i stworzył drugi kultowy zespół. Wydawało się, że przez blisko 25 lat  Foo Fighters niewiele zmian może zagrozić. I że jak Pearl Jam długo nie powie ostatniego zdania (to akurat prawda).  I że nadal może zaskoczyć. W końcu ani Grohl, ani Foo Fighters nie są pomnikami ze spiżu. Raczej nadal dzieciakami, którym przychodzą do głowy najgłupsze pomysły. Dave wiedząc, że dziesiąta, jubileuszowa płyta musi być dziełem dużego kalibru, przy tworzeniu “Medicine At Midnight” (faktycznie docenionego przez krytykę albumu), przypomniał o szczeniackiej zajawce. Wrzucił cały zespół do filmu. A raczej horroru, hołdującemu klasyce kina klasy B, takiej jak “Martwe zło” czy “Martwica mózgu”. Demoniczna sesja nagraniowa z opętanym liderem zmienia się w krwawą masakrę i lawinę gagów. To przednia rozrywka, ale i niezamierzenie, wspomnienie po Taylorze Hawkinsie.

Niedługo później stało się coś, czego naprawdę nikt się nie spodziewał. Hawkins zmarł nagle w Bogocie, podczas trasy promującej ostatni krążek grupy. Z badań toksykologicznych wynikało, że we krwi muzyka znajdowała się mieszanka leków opioidowych i narkotyków. Medykom, którzy zostali wezwani do skarżącego się na ból serca perkusisty, nie udało się go uratować.

Foo Fighters pogrążyli się w żałobie, a Grohl przeżył bolesną powtórkę z rozrywki. Znów przyszło mu żegnać najbliższego przyjaciela. Serce pękło mu po raz kolejny. Muzyka znowu zamilkła na tygodnie. I znowu ona wyciągnęła Grohla do życia. Najpierw Foo Fighters zagrali dwa koncerty poświęcone Hawkinsowi – razem z muzycznymi przyjaciółmi oddali mu hołd w Londynie i Los Angeles.

Skończyła się pewna epoka. Bo Dave Grohl w tym samym, 2022 roku, stracił nie tylko przyjaciela, ale i najwierniejszą fankę, mamę. Kobietę, która bez wahania doradziła mu, by postawił wszystko na jedną kartę. Kobietę, której zaśpiewał. – Miałem przed sobą twój wizerunek i nagle zostałem bez niego. Miałem wizję miłości i nagle zostałem pozostawiony, by żyć bez niej – śpiewa w “The Glass”, singlu promującym najnowszy album. Album, w którym wyśpiewał smutek i tęsknotę. Album, który zatytułował, nomen omen, “But Here We Are”. Bo Foo Fighters mimo ostatnich przeżyć nadal tu są. I jeszcze będą.

Serce Grohla znowu pękło. Ponownie zamilkł na długie tygodnie. Foo Fighters pogrążyło się w żałobie. Dave wyśpiewał ją na dwóch koncertach poświęconych Taylorowi – w Londynie i Los Angeles. Znowu lekiem na złamane serce okazała się muzyka. FF płytę o jakże wymownym tytule “But Here We Are”. Foos nadal tu są. Z nowym perkusistą, Joshem Freesem, znanym z The Offspring czy współpracy ze Slashem i Guns’n’Roses. Mówi się, że nagrali kolejny świetny krążek. Grohl znowu nie zawiódł.

Gorące wydarzenia

Gorące wydarzenia

Molchat Doma

16.11.2024-16.11.2024
Gdańsk, Warszawa

FAME 22: Ultimate

31.08.2024-31.08.2024
Warszawa

Open’er Festival 2024

03.07.2024-03.07.2024
Gdynia

JIMEK & GOŚCIE – SUBKLASYKA

30.11.2024-30.11.2024
Łódź

Nemo – Break The Code Europe Tour 2025

12.04.2025-12.04.2025
Kraków, Poznań, Warszawa

Yung Gravy

15.11.2024-15.11.2024
Warszawa

Festiwal Góry Literatury

05.07.2024-05.07.2024
Kłodzko, Nowa Ruda, Ścinawka Górna i inne

2025 PZM FIM Speedway Grand Prix of Poland – Warsaw

17.05.2025-17.05.2025
Warszawa

100. Mistrzostwa Polski w Lekkoatletyce – Bydgoszcz 2024

27.06.2024-27.06.2024
Bydgoszcz

Grubson – 20 lat na scenie

09.12.2024-09.12.2024
Warszawa

KSW 97

24.08.2024-24.08.2024
Tarnów

MIUOSH x Zespół Śląsk: Pieśni Współczesne II

06.01.2025-06.01.2025
Bielsko-Biała, Katowice, Kraków i inne

OFF Festival Katowice

02.08.2024-02.08.2024
Katowice

Guzior “G” Tour 2024

05.10.2024-05.10.2024
Gdańsk, Katowice, Kraków i inne

Lenny Kravitz

21.07.2024-21.07.2024
Kraków, Łódź

SBM FFestival 2024

29.08.2024-29.08.2024
Warszawa

Audioriver Festival 2024

12.07.2024-12.07.2024
Łódź

VNL 2024 – Siatkarska Liga Narodów

27.06.2024-27.06.2024
Łódź

HIGH FESTIVAL – Silesia 2024

15.08.2024-15.08.2024
Chorzów

Sun Festival 2024

26.07.2024-26.07.2024
Kołobrzeg

Molchat Doma

16.11.2024-17.11.2024

FAME 22: Ultimate

31.08.2024-31.08.2024

Open’er Festival 2024

03.07.2024-06.07.2024

JIMEK & GOŚCIE – SUBKLASYKA

30.11.2024-30.11.2024

Yung Gravy

15.11.2024-15.11.2024

Festiwal Góry Literatury

05.07.2024-14.07.2024

Grubson – 20 lat na scenie

09.12.2024-09.12.2024

KSW 97

24.08.2024-24.08.2024

OFF Festival Katowice

02.08.2024-04.08.2024

Guzior “G” Tour 2024

05.10.2024-02.11.2024

Lenny Kravitz

21.07.2024-23.07.2024

SBM FFestival 2024

29.08.2024-31.08.2024

Audioriver Festival 2024

12.07.2024-14.07.2024

HIGH FESTIVAL – Silesia 2024

15.08.2024-16.08.2024

Sun Festival 2024

26.07.2024-28.07.2024