Złota polska koncertowa jesień! Nadchodzące miesiące zapowiadają się niezwykle ekscytująco.

“Artystom ‘alternatywnym’ pewne rzeczy według niektórych nie przystoją” Lordofon o nowym albumie i presji popularności
Jak to jest zagrać w tym samym roku na Rockowiźnie i Festiwalu Ekipy? Co nie przystoi "alternatywnym" artystom? I jak na tworzenie wpływa presja radia? O tym i wielu innych rzeczach rozmawialiśmy z Lordofonem.
13.10.2025
Jakub Wojakowicz
Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl
Jakub Wojakowicz: Czyją jesteście “nieudaną kopią”?
Maciek Poreda: My jesteśmy nieudaną kopią Alexa Turnera z Arctic Monkeys, wczesnego Eminema, kurde i trochę Taco. Trochę osób to zarzuca, niech mają (śmiech).
Michał Florek-Jurek: Ja nic broń Boże nie kopiowałem, to jest wszystko bardzo oryginalne, co robimy i nie rozumiem pytania… (śmiech). Nie no. Pod Arctic Monkeys się podpiszę, myślę, że Maciek wyczerpał temat.
Maciek: Fajne jest to, że nawet, jak próbuje się kogoś udawać, to nie wychodzi i powstaje coś nowego. To jest najlepsza metoda twórcza dla tych mniej utalentowanych (śmiech). Im bardziej się starasz kogoś udawać, tym bardziej nie wychodzi i nagle się okazuje, że ludzie chcą tego słuchać.
No tak, staje się to czymś zupełnie nowym, wychodzącym z czynnika, jak to ująłeś nieumiejętności kopiowania. No dobra, a kto “pierdolił, że jesteście cheesy”?
Maciek: Póki co udało nam się uniknąć pierdolenia, że jesteśmy cheesy, takiego bezpośredniego. Wydaje mi się, że ogólnie mówienie o słodziutkich emocjach jak miłość, sympatyczna, miła i dobra to jest uniwersalnie cheesy i zawsze jest strach, jak się okazuje taką miłość, że się wyjdzie cheesy.
Michał: Ja myślę, że my też lubimy być cheesy. Jak jesteś cheesy, to wzbudzasz w ludziach poczucie niezręczności, a wzbudzanie w ludziach poczucia niezręczności jest najwyższą formą humoru.

Pełna zgoda. Natomiast uważam, że wybór tego utworu na pierwszy singiel był dość odważnym ruchem. Bo ktoś mógłby się obrazić o klip, nie skumać ironii…
Maciek: Mieliśmy obawy, ale wiedzieliśmy, że wchodzimy w koncept płytę, która zakłada wejście przez nas w pewną rolę i chcieliśmy zrobić takie trochę pożegnanie z nami samymi na następny rok i wypuścić coś po swojemu.
Michał: No i też w momencie kiedy wychodziło “Cheesy” to nie było jeszcze wszystko do końca przemyślane czym ta płyta będzie, a to był najbardziej luźny kawałek, pod względem klipu też. W formie, która jeszcze nie wiązała się z tym, że mamy sprzedać Pana Hiroszimę jako identyfikację wizualną. Wtedy mogliśmy zrobić cokolwiek i to był chyba najlepszy ruch na tamten moment.
Maciek: W ogóle takie rzeczy kiedy stawka jest nisko, tak jak przy “Cheesy” gdzie czuliśmy, że możemy pozwolić sobie na dużo, są strasznie przyjemne. Poszliśmy po prostu z naszym ziomalem fotografem Kacprem na Bakalarską, zjedliśmy pho, nagraliśmy jak jemy pho, super dzień to był i oby jak najwięcej takich.
Michał: No i też mam wrażenie, że w przypadku tego numeru nie czułem jakoś bardzo mocno, że musieliśmy spełniać czyjeś oczekiwania, bo to był luźny singiel, puszczony, po też niedawno luźno puszczonym singlu “Missouri”. Dopiero potem już trochę zaczęło się robić poważnie. Ten proces wyszedł najbardziej naturalnie, biorąc pod uwagę jak rozwikłujemy cały czas czym ten “Hiroshima” jest.
Skoro tak świetnie wam się robiło luźne utwory, to czy konwencja albumu była dla was bardzo ograniczająca?
Maciek: Była, ale specjalnie wybraliśmy taką drogę. Na terapii ostatnio usłyszałem, że od tego “Missouri”, ewidentnie była we mnie potrzeba żeby to było kreacyjne. Bo mieliśmy “Passe” i byliśmy tam po prostu sobą. A teraz mieliśmy taką potrzebę. Czuliśmy, że jest jakiś potencjał w trzymaniu się jednej rzeczy. Więc muzycznie jesteśmy wszędzie, a przynajmniej w tej warstwie wizualnej spróbujmy jakoś się trzymać jednej rzeczy. Spróbowaliśmy i to też była fajna zabawa. Zupełnie inny rodzaj roboty, totalnie, ale też fajny. Potrzebowaliśmy tego bardzo.
A nie mieliście obaw, że ludzie nie skumają o co wam chodzi?
Maciek: Cały czas mamy.
Michał: Ja myślę, że spora część osób nie kuma o co chodzi, ale staraliśmy się to tak prowadzić i zaprojektować, że jak ktoś sobie wyciągnie mały kawałek z tego i zobaczy tylko jeden klip, albo usłyszy jeden utwór to to i tak będzie atrakcyjne wizualnie i muzycznie dla kogoś. Można olać całego tego Pana Hiroszimę, bo on jest bardziej dla tych, którzy czekają na całą płytę albo są z nami głębiej, którzy będą chcieli się bardziej zaangażować w cały projekt.
Maciek: My też nie chcieliśmy, żeby to był jakiś bardzo twardy koncept. Nie wchodziliśmy w storytelling, głęboką narrację. Naprawdę my też nie kumamy o co w tym chodzi. Jak ktoś wie, że jest Lordofon czarno-fioletowy i jakiś chłop, który gada w tle, to to jest tyle ile trzeba zrozumieć z tego.
Michał: Zresztą to, że my zostawiamy niedopowiedzenie daje możliwość dopowiedzenia przez każdego słuchacza i każda interpretacja jest słuszna.
Ja to jednak spróbuję trochę podrążyć, bo po odsłuchu zastanawiałem się dlaczego się na to zdecydowaliście. No i jeśli ktoś nie słuchał singli, tylko odpali płytę to słuchaczy z konceptem zapoznaje “Hiroszima mon amour”, utwór ironicznie traktujący o miłości do sławy. Ale czy to nie jest w waszym wypadku jakaś forma odreagowania tego, że staliście się bardziej popularni?
Maciek: To jest forma odreagowania nie tyle tego, że staliśmy się bardziej popularni, co tego, że zewsząd zaczęto od nas w bardzo bezpośredni sposób oczekiwać różnych ruchów, które są z taką popularnością związane. W każdej wytwórni jest osoba, która jest odpowiedzialna za radio, my robimy sobie singiel w domach, wysyłamy wytwórni, a oni wysyłają to osobie, która ocenia, czy to jest dobre radiowo. I czasem jeśli ona oceni, że to jest średnie radiowo, to my nie słyszymy feedbacku “ej to jest zajebiste, tylko nie do radia”. Tylko nie słyszymy żadnego feedbacku. To jest bolesne. Zaczyna człowiek wątpić w siebie i robić piosenki z myślą o radiu.
Michał: A to jest zguba.
Maciek: Zgadzam się.
Michał: My w ogóle mieliśmy podczas tego projektu taki pomysł, że dobrze, może potryhardujemy trochę coś, co będzie bardziej przystępne i radiowe i wtedy w zasadzie zaczęliśmy w największą kupę się ładować. Ja myślę, że rzadko kiedy ktoś, kto trafia do radia na najwyższy tier, to myślał o tej muzyce: “kminię to pod radio”.
Maciek: Ludzie raczej bardzo naturalnie mają to radio. Jak Daria Zawiałow albo Lanberry, one mają to radio w sobie. A jak ktoś ze swoimi pierwszymi singlami nie jest w radiu, to już trudniej się tam przebić. No i trzeba to jakoś ugryźć. To też kolejna rzecz, która stworzyła podwaliny dla Pana Hiroszimy. Mieliśmy nominację do Fryderyka. Tam jest ścianka. My nienawidzimy takich rzeczy. No, ale poszliśmy, pozowaliśmy, mieliśmy wywiady z tym gościem, który grał Polańskiego u Tarantino. Towarzyszyło nam przez półtora roku mniej więcej uczucie “kurwa co to jest, co my robimy”.

Michał: Oczywiście to jest tak, że jak robisz tą muzykę, to trudno wyczuć szklany sufit, my przynajmniej go jeszcze blisko głowy nie mamy. Natomiast, my sami z siebie nie potrzebujemy gonić za tym sufitem i Pan Hiroszima, mam wrażenie, jest takim odzwierciedleniem gonitwy za mainstreamowym sukcesem i kierowaniem się tym. My obecnie jesteśmy w sytuacji, że żyjemy wyłącznie z muzyki i zajmujemy się tym. I wiadomo, fajnie ten stan rzeczy utrzymać, ale my w nim już jesteśmy, więc jeśli nie zwiększyłaby się nam liczba słuchaczy choćby o jednego, to na tym poziomie jakbyśmy zostali będziemy bardzo zadowoleni.
Maciek: Tak, ważne, że ten stan rzeczy nie wziął się z tego, że robiliśmy piosenki do radia. On się wziął z tego, że byliśmy dwoma ziomkami, którzy siedzieli, czy to na strychu u jednego, czy w piwnicy u drugiego i robili dla funu muzykę. Nigdy to nie było dlatego, że nam w jakiejś wytwórni jakiś menago kazał cokolwiek robić. I ten Hiroszima jest trochę syntezą wszystkich tych czynników. Też, żeby nie było, że to jest płyta o muzyce, bo nie jest. Hiroszima wydał nam się uniwersalny, że każdy ma w sobie takie złe moce, ciągnące go w złe miejsca, w których nie powinien być. To taki odciągacz od autentyczności.
A czy w takim razie faktycznie daje wam się we znaki ta zwiększona popularność? No bo chyba trochę jesteście bardziej popularni niż byliście między “Kołem” a “Passe”.
Michał, Maciek: Nie wiem
Michał: Numerycznie jesteśmy, ale to jest cały czas taka skala, że nic nam się szczególnie nie zmieniło, oprócz tego, że więcej pieniędzy zarabiamy. Gramy więcej koncertów, są trochę większe możliwości. Mamy więcej słuchaczy na Spotify, ale to nie wiąże się z tym, że muszę żonę wysyłać po bułki do Żabki, bo ja nie wyjdę, bo będę musiał cały czas zdjęcia sobie z kimś robić. Myślę, że nawet nie jesteśmy blisko tej sytuacji. A różnica w tym jak często ktoś nas na ulicy pyta o zdjęcie, między tym co jest, a co było trzy lata temu jest niezauważalna. To jest więcej słuchaczy, ale nie jest to odczuwalna różnica.
Maciek: Jak patrzę na znajomych, którzy robią muzykę i są popularni też, to niedużo osób w Polsce ma takie przytłaczające doświadczenia. Że nawet Tede jakby sobie szedł ulicą to by nie miał jakichś problemów wielkich.
Michał: Mata albo Oki jakby poszli do Żabki to myślę że by akurat dzieciaki ich pozaczepiały. Ale mówimy o tier 1 jeśli chodzi o skalę artysty w Polsce.
Mówiliście, że gracie więcej koncertów, zagraliście w przeróżnych miejscach (OFF Festival, Open’er, Rockowizna, Woodstock, Męskie Granie, Festiwal Ekipy). Co was najbardziej zaskoczyło podczas tych imprez?
Maciek: Krótko jesteśmy na scenie, a można by w zasadzie książkę napisać z samych historii z miejsc, w których graliśmy. Wydaje mi się, że Ekipa to jest najdziwniejsza rzecz. To jest inny świat. Wszystkie pozostałe można w podobnych słowach opisać, ale to było zupełnie coś innego. Kawałek z Hi Hanią miał premierę tego dnia kiedy odbywał się festiwal. Byliśmy przy schodach prowadzących na Tauron Arenę. Tam stał bus RMF FM i mieliśmy premierę na żywo przy tych wszystkich dzieciakach.
Michał: Oh shit, to było strasznie dziwne.
Maciek: Dwóch brodatych chłopów z dzieciakami pytającymi w kółko: “A będzie Hi Hania?”.
Michał: I to w ogóle była premiera radiowa. W pewnym momencie puścili ten kawałek, masa dzieci siedzi wokół, my nie wiemy co robić.
Maciek: Prowadzący wchodzą zaczynają tańczyć, dzieciaki tańczą i nagrywają, my jedyni nie tańczymy więc musieliśmy się zacząć ruszać.
Michał: A my raczej takich rzeczy nigdy nie robimy. No ale zrobiliśmy. Oczywiście było dużo śmiechu, ja bym nie rozpatrywał tego w kontekście traumy czy nawet negatywnego wspomnienia. To wszystko było fajne doświadczenie. Sam Festiwal Ekipy był super i fajny do zagrania.
Maciek: Pan Hiroszima był wtedy wniebowzięty.
Michał: Dostaliśmy propozycję: “Ej chcecie zagrać na Festiwalu Ekipy na Tauron Arenie?”. Kto by odmówił?
Maciek: Jeszcze w tle mglista nadzieja, że złapiemy jakiś fanbase nowy, wiadomo, że wydający dużo pieniędzy. A nam jak wiadomo tylko o pieniądze chodzi (śmiech).
No oczywiście, ta płyta dobitnie to pokazuje.
Michał: No więc to było najdziwniejsze. Są takie miejsca, w których lepiej i gorzej się odnajdywaliśmy. Gorzej odnajdywaliśmy się na festiwalu Rockowizna, który też był jakimś eksperymentem z naszej strony. Bo graliśmy z zespołami z gatunku mocno ”rockowego”.
Maciek: Zenek Kupatasa, Łydka Grubasa…
Michał: No i przyznam, że to nie jest muzyka, której my słuchamy. Sama obsługa festiwalu to był chyba najwyższy poziom, backstage, technicy, tip top.
Maciek: Zresztą cała ekipa związana m.in. z Woodstockiem ekipa to jest najwyższy poziom koncertów jeśli chodzi o organizacje i backstage i technikę.
Michał: No ale na Rockowiźnie pierwszy raz jak wyszliśmy na scenę usłyszeliśmy, że ktoś krzyczy do nas “Wypierdalaj”. Zazwyczaj jest “pokaż dupę” i wiadomo, że to jest część tego humoru, no ale ja nie wiem…
Maciek: “Wypierdalaj” to jest średnia rzecz. No i to towarzystwo było dziwne. Tam była cała masa fajnych ludzi, żeby nie było, ale dziwny był ten koncert, zdecydowanie.
Podejrzewam, że nie jest to najlepsze uczucie, jak ktoś ci krzyczy “wypierdalaj”.
Maciek: Nie jest też najgorsze. To nie jest tak, że nas to boli. My i tak tam jesteśmy, musimy zagrać koncert, co nas obchodzi jeden gość. Tylko się nagle zastanawiasz, jakie ktoś ma nastawienie do tego dnia. Po co on tam przyszedł? Co on chce tam robić? My się jakoś bardzo nie różniliśmy od reszty zespołów. Mamy więcej rapu, ale to nie tak, że wyszedł zespół disco polo. Wydaje mi się, że to jest taki typ człowieka, który chodzi na koncerty i lubi jak mu się bardzo nie podobają rzeczy.
Chciałbym jeszcze zahaczyć o ten koncept, bo dużo mówicie popularności i że nie byliby z was najlepsi YouTuberzy. Ale z drugiej strony w “To nie jest skit” jest też dużo o szufladkowaniu waszej muzyki gatunkowo. No i nie da się nie zauważyć, że ta płyta jest najbardziej różnorodna w waszej dyskografii. Czy to nie jest tak, że ten koncept jest trochę próbą powiedzenia fanom: “Ej z tą Hi Hanią to nam nie odwaliło, to jest wszystko koncepcja”.
Maciek: Gdy w Sony podrzucili nam pomysł z Hi Hanią, to dla nas było takie: “ej, ale będzie, ale się zdziwią”. To nigdy dla nas nie była współpraca typu: “muzyczne spełnienie marzeń”. Mimo, że Hi Hania jest super osobą, mega zdolną. To był dla nas zawsze taki “novelty feat”.
Michał: Wydawało nam się, że to jest jasne, że Lordofon traktuje muzykę w dużej mierze na poważnie, ale jest w tym też dużo zabawy. Robimy różne rzeczy, w różnych miejscach gramy i raczej mamy luźne podejście. Wydawało nam się w efekcie, że ta Hi Hania będzie pozytywnym zaskoczeniem, ale była dla wielu, ku naszemu zaskoczeniu, negatywnym zaskoczeniem. Co sprawiło, że też trochę zrozumieliśmy jak ludzie nas postrzegali do tej pory. Oczywiście, jak jakaś część słuchaczy nas postrzegała, z czym też się nie do końca zgadzamy. Bo przyznam, że nigdy nie mieliśmy jakiegoś hejtu, a tam pierwszy raz było coś co nazwałbym już w 100% hejtem. Pierwszy raz w życiu usunąłem czyjś komentarz na Instagramie. Można powiedzieć, że ci się nie podoba, ale bez przesady.
Maciek: Rozumiem jakbyśmy nagrali z jakąś kontrowersyjną postacią typu Fagata, jakby ludzie mieli jakieś moralne dylematy. Ale fakt, że laska pracuje jako influencerka skierowana do dzieci głównie, to problem wymagający jakiegoś mega obrażającego ją komentarza? I to ze strony dorosłego człowieka, bo hejtujący to byli dorośli ludzie około trzydziestki. Nigdy nie miała jakiejś nawet dramy, żeby można było jej nie lubić aż tak intensywnie. Nie wiem, przedziwne. Ale dzięki temu fajny filtr mieliśmy fanów.
Dobrze w takim razie, że w taki sposób odbieracie hejt, no bo nie ma co udawać, różnie bywa.
Michał: Ja przyznam szczerze przejąłem się na początku. Ale szybko zeszło, bo przed wyjściem tego kawałka ja nie miałem co do niego wątpliwości. Cały czas nie mam wątpliwości co do tego dlaczego wyszedł i jak wyszedł. Jakbym miał to pewnie ten hejt mocniej by mnie uderzył, bo dostarczałby argumentów, żebym zwątpił w to wszystko. Ale kurcze no, często nie zgadzam się z opiniami ludzi, ale to też nie powód żeby iść na wojnę, każdy ma prawo do swojej opinii.
Maciek: Dowiedzieliśmy się, że jest pewna zasada. Że jak się jest artystą “alternatywnym”, to pewne rzeczy według niektórych nie przystoją. Tak jak kiedyś raperom nie przystawały. Że np. nie ma chuja, żeby raper reklamował jakąś markę. Mam wrażenie, że teraz muzycy alternatywni są ofiarami czegoś, co wszystkim raperom już dawno darowano i teraz my jesteśmy ostatnim bastionem takiej niby prawdy, pseudoautentyczności. Ale to jest bullshit jeden wielki.
Michał: Zresztą w kawałku “To nie jest skit” pojawiają się wersy odnoszące się do tego.
Macie podobną refleksję dotyczącą tego, co na was spadło. Nie wiem, czy to kwestia słuchaczy hip-hopowych w waszym fanbejsie, czy nie. Was jednak kojarzy się z autentycznością, chociażby przez teksty Maćka. A jednak YouTuberzy zajmujący się muzyką są dla wielu ludzi przeciwieństwem tego, więc może to z tych skojarzeń wynika. Bo nie podejrzewam hejterów o jakieś głębokie grzebanie i niechęć związaną z tym, że Hi Hania nie pisała tekstu do swojej części utworu.
Maciek: Nie wiem, prawda jest taka, że jeśli jest jakaś reakcja ludzi na cokolwiek, naszą robotą jest słuchać tych głosów i wybrać czy coś z tym robisz czy nie. Słuchać, analizować czemu to się dzieje i dbać o to, że jeśli feedback jest nieprzyjemny, to żeby się nie powtarzał, a jeśli jest przyjemny, żeby był jak najczęściej.
Michał: Na pewno nam to trochę pokazało, że wywoływanie emocji wśród ludzi jest jakąś metodą i faktycznie nam ten kawałek z Hi Hanią dostarczył wielu nowych słuchaczy. Myślę, że też przez kontrowersję z tym związaną. W planie w ogóle było tak, że po tym numerze wychodzi kawałek ze Słoniem, więc to miała być szarlotka z lodami zapodana, totalny kontrast. No ale trochę się przesunęło i wyszła jeszcze po drodze “Oda do Olka”.
Też o tym pomyślałem. Nie wiem w jakiej kolejności powstawały utwory, ale zaświtało w głowie, że ten Słoń idealnie dobrany pod wywołanie kontrowersji. Zresztą nie wiem czy nie najczęściej komentowaną rzeczą przed premierą płyty był właśnie dobór gości.
Maciek: To był chyba nasz najmądrzejszy ruch z tego wszystkiego i też najwięcej frajdy nam sprawił. Bo to są nasze pierwsze featy w karierze. Wydawało nam się śmieszne i w sumie cały czas się wydaje, że naszym pierwszym featem ever jest Hi Hania. Mogliśmy zaprosić wiele osób, a stwierdziliśmy że zapraszamy dziewczynę z Genzie. Wydaje mi się, że to się dobrze zestarzeje, tylko trzeba spojrzeć na to z takiego samego dystansu z jakiego my patrzyliśmy.
A skąd pomysł na Słonia?
Maciek: Napisałem ten kawałek jakoś rekordowo szybko. On był na tyle brudny i mocny, że to musiał być raper do specjalnych zadań. Gadaliśmy o wielu osobach i w zasadzie nikt nie spełniał naszych wyobrażeń, a jak spełniał to nie był zainteresowany ze względu na tematykę. I Patryk Roszyk (Sony Music) wpadł na genialny pomysł, że to powinien być Słoń, był o tym przekonany i miał rację, bo to zawsze był Słoń.
Nie chcieliście tego numeru w całości pociągnąć w temacie mężczyzn?
Maciek: Wcielenie się w kobietę było pomysłem Słonia. My chcieliśmy żeby on kontynuował moje zwrotki, bo tam jeszcze dużo było do powiedzenia, ale on zadzwonił podekscytowany, że ma pomysł na to. I moim zdaniem u kreatywnych osób ta ekscytacja jest świętością. Jeśli ktoś takim głosem mówi, że ma jakiś pomysł, to ten pomysł trzeba zrealizować i tak też się stało.
O Wiktora Dydułę nie pytam, bo to jest dla mnie osoba, która pod kątem pisania tekstów jest na bardzo zbliżonym poziomie wrażliwości do Maćka…
Maciek: Wypraszam sobie (śmiech). Nie no, Wiktor jest super, zajebiście się cieszę i to jest w ogóle mój ulubiony kawałek z płyty w tym momencie. To i “Hiroszima mon amour”.
Jeśli ja miałbym powiedzieć, które utwory trafiły jakoś mocniej to faktycznie “Lego” z Wiktorem, “Antarktyda”, bo na chłopaków z małego miasta zawsze takie rzeczy działają, no i “Samiec Beta”, bo to temat tak aktualny, że się nie da tego nie odczuć.
Maciek: No i wyszła znowu trochę płyta dla chłopaków. Chcieliśmy zrobić płytę dla dziewczyn, ale…
Michał: Ja bym powiedział, że jest dla dziewczyn. “Mała śmierć”, “Lego” to są totalnie takie numery.
Maciek: No, ale ostatecznie “Mała śmierć” jest o chłopakach.
To tak żeby zamknąć temat doboru gości. Chcieliście wywołać chaos?
Michał: Trochę tak, to jest super zabawa.
Maciek: Nie planowaliśmy puszczać “Samca Beta” tak szybko po “Prywatnej wyspie”, ale jak zobaczyliśmy odbiór tego numeru, to chcieliśmy jak najszybciej skontrastować, żeby ludziom się już totalnie pojebało we łbach.
Zerknąłem w ogóle na naszą poprzednia rozmowę, zadałem wam wtedy pytanie “czy u was wszystko w porządku?”, bo miałem wrażenie, że to wasza najsmutniejsza płyta. Z kolei ta wydaje mi się najbardziej ironiczną. Bardzo piętnujecie pewne zjawiska poprzez ironiczne przerysowanie ich.
Maciek: Kurde może tak być, myślę, że to jest trafne. Na tej płycie też są dwa kawałki podobnie opowiadające o sławie “Starboy” i “Hiroszima mon amour”. Nie pomyślałem o tym w ten sposób wcześniej.
A wszystko u was w porządku?
Maciek: Tak, jest pięknie, Michał świeżo po ślubie…
Widziałem, gratulacje.
Michał: Dziękuję bardzo.
Maciek: Jest miło, fajnie, jak poważni warszawiacy po trzydziestce terapeutyzujemy się, kreatywnie rozwijamy więc lepiej być nie mogło. Przytyłem trochę, to jest moja jedyna wada, oprócz tego mam same zalety (śmiech).
Przechodząc do pytań ciekawostkowych: Dlaczego Pan Hiroszima tylko jednorazowo miał głos Arka Jakubika?
Michał: O!
Maciek: To jest pytanie, na które myśleliśmy, że nigdy nie będziemy odpowiadać, bo jesteś pierwszą osobą, która to zauważyła.
Michał: My byliśmy przekonani, że ludzie to zauważą. Chociaż mają dość podobny głos.
Maciek: Pan Arek Jakubik zdecydował się podjąć współpracę z nami przy tym projekcie, ale ostatecznie się rozmyślił w związku z pracą nad własną płytą.
Michał: A my się bardzo cieszymy, że robimy to z panem Arkadiuszem Gołębiowskim, który jest świetnym Panem Hiroszimą. I to jak on grał na początku, a jak gra teraz… on jest pełnym Hiroszimą.
Maciek: Można powiedzieć, że nauczyliśmy go aktorstwa (śmiech). Nie no, jest świetny.
Kontynuując pytania ciekawostkowe. Pogrzebałem trochę na stronie hiroszima.pl i znalazłem tam zakładki “Rekrutacja” oraz “Trupa Obwoźna”, po wejściu w które wyskakuje komunikat, że więcej informacji wkrótce. Kiedy możemy się spodziewać, że coś tam trafi, a może możecie zdradzić o co tam chodzi?
Maciek: To co możemy powiedzieć, to że to ma na celu angażowanie ludzi. Nie lubimy jednostronnych rzeczy. Nie ważne czy to koncert czy jakaś akcja. Fajnie jak ludzie są częścią tego co robimy, bo to zdecydowanie bardziej ciekawe.
Czyli z jednej strony Pan Hiroszima, a z drugiej bycie blisko ludzi, które raczej się z nim nie kojarzy.
Maciek: To jest w ogóle clue tego wszystkiego, bycie blisko ludzi. Wydaje mi się, że ludzie nas za to polubili na początku, a tytułowy Pan Hiroszima nas od tego odciągnął. Fajnie byłoby być jak najbliżej ludzi, zawsze.
Czyli mieliście takie poczucie, że trochę was odciągnął?
Maciek: Zdecydowanie.
Michał: Myślę, że Pan Hiroszima odciągając nas od ludzi wytworzył konflikt nie tylko między nami a Panem Hiroszimą, a między ludźmi a Panem Hiroszimą. Wydaje mi się, że żeby najbardziej odczuć ucieleśnienie tego konfliktu, trzeba wybrać się na naszą trasę koncertową, bo ten konflikt będzie przerzucony na cały spektakl wokół koncertu.
Poprzedni artykuł
Następny artykuł