Muzyka rap nigdy nie była gatunkiem jednolitym. Inspiracje zbierane z różnych zakątków kultury i sztuki wpłynęły na powstanie i rozwój licznych odnóg, które dziś funkcjonują jako osobne twory. Wielu raperów, wciąż eksperymentując z brzmieniem, wychodzi przed szereg, stając w opozycji do licznych, podobnych sobie, twórców. Wśród nich jest chociażby Sobel, którego muzyka wyróżnia się na tle polskiej sceny muzycznej.

Support, szok, gwiazda wieczoru. almost monday, czyli lato w wersji premium
Pokazać się - łatwo. Zostać zapamiętanym - oh, boy, do tego droga jest długa. Podobnie jak do wyprzedanych klubów i wiernych fanów po drugiej stronie oceanu. almost monday kupili Europę, ale… jak oni to zrobili?
31.03.2025
Maja Kozłowska
Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl
Najmilsze koncertowe wspomnienia? Oprócz stage divingu, złapania pałeczki perkusisty ulubionego bandu czy nawiązania kontaktu wzrokowego z artystą (tak, na sto procent patrzył/a na mnie, pomyślało dziesięć osób stojących obok siebie) to definitywnie są odkrycia. Dziś raczej niewiele osób decyduje się na zakup biletu na koncert w ciemno, z nudów lub zaintrygowanych kolejką czekającą pod klubem, lecz wciąż są okazje, by przeżyć coś nieoczekiwanego. Furtką są tutaj oczywiście festiwale, ale także… supporty. Jestem gorącym orędownikiem gigów specjalnych gości – ponieważ taka obecnie panuje nomenklatura. I, serio, nie dość, że można natrafić na prawdziwe perełki, to jeszcze czasami okazuje się, że zespół będący rozgrzewką, dowozi rzeczy na wyższym poziomie, niż gwiazda wieczoru (nie, nie będę pokazywać palcem).
Z racji różnic w wielkości artysta-niespodzianka sam w sobie może być już całkiem duży i grać, a nawet wyprzedawać trasy pod własnym nazwiskiem czy pojawiać się dużymi literami na festiwalowych plakatach. To case np. Wet Leg, grających przed Harrym Stylesem czy Rachel Chinouriri otwierającej koncerty Sabriny Carpenter. Teraz mówimy jednak o trochę innej półce, czyli o artystach, których być może byśmy nie poznali, gdyby nie czas wolny i chęć eksplorowania muzyki (albo ciśnienie na barierki).
I tak, od supportu do solowego koncertu na początku marca do Polski trafił kalifornijski band almost monday, który wcześniej występował przed The Driver Era. Audio – indierockowe plumkanie, ale zadziorne. Na żywo: ogień (korci bardzo unhinged porównanie do palącego się Los Angeles…).

almost monday, królowie dzikich plaż
Chłopaki mają w swojej muzyce coś takiego, że kiedy usłyszy się ich na żywo, nigdy nie będą brzmieć już tak samo. Będą lepsi. Przyjemniejsi. Lżejsi. Instant boost dobrego humoru: bo chyba właśnie tutaj tkwi clue popularności almost monday. Entuzjazm i optymizm, którego nie jest w stanie przyćmić nawet wizja budzika przed pracą, szkołą, zajęciami na uczelni. Ich moodoboard: zachody, jazda na rolkach, dietetyczna cola i duże lody, przymierzanie okularów przeciwsłonecznych na targach staroci, zakopywanie stóp w piasku na plaży, patchworkowe tatuaże rozsypane po całym ramieniu, piegi. Są zespoły, które nagrywają letniaczki: pfffi, almost monday w całości są letniaczkiem. Takim proper, bo nie to, że idealnym na lato, nie nie. Ich brzmienie, funkowo-taneczne, działa jak teleport do najlepszej pory roku.
Beztroska, aura, głupotki, taniec, road tripy, przyjaciele, pierwsze miłostki, całowanie, palenie papierosów na pół : Amerykanie zamknęli w pigułce całą młodość, a właściwie jej klisze, dobrze znane i nostalgiczne dla – chyba – większości osób, które przeżywały swoje najlepsze lata dokładnie w taki sposób. Ten pattern, ta powtarzalność – nie chcę tak tego nazywać – daje wrażenie kolektywnego, pokoleniowego doświadczenia. Wspólnego nagle dla tych młodszych i tych starszych, co sprawia, że almost monday plasują się jako band przedziwnie uniwersalny. Taki, za którym się tęskni, jak za zbyt szybko mijającym latem i za długimi dniami.
almost monday podbili Polskę, Polska podbiła ich serca
Doświadczenie almost monday live było dla mnie totalnym highlightem tygodnia – co zabawne, w Polsce grali w niedzielę. Wiadomo, jak to bywa w niedziele – po prostu się już nie chce. To już ten klimat myślenia o łóżku, ostatnim odcinku serialu przed spankiem i herbatki w ulubionym kubku. Czułam lenistwo, ale zmusiłam się i… totalnie odjechałam. Wokalista, Dawson Daugherty, czarował nonszalancką charyzmą, jednocześnie będąc pod wrażeniem polskiej publiki. Koncert almost monday po raz kolejny udowodnił supremację rodzimego crowdu, który praktycznie trząsł Hybrydami. Ludzie śpiewali każde słowo, tańczyli bez chwili wytchnienia: nie trzeba było nami dyrygować, muzyka wystarczyła za jedyny przewodnik. Warto uwzględnić, że Warszawa zasłużyła sobie na szczególny appreciation post. To nie zdarza się zawsze!
Patrząc wstecz, o show almost monday myślę bardzo plastycznie. Muzyka: jasne. Syntezatory, zamieszanie, klimacik trochę jakby znany z Foster The People. Głównie jednak: obrazy. Być może dlatego band tak bardzo zakorzenił się w mojej głowie i nie chce z niej wyjść. Uwił sobie wygodne gniazdko, czeka. Pewnie do lata.
Przeczytaj też:
Poprzedni artykuł
Następny artykuł