Tytus Grabski potwierdził zawieszenie działalności Asfalt Records. Katalogiem ich artystów dysponują obecnie Sony Music Polska i Universal Music Poland. Przypominamy kultowe albumy wydane przez tę wytwórnię.
Suki Waterhouse i haczyk na popiary. Recenzja “Memoir of a Sparklemuffin”
Drugi album Suki Waterhouse ukazał się dwa lata po jej oficjalnym debiucie. Nieprzyzwoicie długi, melancholijno-czarujący, uzbrojony w arsenał piosenek o miłości, nadpisuje nadciągające długie, jesienne wieczory - kryzysem albo happy endem.
20.09.2024
Maja Kozłowska
Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl
Droga Suki Waterhouse do oficjalnej dystrybucji była długa i wyboista: zestaw 3w1 (aktorka, modelka, piosenkarka) jakoś nie trafiał do bossów z majorsów. Biorąc pod uwagę wokalne kariery influencerów robione gdzieś na boku, szkoda, że akurat ona musiała odbijać się od drzwi. “I Can’t Let Go” ukazało się ostatecznie w 2022 r. i jest jedną z moich ulubionych płyt tamtego roku, bardzo udanym powrotem do indie, alternatywą ciekawszą (i zupełnie inną) od choćby “The Car” Arctic Monkeys.
Kolejne dwa lata minęły szybko, a przełom 2023 i 2024 r. zrobił dla muzyki więcej niż cały poprzedni rok. Branża lekko od ponad siedmiu miesięcy jest na szalonej fali wznoszącej: queerowy pop szybuje w swoim piku, country zostało jakby wymyślone na nowo, gitary dostają nowe życie (tutaj duża zasługa Fontaines D.C.), a Lady Gaga obwieściła powrót. Naprawdę nie mogło być lepiej.
To jednak trudny czas dla promocji albumu w typie “Memoir of a Sparklemuffin”, który po pierwsze: trwa aż 53 minuty, a po drugie przejawia zakusy do bycia mainstreamowym, jednocześnie wykręcając się z głównego nurtu. Wszystko wskazuje jednak na to, że Suki Waterhouse doskonale wie, co robi, decydując się na bycie pomiędzy.
“Memoir of a Sparklemuffin” i nowe wcielenie Avril Lavigne? W 1/18
Kiedy pop spotyka się z rockiem, łatwo odjechać. Po dwie stówy idą z konta każdej drużyny i zaczynamy przewózkę przez uzależniające refreny, gitarowe bridge, ballady z orkiestrowymi smyczkami i klasyczną budowę into-zwrotka-refren-outro (z małymi załamaniami). Wokal Suki to jedna, choć nie jedyna z jej najmocniejszych stron: bywa słodka, a zarazem jej głos potrafi wpadać w barowe, przydymione, głębokie rejestry, łechcąc przyjemnie brytyjskim akcentem.
Polecamy na eBilet.pl
“Memoir of a Sparklemuffin”, oddając hołd tytułowemu pajęczakowi, zaskakuje różnorodnością. Trudno się oderwać: czego początkowo odrobinę się obawiałam. Artystka rzuca słuchacza na głęboką wodę, utrzymując singlowy balans; to całkiem urocze, jak dużą wiarę pokłada w swoich słuchaczach. Godzinne albumy są teraz rzadkością nawet wśród starej szkoły, prowadząc do przepychanek: kto się odważy? Otóż, ona, Suki Waterhouse, która cała na biało sieka płytę niekoniecznie w klimacie panujących trendów. Znajdziemy na niej rock pełen tłumionej wściekłości a’la dojrzała Avril Lavigne (“OMG”), melancholijne “To Get You” czy kąśliwe “Blackout Drunk”, które małe szpilki wbija we wszystkich chłopaków, którzy piątki lubią kończyć w soboty.
Suki Waterhouse: popkulturowy szalk w “Memoir of a Sparklemuffin”
“Memoir of a Sparklemuffin” mimo gatunkowego rozjazdu udaje się utrzymać elegancką, subtelną fasadę. Gitary i klawisze grają pierwsze skrzypce w kreacji świata i to jest ten mocno oldschoolowy element. Elektronika, jak elektronika? Efekciarstwo się chowa, jeśli jest – to w tle, pozwalając błyszczeć instrumentom. Zdejmując wokal, wiele piosenek okazałoby się perfekcyjnym soudntrackiem do audiobooków współczesnych baśni, na granicy między magicznym happy endem a przejmującym mrokiem i ponuractwem.
Słuchając Suki Waterhouse, nie mogę oprzeć się przeczuciu, że byłaby szalenie popularna w erze tumblra. Taka dziewczyńska odpowiedź na The Neighbourhood, alternatywa dla estetyki Lany Del Rey, kawy i papierosów. Rozbita, silna, w kawałkach – często na skraju rozpaczy i radości, miksująca delikatność z wciąż młodzieńczym buntem. Fani popkultury będą też świetnie się bawić dorabiając teorie do kolejnych piosenek, które prawdopodobnie nieintencjonalnie wywołują konkretne skojarzenia. “Could’ve Been A Star” wybitnie rezonuje z serią horrorów Ti Westa (“X”, “Pearl”, “MaXXXine”), natomiast “Gateway Drug” istnieje jakby w paralelnej rzeczywistości do “Zmierzchu”, co jest dość zabawne, biorąc pod uwagę, że filmowy Edward, czyli Robert Pattinson, to narzeczony Suki.
Artystka zresztą śmiało sięga po autoinspiracje – czego koronny przykład stanowi utwór “Model, Actress, Whatever”, przepełniona zadumą, rozbujana przeszłością. Akustyczne intro bardzo gładko przeradza się w złożoną, emocjonalną symfonię; choć mimo mnogości instrumentów, czuć, że Suki jest minimalistką. W przekroju podręcznikowych ballad “Faded”, “To Love”, “Everybody Breaks Up Anyway” przez ironicznie zadziorne “Helpless” aż po doładowujące energią “Supersad”, dopasowanie osiągnięto chyba cudem.
“Memoir of a Sparklemuffin” – uwaga, to pułapka
Z poziomu “nie znam” do bycia fanem Suki Waterhouse przejść bardzo łatwo. Krótko, artystka umie tworzyć hiciory, a przy tym nie zbaczać ze swojej alternatywnej ścieżki. Idzie nią właściwie jak taran, dalej zbierając korzyści z przypadkowego virala “Good Looking”, nagranego dobre siedem lat temu czy inauguracji jednego z londyńskich koncertów Taylor Swift.
Album “Memoir of a Sparklemuffin” zachował kształt nietknięty, opozycyjny do głównego nurtu – choć uzbrojony w przynęty, na które złapią się basicowe popiary. Wciąż bardziej znana jest jej muzyka niż nazwisko (może to właśnie sukces?), ale trzymam kciuki, że dzięki drugiej płycie to się zmieni, a Suki dotrze do Europy. Finger crossed, mamy na co liczyć.
Poprzedni artykuł
Następny artykuł