Świeża porcja ogłoszeń od Mystic Festivalu! Ujawniono kolejne zespoły, które zasilą skład nadchodzącej edycji imprezy. Kto zagra w Gdańsku?
Ukończył Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina, wygrywał konkursy kompozytorskie i był organistą. Po pewnym czasie odkrył jednak muzykę klubową i postanowił tworzyć melodyjne taneczne utwory, które spotkały się z ciepłym przyjęciem zarówno fanów trance, jak i ikon gatunku, takich jak Armin van Buuren. Matt Bukovski, bo o nim mowa, opowiada nam m.in. o wzlotach i upadkach w swojej karierze, motywowaniu innych, prowadzeniu własnej wytwórni muzycznej oraz występach na Paradzie Wolności i podczas warszawskiej odsłony koncertu Synthony Live: Vol. 1.
10.11.2025
Elvis Strzelecki
Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl
Elvis Strzelecki: W wieku dwóch lat zafascynowałeś się dźwiękami pianina. 5 lat później zdałeś wzorowo wstępne egzaminy do szkoły muzycznej I stopnia. Jak wyglądała twoja dalsza przygoda z muzyką klasyczną i co takiego miała w sobie, że młody Matt Bukovski pokochał ją bardziej niż inne gatunki?
Matt Bukovski: Cześć! Bardzo dziękuję za zaproszenie do tego wywiadu. Jako dziecko bardzo zapragnąłem zająć się muzyką i zacząć grać na fortepianie tak jak mój kochany dziadek. Moi rodzice i ja nie znaliśmy innej drogi, jak zdobycie tradycyjnej edukacji w szkole muzycznej, a to wiąże się z rozpoczęciem przygody właśnie z muzyką poważną. Każdego popołudnia po powrocie ze zwykłej podstawówki, zamiast grać z kolegami w piłkę na boisku, pilnie uczyłem się nut, grałem utwory Bacha, Mozarta i Chopina. Śpiewałem też w chórze i chodziłem na lekcje kształcenia słuchu oraz solfeżu. W międzyczasie świat muzyki klasycznej totalnie mnie pochłonął i zafascynował. To był wyraźny wybór bardzo specyficznej drogi, w bardzo młodym wieku. I trwa ona do dziś, tylko już w roli DJ-a i producenta muzyki elektronicznej.
Twój pradziadek i dziadek grali na organach. Ty również spróbowałeś sił jako organista, grając m.in. podczas ślubów. Jak to wspominasz?
Prawdę mówiąc, moja przygoda z tym niesamowitym, ogromnym instrumentem zaczęła się w szkole muzycznej, tyle że II stopnia. Byłem trochę innego rodzaju organistą, niż ten, który kojarzy się z graniem na mszy w kościele, bo tak jak i na fortepianie wykonywałem wymagający repertuar z zakresu muzyki poważnej, grając już jednak nie tylko rękami, ale i… obiema nogami.
Zawsze miałem za mało wywalczonego czasu na granie na organach w szkole, więc musiałem się też wspomagać ćwiczeniem w pobliskim kościele, a zapłatą za to było okazjonalne granie podczas mszy.
Ze ślubem natomiast była bardzo ciekawa historia, ponieważ organista w mojej parafii nieoczekiwanie złamał rękę. Zaskoczyło mnie to nagle – musiałem go zastąpić, a do ślubu było wówczas tylko pół godziny. Nie wiem, jak tego dokonałem, ale udało mi się wszystko wykonać, jak trzeba, a następnie zagrałem nawet Marsz weselny Mendelssohna z głowy, mimo że nigdy wcześniej go nie ćwiczyłem.
Ukończyłeś Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina na wydziale “Kompozycji i teorii muzyki”. Wygrywałeś konkursy kompozytorskie, Twoje utwory grały duże orkiestry, a mimo to nie byłeś szczęśliwy. Czy przyczyną tego była presja ze strony wykładowców, którzy chcieli, aby studenci tworzyli awangardową muzykę?
Tak, muszę szczerze przyznać, że moja kariera kompozytora muzyki poważnej była pasmem sukcesów. Rzeczywiście brałem udział i wygrywałem nagrody w wielu konkursach kompozytorskich. Ową nagrodą często było wykonanie mojego utworu przez orkiestrę symfoniczną.
Problemem był jednak fakt, że w duszy zawsze grała mi bardziej przystępna, prosta, emocjonalna muzyka, a byłem przez lata zobowiązany do tworzenia rzeczy bardziej modernistycznych, eksperymentalnych, niszowych i trudnych w odbiorze przez masowego słuchacza. W końcu nie wytrzymałem – po prostu coś w mnie pękło. Myślę, że było to po tym, jak zacząłem nałogowo słuchać starszych epizodów audycji “A State of Trance” Armina van Buurena. Nagle powiedziałem sobie – chcę być taki jak on. Czarować ludzi romantycznymi i wręcz filmowymi emocjami. Zacząłem tworzyć utwory o prostej, ładnej harmonii, pełne przewidywalnego zapętlenia i równomiernego rytmu. I dobrze mi z tym.

W jaki sposób zainteresowałeś się muzyką trance?
Ta historia jest dość nietypowa. Dwa piętra nade mną mieszkał sąsiad w podobnym wieku, z którym znałem się od najmłodszych lat. Nagle w jego statusach na Gadu-Gadu (tak, wtedy jeszcze tego się używało) zacząłem widzieć tytuły utworów, których słuchał i byli to sami trance’owi producenci tacy jak Armin, Dash Berlin czy Giuseppe Ottaviani. Z tym kolegą po raz pierwszy słuchałem też wspólnie nagrań starszych setów z klubów Ekwador i Protector, jak również klubowych nowości z gatunku electro. Zacząłem pochłaniać albumy, sety, wszystkie klasyczne utwory, których jeszcze nie znałem. Otworzył się przede mną cały nowy świat. Ta muzyka po prostu zafascynowała do tego stopnia, iż uznałem, że muszę sam zacząć to tworzyć. Tak zaczął się projekt Matt Bukovski.
Wspominałeś w facebookowym poście, że koledzy z uniwersytetu początkowo dość nieprzychylnie patrzyli na trance. Co zatem ich przekonało do tego gatunku?
Rzeczywiście, kiedy jesteś w środowisku mocno wytrenowanym muzycznie i nastawionym na eksperymentalne subtelności współczesnej muzyki poważnej, zwrot w kierunku muzyki rozrywkowej o prostym jednostajnym rytmie może spowodować ironiczne uśmiechy czy żarty.
Nie wiem, czy przekonałem ich w pełni do tej muzyki, ale jak zobaczyli, że latam po świecie jako DJ, potraktowali mnie dużo poważniej i z większym respektem niż wcześniej.
Miałeś 18 lat, kiedy ukazał się Twój pierwszy singiel “Fresh Air”. Dwa lata później Twój remiks został zagrany przez Armina van Buurena w 547. epizodzie jego audycji “A State of Trance”. Twoja kariera nabrała rozpędu – wydawałeś kolejne numery w takich labelach jak Armada czy Black Hole Recordings, zacząłeś grać na dużych festiwalach oraz w klubach na całym świecie. Co wtedy czułeś?
To było trochę jak sen. Wydawało mi się wtedy, że jeśli nie posiadasz żadnych szczególnych układów, kontaktów, w zasadzie zaczynasz od zera w takiej branży, to nie jest to zbyt łatwą sprawą, aby DJ nr 1 na świecie zagrał twój utwór lub byś mógł wydawać swoją muzykę w tak prestiżowych wytwórniach (szczególnie gdy nie jesteś np. Holendrem, a pochodzisz z Europy Środkowej).
Okazało się jednak, że irracjonalny optymizm i częste wysyłanie swojej, często niedoskonałej twórczości może w miarę szybko zamienić się w takie namacalne efekty (tak przynajmniej było kilkanaście lat temu).
Polecamy na eBilet.pl
Po paśmie sukcesów przyszedł dla ciebie trudny czas. Jak pisałeś kiedyś na swoim facebookowym profilu, okres między 2017 a 2021 rokiem nie należał dla ciebie do najłatwiejszych. Już wcześniej zakończyłeś współpracę z ówczesnym managmentem, zmniejszyła się też liczba twoich występów. Czego nauczył cię ten czas?
Najważniejsza lekcja jest z pewnością taka, że nic nie jest dane raz na zawsze oraz że trzeba doceniać i być wdzięcznym za wszystko, co nam w życiu wychodzi. Każda sytuacja bardzo szybko i niespodziewanie może obrócić się o 180 stopni… Dowiedziałem się również szybko i namacalnie, jak bardzo trzeba dbać o swoją psychikę oraz samopoczucie, gdyż niski stan psychiczny potrafi lawinowo wpłynąć na wszystkie aspekty życia, włączając w to motywację i samoocenę. W moim przypadku doprowadziło to do dużego przyhamowania kariery.
Zacząłeś wtedy prowadzić również warsztaty z produkcji muzycznej na swoim kanale YouTube. Jak wiele utworów powstało dzięki twoim tutorialom? Czy uczniowie zgłaszali się do Ciebie później z informacją, że kawałek stworzony dzięki twoim wskazówkom zostanie wkrótce wydany?
W tamtym czasie uznałem, że skoro moja DJ-ska kariera nie rozwija się w takim stopniu, jak bym tego oczekiwał, to przynajmniej spróbuję pozytywnie wpłynąć na polski rynek muzyki elektronicznej (i nie tylko). Nie wiem dokładnie, ile produkcji powstało dzięki poradom z mojego kanału, warsztatom i indywidualnym konsultacjom. Myślę jednak, że mogę tu powiedzieć o tysiącach producentów muzycznych, którzy dziękowali mi za darmowe materiały i mówili, że pozytywnie wpłynąłem na ich umiejętności lub zmotywowałem ich do tworzenia oraz wydawania własnych utworów. Zdarzało mi się niejednokrotnie słyszeć swoje dźwięki oraz techniki w nagraniach innych.
Pomagasz nie tylko przy tworzeniu muzyki, ale dodajesz innym otuchy także swoimi postami, w których dzielisz się z ludźmi własnymi doświadczeniami. Czy jest to dla ciebie pewna forma autoterapii?
Zawsze lubiłem tworzyć wszelkiego rodzaju content. W obecnych czasach nie jesteśmy już np. tylko muzykami, ale też osobami, które mogą podzielić się z innymi wszelkiego rodzaju przemyśleniami bądź zainteresowaniami. Wszystko jest tak naprawdę nierozerwalną częścią nas samych. Uważam, że własna historia, życiowa podróż, a przede wszystkim emocje z tym wszystkim związane, są czymś, czym warto się dzielić, bo mogą okazać się one inspirujące dla odbiorców.
Moja historia zawiera wzloty i upadki – myślę, że jakieś jej aspekty mogą być motywujące dla moich followersów.
Pozostając w tematyce otwartości i zdrowia psychicznego – to, co robisz ty i kilka innych osób daje impuls do tego, by ludzie przestali się bać mówić otwarcie o swoich problemach. Jak postrzegasz ten proces?
To jest bardzo ważne, abyśmy nie bali się, ani nie wstydzili mówić o swoich problemach, a tym bardziej nie zwlekali z szukaniem profesjonalnej pomocy. Szczególnie mężczyźni z powodów kulturowych są niemal tresowani od dzieciństwa, by nie okazywać swoich emocji i słabości, gdyż stereotypowo wydaje się to “niemęskie” i nieatrakcyjne. Kiedy jednak dusimy w sobie problemy, to tylko pogarszamy swoją sytuację, co w konsekwencji może doprowadzić do depresji lub nerwicy.

Swój post poświęcony przemianom w życiu zawodowym kończysz zdaniem – “Czasem lepiej rozwijać się powoli, ale na swoich własnych zasadach i warunkach”. Czy dziś, tworząc bardziej różnorodną muzykę i prowadząc swój label Surrounded Audio, czujesz, że osiągnąłeś niezależność artystyczną?
Wszystko ma swoje zalety i wady. Samodzielne wydawanie muzyki jest obecnie bardziej powszechne i możliwe niż kiedykolwiek. Daje totalną wolność artystyczną, jeśli chodzi o wszystkie aspekty promocyjne, graficzne i muzyczne. Poza tym jesteśmy w pełni właścicielami swoich nagrań i nie musimy pytać nikogo o zgodę na cokolwiek związanego z ich wydaniem.
Pod względem promocyjnym o wiele łatwiej mają jednak duże labele. Wypuszczając bowiem muzykę w zewnętrznych wytwórniach, zdobywamy większy dostęp do dodatkowych grup fanów, a także prestiż i nowe znajomości lub powiązania w branży, nie mówiąc zresztą o bookingach, które często zarezerwowane są tylko dla artystów spod danej “stajni”.
W tym roku wystąpiłeś na Paradzie Wolności, gdzie grałeś na platformie “Made In Heaven” wspólnego seta z DJ-em Quizem. Jakie to było uczucie, móc być częścią tak kultowego wydarzenia?
Zdecydowanie występ na Paradzie Wolności był jednym z najciekawszych wydarzeń w moim tegorocznym kalendarzu. Nie da się ukryć, że czuć było ten wyjątkowy oldschoolowy klimat i atmosferę, której nie da się poczuć poza tego typu wydarzeniami. Mój debiut na platformie w Łodzi był czymś, co będę wspominał bardzo długo.
Byłeś również gościem specjalnym trasy Synthony Live: Vol. 1 w Warszawie 12 października. Opowiedz nam o całym projekcie oraz o tym, jak do niego dołączyłeś.
Bardzo lubię brać udział w różnych niecodziennych i wyjątkowych projektach. Kiedy tylko skontaktował się ze mną znajomy, który zaproponował mnie do tego projektu, natychmiast się zgodziłem. Bycie DJ supportem dla tak wspaniałej orkiestry było dla mnie o tyle symboliczne, że przecież wywodzę się ze środowiska muzyki poważnej, a tutaj orkiestra z Nowej Zelandii gra elektroniczne klasyki w orkiestrowych aranżacjach. Dla mnie bomba.
Spotykałeś się w studiu z legendami – wcześniej wspomnianym Quizem, a także CJ Stonem oraz 4 Strings. Jakie to było uczucie móc z nimi współpracować? Z kim jeszcze chciałbyś stworzyć wspólny kawałek, jeśli chodzi o legendy elektronicznej muzyki tanecznej?
Dla mnie współprace z innymi artystami są bardzo ciekawe, z racji tego, że jestem przyzwyczajony do samodzielnej pracy nad muzyką, a wtedy bardzo łatwo zamknąć się w swoich własnych torach i schematach.
Odmienne gusta czy punkty widzenia są zdecydowanie odświeżające i dużo wnoszą do mojego muzycznego warsztatu. Jeśli chodzi o to, z kim jeszcze chciałbym stworzyć wspólny utwór, to zdecydowanie jest to Armin van Buuren – człowiek będący dla mnie ogromną inspiracją.
Jakie masz plany, jeśli chodzi o najbliższą przyszłość wydawniczą?
Mam na dysku sporo utworów, które są już prawie ukończone i gotowe do wydania. Z każdym z nich związany jest unikalny koncept. Możecie się spodziewać regularnych wydań wszystkiego, co obecnie testuję w swoich setach.
Dziękujemy za rozmowę!
Dzięki za wszystkie pytania i wywiad!
Poprzedni artykuł
Następny artykuł








