Muzyka rap nigdy nie była gatunkiem jednolitym. Inspiracje zbierane z różnych zakątków kultury i sztuki wpłynęły na powstanie i rozwój licznych odnóg, które dziś funkcjonują jako osobne twory. Wielu raperów, wciąż eksperymentując z brzmieniem, wychodzi przed szereg, stając w opozycji do licznych, podobnych sobie, twórców. Wśród nich jest chociażby Sobel, którego muzyka wyróżnia się na tle polskiej sceny muzycznej.

Open’er 2024 przechodzi do historii. Rockowe ultrashow i tańce z gwiazdami popu to nie wszystko
Open’er się zmienia – co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości. Tak jak co do tego, że tych zmian nie da się już zatrzymać. Ale za to jest się przy czym bawić! Sprawdźcie, co działo się w tym roku.
08.07.2024
Redakcja
Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl
Podobnie jak inne duże europejskie festiwale, Open’er stara się nadążać za trendami. I ku niezadowoleniu części stałych bywalców, oferuje repertuar dedykowany coraz młodszej publiczności. I to prawda, to już nie jest ten sam festiwal co dziesięć czy kilkanaście lat temu. 30- czy 40-latkowie czują się na nim prawdopodobnie mniej swobodnie niż kiedyś, bo największą imprezę rozkręca tu młodzież. Często szalejąc lepiej w imprezowych strefach niż przed główną sceną. Bo i nie zawsze już przyjeżdża głównie dla headlinerów. “Starszyzna” tak robiła i robi do dzisiaj. Bo to, co się nie zmienia, jeśli chodzi o Open’era, to fakt, że festiwal jest w stanie przyciągnąć artystów z najwyższej półki – często tych, którzy rzadko albo i wcale przyjeżdżają do Polski przy innych okazjach.
Królewscy Foo Fighters
Były czasy, kiedy na Open’erze królowali Jack White, Pearl Jam czy Nick Cave (i niewykluczone, że jeszcze wrócą, ale raczej już jako prezent dla starszej publiczności). Teraz króluje młodsze pokolenie artystów. Chociaż, kiedy do Kosakowa wrócili Foo Fighters, wywołali niemałą euforię wśród publiczności, niezależnie od wieku. Dave Grohl i spółka to niezmiennie jeden z najlepiej wypadających koncertowo rockowych bandów (studyjnie zresztą też nadal bardzo dobrze wypadają).
W Polsce nie grają często, ale kiedy już to robią, grają tak, jakby jutra miało nie być – tak mógłby powstać taki mem. Foo Fighters (z całym szacunkiem) zmiatają pozostałych headlinerów z planszy. Openerowy koncert był solidnym, ponad dwugodzinnym rockowym łojeniem. Z całym naręczem przebojów: “My Hero”, “Best Of You”, “All My Life”, “Learn to Fly”, “Monkey Wrench”, “These Times”, “Times Like These” i “Sky Is A Neigbourhood”, a to tylko część setu.
Do tego doliczyć należy niepowtarzalną konferansjerkę Dave’a i jego naturalny, radosny kontakt z publiką. Naprawdę, niewielu muzyków potrafi fanom sprawiać taką radość, jak Grohl i jego band. Było wyśmienicie!
Jej wysokość Dua
Niełatwe zadanie po tak udanym otwarciu festiwalu miała Dua Lipa. Piosenkarka już kiedyś grała na Open’erze, w 2017 roku – tak, jak Foo Fighters zresztą. Tyle że oni wtedy i teraz jako wielkie gwiazdy rocka, ona wówczas, jako obiecująca piosenkarka. Potem miała zagrać już jako headliner dwa lata temu, ale plany pokrzyżowała niebezpieczna pogoda. W końcu się udało. Dua triumfalnie wróciła do Gdyni, grając jako gwiazda popu – znów w deszczu.
Tym razem niesprzyjająca aura nie popsuła ani występu, ani jej humoru. Dua śpiewała, tańczyła, zabawiała publiczność – a wszystko w rytm jej największych hitów. To było show na najwyższym poziomie. Dopieszczone w najmniejszym szczególe, z dopracowaną choreografią. Dua udowodniła, że nie bez powodu nosi miano gwiazdy pop – jest urodzoną performerką, a publiczność potrafi owinąć wokół małego paluszka.
Czarujący Sam Smith
Trzecim headlinerem zamykającym przedostatni dzień Open’era, był wyczekiwany przez uczestników festiwalu Sam Smith. Wokalista „dowiózł” i zafundował openerowiczom rasową taneczną imprezę, serwując głównie znacznie bardziej imprezowe niż nostalgiczne utwory. Zaczęło się co prawda niepozornie – od największych hitów. Od “Stay with me” wyśpiewanego z artystą przez tłum.
Sam czarował publiczność, był absolutnie przeuroczy i… chyba realnie wzruszonym tym co zastał – liczbą osób, reakcjami fanów. Dodatkowo, jak na showmana przystało, przebierał się aż osiem razy – co raz wywołując oklaski publiczności. Powiedzieć, że się działo, to mało! I prawdopodobnie to było najbardziej rozbuchane show ze wszystkich głównych koncertów.
Wieczór z Hozierem
Maraton headlinerów zamykał Hozier. I chociaż na niego też czekało wielu fanów, to prawdopodobnie miał najciężej. Wśród publiczności dało się już odczuć festiwalowe zmęczenie. Na koncert przyszło mnóstwo osób, ale większość rozłożyła się na kocykach i kontemplowała show z pozycji siedzącej lub leżącej. Hozierowi zdecydowanie rockowo w duszy grało, z pasją prezentował materiał z najnowszej płyty, ale nie da się ukryć, że to był najspokojniejszy ze wszystkich koncert. Na finał nie zabrakło oczywiście największego hitu “Take Me To Church”. Było nastrojowo!
Nie tylko headlinerzy
Nie można zapominać jednak o tym, że na festiwalu takim, jak Open’er nie samymi headlinerami żyje człowiek. Wystarczyło odejść od głównej sceny, by trafić na znakomite koncerty gwiazd rocka – Kim Gordon i Toma Morello. Te z pewnością przejdą do historii imprezy, podobnie jak klasyków shoegaze’u, Slowdive.
No i oczywiście nie zapominajmy o tych, którzy rozkręcali główną scenę tuż przed gwiazdami wieczoru. Świetnie w tej roli odnaleźli się Maneskin, którzy, swoją drogą, doskonale się czują na Open’erze. Zagrali niemal półtora godzinny koncert wypełniony hitami – od “I Wanna Be Your Slave” przez “Mammamia”, “Gossip” po “The Lonliest”. To był set godny młodych gwiazd rocka.
Niemniejszą euforię wywołała Doja Cat. Nie bez powodu. Po pierwsze – dała świetne show. W Gdyni tego dnia nie było za ciepło, ale pod sceną było absolutnie gorąco. Na scenie był ogień (dosłownie). Raperka więcej na sobie nie miała niż miała, prowokowała publiczność, flirtowała, nęciła, igrała z nią. Muzyka dodatkowo – pozytywne zaskoczenie. Świetna współpraca z zespołem – nawet jak ktoś nie był fanem rapsów – mógł się dobrze bawić. Naprawdę, w tym roku w Gdyni się działo!
Poprzedni artykuł
Następny artykuł