Media społecznościowe obiegło zdjęcie… oryginalnego składu Acid Drinkers! Szykuje się wielki powrót do korzeni?
Myślisz, że jesteś hejterem musicali? Pięć filmów, które sprawią, że zmienisz zdanie
Banieczka byłych i obecnych theater kids oraz osób w spektrum queerowości jest stosunkowo niewielka i stereotypowo to właśnie do niej należą entuzjaści musicali. W opozycji stoi cała reszta, która podąża za modą nielubienia muzycznych produkcji - wyłącznie dla zasady? Ten trend jednak jest jak każdy inny i kiedyś minie. Oto TOP 5 produkcji, które pomogą się przełamać przed tym, kiedy musicale globalnie wrócą do łask.
18.10.2024
Maja Kozłowska
Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl
Nie oglądam, bo nie lubię. Wobec tego krzyżyk na drogę, bo awersja do gatunku znajduje pokrycie w logice. Nawet wytrawni kinomani nie zmuszają się do seansów horrorów, jeśli ich po ludzku nie trawią. Wytykanie komuś uprzedzenia do graficznych scen wypływających flaków jest równie irracjonalne, jak robienie tego samego w kontekście tańczonych i śpiewanych scen.
Musicale mają przed sobą jednak większą przeszkodę niż horrory, ponieważ strach można poskromić. Niepokój czy lęk równa się wyzwanie. Za to niechęć w połączeniu z uporem tworzy wybuchową kombinację zapierania się rękami i nogami przed podjęciem choćby próby faktycznego liźnięcia tematu.
Podchody można zacząć od filmów – niekoniecznie trwającego trzy godziny “Hamiltona” (dostępny na Disney+) czy nowej, wyglądającej na mocno cursed wersję “Kotów”. Drugą, droższą opcją jest teatr (“Lalka” wystawiana w Gdyni, “Kinky Boots” w Warszawie, family friendly “Król Lew” w Londynie”). Streamingi mają jednak na tyle bogatą ofertę, że nie trzeba aż tak się wysilać – wystarczy wiedzieć, czego szukać.
Filmy, które sprawią, że polubisz musicale. “Rocketman”
Najlepszy współczesny biopic artysty, jaki istnieje. Serio. Elton John nie jest tak ogromną popkulturową sensacją jak Freddie Mercury czy Elvis, ale (może właśnie dzięki temu) doczekał się filmu, który pokazał go w wersji sauté – najlepszej i najgorszej jednocześnie. Prawdziwej. Wyidealizowany Freddie z “Bohemian Rhapsody”, którego największą wadą było najwyraźniej spóźnianie się na próby przy Eltonie to co najwyżej demo wersja w family friendly opakowaniu.
Artysta został sportretowany przez Tarona Egertona, który również samodzielnie zaśpiewał piosenki użyte w filmie m.in. “I’m Still Standing”, “Crocodile Rock”, “Take Me To The Pilot”, “Bennie And The Jets” czy tytułowego “Rocketmana”. Tego można było się obawiać, a finalnie – brzmi fenomenalnie. Konwencja musicalu popycha storytelling w nieco odjechaną, kampową stronę, idealnie spajającą się z wizerunkiem Eltona Johna. Uprzedzenia proszę więc odłożyć na bok: “Rocketman” zyskał na byciu musicalem.
Filmy, które sprawią, że polubisz musicale. “Tick, tick… Boom!”
Dziwnym (?) trafem podążamy tropem nie tylko względnych nowości, ale także biografii. Dla osób całkowicie zielonych – “Tick, tick… Boom!” to fabularyzowany biopic Jonathana Larssona – kompozytora i dramaturga, autora hitowego broadwayowskiego musicalu “Rent”. Zanim jednak Larsson zdobył światowe uznanie, żył jak stereotypowy artysta – tworząc, marząc, ciągnąc dorywczą pracę w knajpce Moondance Diner, próbując zabłysnąć oraz pogodzić pasję z życiem i relacjami z bliskimi.
Za kamerą “Tick, tick… Boom!” stanął Lin-Manuel Miranda, czyli człowiek odpowiedzialny za gigantyczną popularność “Hamiltona” – w świecie musicalowych freaków, to pewniak. W głównej roli wykazał się Andrew Garfield (a w obsadzie jest kilka twarzy znanych z Broadwayu), który miło zaskoczył szczególnie w dzikich, chaotycznych choreografiach tanecznych. Marzenia o sukcesie i borykanie się z codziennością odciążają “Tick, tick… Boom!” z pompy, piosenki odliczają uciekający czas, a film ma vibe obyczajówki z twistem. Świetny wybór na niedzielny wieczór – szczególnie, kiedy wyjątkowo nie ma się ochoty wstawać w poniedziałek do pracy. A jeśli nie macie ochoty na film, zawsze możecie wybrać się na musical do Teatru Muzycznego Roma.
Filmy, które sprawią, że polubisz musicale. “Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street”
Pozycja obowiązkowa dla fanów czarnych historii, gotyku, opowieści z dreszczykiem i ponurego klimatu XIX-wiecznego Londynu. Teatralny klasyk zekranizowany przez Tima Burtona wiele mu zawdzięcza: przede wszystkim niepodrabialną aurę i estetykę, której nie da się powiązać z nikim innym. Makabreska o owładniętym żądzą zemsty golibrodzie Sweeneyu Toddzie (Johnny Depp) i jego partnerce w zbrodni Pani Lovett (Helena Bonham-Carter) ma wszystko, co trzeba, by przynajmniej przyciągnąć wzrok i co najmniej – zafascynować.
W filmie wystąpiła oprócz Deppa wystąpiła cała śmietanka najlepszych brytyjskich aktorów: Alan Rickman jako główny antagonista sędzia Turpin, a także Timothy Spall, Jamie Campbell Bower i Sacha Baron Cohen. Przyznam, że obsada jest dużo mocniejszym punktem niż wykonania piosenek, ale czasami (nawet w musicalach), wcale nie o to chodzi. W filmie Burtona konwencja działa, umagicznia brutalny, przerażający świat i to… wystarczy.
Filmy, które sprawią, że polubisz musicale. “The Greatest Showman”
Wracamy do biografii – być może to najlepszy sposób na przedstawianie sylwetek osób związanych z show-biznesem, a szczególnie branżą muzyczną. “The Greatest Showman” opowiada perypetie amerykańskiego artysty i przedsiębiorcy P.T. Barnuma, którego uważa się za ojca założyciela zachodniego przemysłu rozrywkowego. Film trzeba traktować z mocnym przymrużeniem oka: ot, kolejna produkcja rozgrzewająca serca, pielęgnująca mit od zera do milionera z elementami wielkiego, cyrkowego wręcz widowiska.
Które jednak przyciąga, kusi, jest bardzo wdzięcznym i miłym obrazkiem. Hugh Jackman ma na swoim koncie kilka musicalowych ról (spośród jego filmografii “The Greatest Showman” jest zdecydowaniem lepszym wyborem niż “Les Misérables”) i w tej wypada bardzo dobrze (choć jego postać bywa irytująca), a kroku nie ustępują partnerujący mu Zack Efron ani Rebecca Ferguson. “The Greatest Showman” to nieco bajkowy klimat, odrobina “historii” i ogromne efekciarstwo – nie tylko dla fanów musicali.
Filmy, które sprawią, że polubisz musicale. “Mamma Mia!”
Zakończmy klasykiem, który starzeje się bardzo zgrabnie i ma zdecydowanie więcej zalet niż piosenki ABBY, których po prostu trudno nie lubić. “Mamma Mia!” może być ulubionym filmem zarówno twoim, twojej mamy, taty, babci i dziadka, brata i siostry – and I think it’s beautiful. Lajtowy klimat wakacji, kolejny powód, żeby odwiedzić Grecję (po świetnym jedzeniu i obsesji na punkcie mitologii), świetni aktorzy, mnóstwo contentu, z którego popkultura dalej korzysta do woli. Wad – brak.
Poprzedni artykuł
Następny artykuł