Lil Pump zaczepia Eminema. Młody raper zamieścił niewybredny komentarz w mediach społecznościowych Marshalla. Z tej okazji przypominamy wszystkie "ofiary" Ema.
Kamasi Washington – wulkan pomysłów w szczytowej formie
"To album napędzany nieskończonymi cudami i możliwościami" - piszą krytycy o najnowszym projekcie Washingtona. Ale czy “Fearless Movement” jest równie olśniewający i odważny jak “The Epic” i “Heaven and Earth”? Najlepiej przekonajcie się sami. W ramach trasy promującej wydawnictwo muzyk przyjedzie jesienią do Polski. Właśnie wypuścił teledysk do znajdującego się na albumie utworu “Get Lit”. Ten kawałek z gościnnym udziałem George’a Clintona i D-Smoke'a daje niesamowitego kopa całej produkcji, a w połączeniu z krótkometrażowym filmem to prawdziwy majstersztyk. Zobaczcie koniecznie!
21.06.2024
Aleksandra Gieczys
Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl
Kamasi Washington wystąpi 19 marca 2025 roku w warszawskim klubie Stodoła. Ja na pewno nie odmówię sobie przyjemności posłuchania na żywo materiału z “Fearless Movement”. Chociażby dlatego, że podobno “najbardziej intrygujący współczesny muzyk jazzowy” jest w szczytowej formie.
“Oto mój nowy album! Święto muzyki, tańca i zmieniającego się labiryntu umysłu. Jestem podekscytowany powrotem w trasę i graniem nowego albumu dla Was wszystkich! Posłuchaj Fearless Movement” – promuje trasę muzyk.
No to słuchamy!
Pierwsze spotkanie z “Fearless Movement” mnie zaskoczyło. Możliwe, że trochę zmyliła mnie jedna z zasłyszanych gdzieś zapowiedzi, mówiąca o tym, że produkcja będzie mocno nasycona rapem. Przed pierwszym odsłuchaniem spodziewałam się więc, że będzie to coś w rodzaju “jeszcze bardziej jazzowej” wariacji wokół “To Pimp a Butterfly”. Washington wraz z innymi muzykami kolektywu West Coast Get Down był jednym z wielu ojców sukcesu avant-jazz-rapowego brzmienia tamtej płyty Kendricka Lamara. I właśnie udział w nagraniu “To Pimp a Butterfly” stał się dla saksofonisty przepustką do kariery solowej. Spodziewałam się więc, że tych odniesień do hip hopu na “Fearless Movement” będzie naprawdę sporo. Pojawiają się i owszem, ale tylko przy okazji wkładu Rasa i Taja Austinów w “Asha the First” oraz D Smoke’a w “Get Lit”. Ale czy to źle? Absolutnie nie, bo finalnie mamy dzieło bardzo różnorodne i czerpiące nie tylko z rapu, ale z całego wspaniałego śpiewnika American Black Music. To wręcz zawrotnie eklektyczna fuzja pomysłów!
“Fearless Movement” zachowując jazzowe korzenie i oddając hołd jego bogatym tradycjom, jednocześnie eksploruje hybrydowy potencjał tej muzyki. Washington recypuje nie tylko rap, ale też inne afroamerykańskie style muzyczne by zinterpretować je z jazzową wrażliwością – hip-hop, funk i R&B przyprawione odrobiną elektroniki i synth-popu spotykają się tutaj w serdecznej kooperacji z jazzowymi kompozycjami orkiestrowymi, brzmieniem klasyków Blue Note i ekspresyjną improwizacją solówek saksofonisty. I jest to w mojej opinii spotkanie bardzo udane.
Eklektyczność i wielowymiarowość albumu to w dużej mierze oczywiście też zasługa znakomitych gości, którzy uczestniczyli w sesjach nagraniowych. Terrace Martin, George Clinton, Thundercat i André 3000 dodają wydawnictwu własnej wyjątkowości.
A jakie utwory na “Fearless Movement” zrobiły na mnie największe wrażenie?
Album otwiera utwór “Lesanu” rozpoczynający się modlitwą w Ge’ez – języku liturgicznym etiopskiego kościoła prawosławnego. Ciekawy jest tutaj ten moment, gdy saksofon Washingtona wplata się w modlitewną melorecytację.
Podobno “Asha the First” oparty jest na melodii, którą trzyletnia córka Washingtona wystukała na pianinie. Gościnnie w utworze wystąpili Ras i Taj Austin, którzy swoim rapem wnoszą energię MC z blokowych imprez. Moim zdaniem jednak najlepszą robotę tutaj robi wirtuoz basu Thundercat, którego grę uwielbiam i bardzo żałuję, że nie usłyszymy go na “Fearless Movement” już nigdzie indziej.
Ciekawym utworem na płycie jest też na pewno “Computer Love”, czyli cover klasyki electro-funku z lat 80. duetu Zapp & Roger. W aranżacji Washingtona przyjmuje on brzmienie sennie kołyszącego R&B. Kamasi usuwa taneczny rytm i dodaje uroczyste intro waltorni. Ta zmiana nastroju zmienia też znaczenie słów tekstu – z kampowo humorystycznego staje się tutaj komentarzem społecznym dot. ułomności relacji budowanych za pośrednictwem mediów społecznościowych. Ten zabieg fajnie pokazuje, ile dać może przesunięcie akcentów.
Jednym z moich czołowych faworytów jest z pewnością “Get Lit” z gościnnym udziałem ojca chrzestnego funkadelic, czyli przewspaniałego George’a Clintona. Jego charakterystyczny, pełen słonecznej, kalifornijskiej energii wokal wspierany przez rapera D-Smoke’a daje niesamowitego kopa całej produkcji. Kilka dni temu wypuszczony został teledysk do tego utworu. Obejrzyjcie koniecznie! Wyreżyserowała go Jenn Nkiru – nigeryjsko-brytyjska artystka wizualna i reżyserka, która oprócz filmów artystycznych i dokumentalnych zajmuje się też teledyskami (zrobiła m.in. teledyski do utworów “APESHIT” Beyoncé i Jay-Z oraz do “Brown Skin Girl ” Beyoncé, za który zdobyła nagrodę Grammy dla najlepszego teledysku w 2021 roku). W trwającym ponad 13 minut teledysku, obok Washingtona, Clintona i D Smoke’a, pojawili się także m.in. poeta i muzyk Saul Williams (wieloletni członek zespołu Patrice Quinn), pianista Robert Glasper i piosenkarz Raphael Saadiq.
Druga część płyty jest równie ciekawa. “Dream State” z Andre 3000 na flecie serwuje nam delikatny, psychodeliczną melodię, która czerpie z jazzu, afrobeatu, funku i muzyki latynoskiej. Z kolei kontemplacyjny, hipnotyczny rytm w “Together” prezentuje urzekający wokal na tle bogatego, rozkosznego i chyba najbardziej klasycznego na tym albumie jazzu. Chwilę po nim mamy “Road to Self (KO)”, który łączy w sobie minimalistyczny fortepian, szumiącą perkusję i kalejdoskopowy saksofon. W mojej opinii sporo w nim prog rockowej energii.
Trzeci akt “Fearless Movement” stanowi m.in. naładowany energią jazzu z lat 60. i 70. utwór “Lines In The Sand”. To też powrót do tak lubianej przez Washingtona zaangażowanej społecznie twórczości, której uduchowiony ton nadają harmonie wokalne w barwach gospel i elegijne solówki Washingtona.
W finale znalazł się też kolejny z moich ulubieńców – epicki, pełen nastrojowego splendoru “Interstellar Peace”, który wywołuje we mnie kinowe skojarzenia. Naprawdę mógłby być częścią ścieżki dźwiękowej do filmu SF!
Ostatni utwór na płycie – “Prologue” – to jest naprawdę La grande finale. Mając za punkt wyjścia preludium do “Tango Apasionado” Astora Piazzolli Washington przywołuje tutaj wszystkie swoje muzyczne supermoce jako czarodziej saksofonu i świetny aranżer. Ta jazzowa, bardzo ekspresyjna improwizacja wokół już porywającego i chwytliwego samego w sobie tematu uosabia dla mnie to, co niektórzy nazywają “krzykiem jazzu” – pełną pasji i czystych emocji, ekstatyczną wręcz ekspresję, która wyłania się z instrumentu Washingtona. To naprawdę wspaniały finał.
Na koniec chciałabym odnieść się do szumnie brzmiących haseł – typu “Nowe horyzonty w jazzie!” lub “Nowa era muzyki jazzowej!” – w zapowiedziach tego albumu. Moim zdaniem są one mimo wszystko, trochę na wyrost. Po pierwsze myślę, że “Fearless Movement” nie jest płytą bardziej wykraczającą poza ramy i formy, niż zrealizowany z niespotykanym rozmachem i przebojowy (ale czy rewolucyjny? Tu już można by dyskutować) album “The Epic” za sprawą którego z nieznanego szerzej saksofonisty sesyjnego Washington awansował do grona jazzowych gwiazd pierwszej wielkości. Następne, równie doskonałe płyty – “Harmony Of Difference” i “Heaven and Earth” – potwierdziły tylko, że “The Epic” nie był jednorazowym strzałem. Myślę, że “Fearless Movement” chociaż nie wyważa żadnych nowych drzwi w jazzie, to wspaniale definiuje wypracowany przez wcześniejsze albumy styl Washingtona.
To żywiołowa, wielowarstwowa płyta, ze świetnymi teksturami dźwiękowymi. Pięknie obrazuje nowoczesne, świeże podejście do muzyki jazzowej i pokazuje żywotność tego gatunku. Na pewno też potwierdza pozycję Washingtona jako jednego z najwybitniejszych współczesnych jego interpretatorów.
Poprzedni artykuł
Następny artykuł