Ktoś mi kiedyś powiedział, że Dream Theater to już nie tylko muzyka - to matematyka. I coś w tym jest, bo chyba nie ma drugiego zespołu metalowego, który wprowadziłby do ciężkiego grania tak wiele technicznej, choć wirtuozerskiej, zawiłości. I potrafił przy tym pozostać przebojowym.
“Uwielbiam cię, Polsko!”. Lenny Kravitz rozkochał w sobie publiczność
Nikt nie uwodzi tak, jak Lenny Kravitz. Tym razem przywiózł ze sobą cały ocean miłości. Można było się nią upić, śpiewać, tańczyć i krzyczeć: "let love rule"!
22.07.2024
Urszula Korąkiewicz
Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl
Na powrót Lenny’ego Kravitza do Polski fani musieli czekać blisko pięć lat. Poprzednią trasę w 2020 roku uniemożliwiła pandemia. Od tamtej pory nie koncertował, ale to wcale nie znaczy, że próżnował. Wręcz przeciwnie – intensywnie pracował nad nową muzyką, czego owocem jest bardzo dobry album “Blue Electric Light”. Na krążku, zapewne z powodu tęsknoty za graniem na żywo, w Kravitza wstąpiła całkiem nowa energia. Brzmi świeżo, przebojowo i… chwilami zupełnie jak Prince (i to zdecydowanie komplement).
Krakowski koncert w Tauron Arenie dowiódł już od pierwszych taktów, że Kravitz był stęskniony za fanami nie mniej niż oni za nim. Zaczęło się od klasyki – od “Are You Gonna Go My Way”. Lenny nie pozostawił żadnych wątpliwości, że będzie to wieczór wypełniony czystą rockandrollową energią i radością spotkania.
Na początku koncertu też Lenny przypomniał, że niezmiennie jest “ministrem rock and rolla” i sercem rządzi rockandrollową społecznością. Gdyby rządzący w rzeczywistości podchodzili do ludzi z taką miłością, jak Kravitz robi to od lat, świat pewnie byłby piękniejszym miejscem. Pięknie bez dwóch zdań było przez dwie godziny w krakowskiej arenie. Ekstatyczna atmosfera udzieliła się wszystkim. A już w szczególności Lenny’emu, który, standardowo, w seksownej stylizacji, tańczył, czarował, kokietował i wyznawał miłość stęsknionym fanom.
– Uwielbiam cię, Polsko – rzucił i zwrócił się do wpatrzonego w niego tłumu fanów. – Dziękuję wam za wszystko. Za całe wasze wsparcie, w moich lepszych i gorszych czasach. Nigdy mnie nie opuściliście – mówił, ewidentnie poruszony tym, jak żywiołowo reagowali na każdy jego gest. Publika nie pozostała mu dłużna. Jest więcej niż pewne, że długo wspólnie odśpiewywany refren “Stillness of Heart” wzruszył nie tylko Kravitza. Prawdopodobnie też ten moment zapisze się w poczet najbardziej wyjątkowych koncertowych momentów w Tauron Arenie.
– Wrócimy do was bardzo szybko – zapewnił. – Przez pięć lat nie mogliśmy koncertować, więc teraz przez kolejnych pięć będziemy grac bez ustanku. Będzie dużo koncertów, będzie dużo nowej muzyki, nowych kolaboracji. A teraz zróbmy to, po co tu przyszliśmy: celebrujmy miłość! – mówił ze sceny i długo do interakcji nie musiał namawiać. Co chwila zalewała go fala euforycznych okrzyków i oklasków.
Choć w gruncie rzeczy krakowski (a także łódzki) koncert to część trasy promującej najnowszy krążek, koncert przypominał raczej wspaniałą składankę gratest hits. Lenny i jego zespół raz po raz wracali do samych początków Kravitza – zagrali na przykład “Fear” z pierwszej płyty “Let Love Rule”, co śmiało można uznać za koncertowy rarytas.
Poza tym muzycy rozgrzewali publiczność kolejnymi hitami – jak “Fly Away”, “American Woman”, “Always On The Run”, “It Ain’t Over Till It’s Over”, “Again” i “I Belong To You”, po taneczną “The Chamber”. A wszystko to zostało zwieńczone rozbuchanym “Let Love Rule”, podczas którego Kravitz krzyknął: “chcę zobaczyć moich ludzi!” i zbiegł ze sceny prosto w rozentuzjazmowany tłum. Nie zabrakło wspólnych śpiewów i uścisków. Ten, kto miał szansę zbliżyć się do niego, może się nazwać niezłym szczęściarzem!
Dwugodzinne show Kravitza i jego znakomitego zespołu dopieściło nawet najbardziej stęsknionych fanów. A obietnica szybkiego powrotu tylko zaostrza apetyt na kolejne spotkania. Jeśli jeszcze nie byliście, a z jakiegoś powodu wahacie się, czy wybrać się na koncert Lenny’ego Kravitza (a macie najbliższą okazję zobaczyć go jeszcze w Łodzi), przestańcie. Show Kravitza to najbardziej zmysłowy rockandrollowy spektakl.
Lenny jest w doskonałej formie, zarówno fizycznej, jak i wokalnej. I (czytelnicy, przymrużcie oko) nie przyjmuję do wiadomości, że w tym roku skończył 60 lat. Na scenie nic nie wskazuje na to, by w jakikolwiek sposób się postarzał.
Poprzedni artykuł
Następny artykuł