Muzyka rap nigdy nie była gatunkiem jednolitym. Inspiracje zbierane z różnych zakątków kultury i sztuki wpłynęły na powstanie i rozwój licznych odnóg, które dziś funkcjonują jako osobne twory. Wielu raperów, wciąż eksperymentując z brzmieniem, wychodzi przed szereg, stając w opozycji do licznych, podobnych sobie, twórców. Wśród nich jest chociażby Sobel, którego muzyka wyróżnia się na tle polskiej sceny muzycznej.

Patrick the Pan: Żyjemy w czasach wielkiej samotności
- Naprawdę zacząłem robić muzykę szczerą. Postawiłem na prostotę. I okazało się, że to działa. Że moja wrażliwość, podana w prostej formie, trafia do ludzi bardziej, niż wtedy, gdy kombinowałem - mówi Piotr Madej, czyli Patrick the Pan, który wydał właśnie nasączoną emocjami płytę "To nienajlepszy czas dla wrażliwych ludzi".
08.11.2024
Urszula Korąkiewicz
Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl
Urszula Korąkiewicz: Opowiadając o nowym muzycznym rozdziale, podkreślasz, że poprzednia płyta, “Miło wszystko”, sprawiła, że narodziłeś się na nowo. Co konkretnie masz na myśli?
Patrick the Pan: Mam wrażenie, że przy “Miło wszystko” naprawdę zacząłem robić muzykę szczerą. Nie to, żeby wcześniej tak nie było, odnosiłem też dzięki temu sukcesy, ale w pewnym momencie poczułem, że chyba tworzę pod publikę. Że cały czas mam dziwną, bliżej nieokreśloną misję ciągłego udowadniania czegoś sobie i innym. Przez to, w mojej ocenie, tworzyłem skomplikowane piosenki. A „Miło wszystko” sprawiła, że odpuściłem. Postawiłem na prostotę.
I okazało się, że to działa. Że moja wrażliwość, podana w prostej formie, trafia do ludzi bardziej, niż wtedy, gdy kombinowałem. Śmiem twierdzić, że ta płyta, zaraz po debiucie, była moim największym sukcesem. Stąd uczucie, że narodziłem się na nowo.
W jaki sposób w takim razie narodziła się nowa płyta?
To nie było łatwe, choć już w zeszłym roku uznałem, że wypadałoby przypomnieć o sobie z nowym materiałem. Tyle, że ostatnie lata naprawdę zleciały mi migiem. Na promowaniu “Miło wszystko”, koncertowaniu z Dawidem Podsiadłą, produkcji płyt innych artystów, np. Dawida Tyszkowskiego. Czułem frustrację, że mnóstwo czasu poświęcam innym projektom, a za mało sobie. Dlatego zacząłem manewrować w moim kalendarzu, odmawiać pewnych rzeczy, aż w końcu wygenerowałem odpowiednią przestrzeń dla siebie. Całą końcówkę zeszłego roku poświęciłem tworzeniu mojej muzyki. I to było wspaniałe, bo zyskałem balans, którego strasznie potrzebowałem.
A dlaczego zatytułowałeś płytę “To nienajlepszy czas dla wrażliwych ludzi”?
Towarzyszy mi od dłuższego czasu podskórne uczucie, że źle się dzieje ze światem. Wiele praw, które do tej pory wydawały mi się słuszne, przestało działać. Świat podejmuje niezrozumiałe dla mnie decyzje w wielu obszarach. Kiedyś zapisałem myśl o nienajlepszym czasie dla wrażliwców zapisałem w formie zdania, które bardzo mi się spodobało. Długo czekało na mnie w notatniku, aż do momentu, w którym pracowałem nad tą płytą. Szukałem do niej tytułu i ostatecznie okazało się, że pasował świetnie do tego, o czym śpiewam. Ale umówmy się, nigdy nie było dobrych czasów dla wrażliwych ludzi. Człowiek wrażliwy zawsze będzie zwracał szczególną uwagę na krzywdę, ból i zło, w każdej skali: mikro i makro.
A jednak w tekstach jeszcze bardziej odsłoniłeś stronę wrażliwca niż na “Miło wszystko”. Odczuwasz to w ten sposób?
Na pewno nie jest to zabieg zamierzony. Choć zaskoczyło mnie kiedyś, że im bardziej to robię, tym bardziej ludzie się z moimi piosenkami utożsamiają. Nie spodziewałem się, że prywatne przeżycia będą tak rezonować ze słuchaczami. Uświadomiła mi to piosenka “Nie chcę psa”. Nie sądziłem, że przyjdzie do mnie aż takie echo od świata. Podsumowując, poprzednia płyta była dla mnie trochę eksperymentem, który się powiódł.
Wciąż największym sukcesem jest to, że piosenki, które piszę, bazując na moich doświadczeniach, tak działają z wrażliwością innych. Do tego właśnie moim zdaniem służy muzyka. Żyjemy w czasach wielkiej samotności w wielkich, ale wyizolowanych bańkach. Potrzebujemy zdać sobie sprawę, że w życiowych zmaganiach nie jesteśmy sami. Dlatego też ten mój eksperyment kontynuuję odważniej. I tym razem znacznie pewniej pisałem kartki swojego muzycznego pamiętniczka.
Nowe utwory naprawdę brzmią, jakbyś zapraszał do zajrzenia do pamiętnika. Każdego z nas. Na przykład zdania, które śpiewasz w “Czego chcemy my (a czego chcą oni)”, słyszał prawdopodobnie każdy, padające z ust “zatroskanych” bliskich.
U mnie zintensyfikowały się, kiedy postanowiłem wziąć ślub. Nagle wiele osób z mojego grona, nawet tych, po których się tego nie spodziewałem, zaczęło się dzielić wizjami, jak ten ślub powinien wyglądać, czego oczekują, a czego robić nie powinienem. A kiedy w końcu postawiłem im granice, wybiło szambo. Ostatecznie sytuację udało się załagodzić, chociaż wymagało to dużych kompromisów.
Cała sytuacja się na mnie odbiła na tyle mocno, że postanowiłem napisać o niej piosenkę. Ale kiedy już to zrobiłem, stwierdziłem, że muszę z tematem pójść dalej, nie tylko śpiewać o swoim ślubie. Całość jest tekstowo mocno podkręcona, a druga zwrotka dotyczy wizji kariery, którą rodzina usilnie roztacza przed młodą osobą. Obie części tej piosenki są różne, ale ostatecznie – traktują o tym samym. O naszym prawie do tego, żeby nikt, nawet dobrymi chęciami, nie wtrącał nam się w życie.
Świadomość tego prawa wymaga pracy nad sobą. Udało ci się wyzbyć obaw, co myślą o tobie i twojej twórczości myślą inni, jak cię oceniają?
Czasami jeszcze miewam takie myśli. Ale dużo pracowałem nad tym przez ostatnich kilka lat, żeby wyzbyć się tego hamulca. Jestem teraz znacznie bardziej wolny od zdania innych na mój temat. Z takim podejściem najzwyczajniej prościej się żyje.
A mógłbyś powiedzieć, że zagłębianie się w temacie mówienia o twoich uczuciach, przeżyciach, powoduje, że nabierasz w tym wprawy, że pisanie osobistych piosenek przychodzi ci łatwiej, bez oporów?
Na pewno łatwiej umiem je produkować, nagrać. Technicznie wiem, jak to zrobić. Natomiast samo złożenie piosenki, wymyślenie melodii, tematu tekstu, to zawsze dla mnie taki sam ciężki orzech do zgryzienia. Przy każdej kolejnej płycie obiecuję sobie, że zrobię to szybciej, zgrabniej, że dam sobie więcej luzu, żeby się tak z tym nie męczyć. Ale historia jest zawsze taka sama. Tworzenie piosenek to proces, który wymaga zaangażowania wszystkich emocji. Od euforii przy wymyślaniu czegoś nowego, po kwestionowanie wszystkiego przy słuchaniu piosenki 200. raz, aż po stwierdzenie, że wszystko, co robisz, jest fatalne. Aż w końcu, dajesz sobie czas i stwierdzasz, że to nie było takie najgorsze. I pchasz prace do przodu.
Poddawanie w wątpliwość tego, co robisz, kwestionowanie całego sensu, jest jak najbardziej naturalną reakcją. Ale trzeba pamiętać, że tylko jednym elementem procesu. Jeśli zaś chodzi stricte o mówienie o swoich uczuciach i przeżyciach w piosenkach to raczej już dawno wypracowałem sobie z tym luz. Muzyka to taka moja mała autoterapia, często pisząc właśnie o czymś trudnym, na swój sposób sobie to przepracowuję. Złapałem w tym już pewną biegłość. Poza tym to sztuka, mogę wszystko! Nikt nie musi wiedzieć, co dokładnie jest moje a co lekko przekoloryzowane lub wymyślone na potrzeby dobra piosenki.

Czyli – nauczyłeś się odpuszczać, nie jesteś już takim perfekcjonistą?
W dużej mierze wyleczyłem się z tego. Mówię to z pełną świadomością i pełną odpowiedzialnością. Perfekcjonizm faktycznie porządnie mnie przeorał podczas pracy przy poprzednich płytach. Byłem cieniem siebie. Wydaje mi się, że to się wydarzyło samoistnie, w czasie pracy, szczególnie dla innych, jako producent. Szybkie, stanowcze decyzje przychodziły mi znacznie łatwiej, goniły deadline’y. W końcu zaaplikowałem to podejście na swoje podwórko i okazało się, że to jest dużo łatwiejsze, niż mi się wydawało. Zrozumiałem, że lepsze jest wrogiem dobrego. Wciąż staram się mieć tę myśl z tyłu głowy. I to działa. Odpuścisz parę razy i szybko zrozumiesz, że nic się nie stało takiego. To bardzo wyzwalające.
Bo to, co najciekawsze w piosenkach, to elementy nieidealne. I to one sprawiają, że chcesz zostać z nimi dłużej.
Dokładnie. Powtarzam to artystom, z którymi pracuję jako producent. To, że coś gdzieś szumi albo zazgrzyta, jest dla mnie bardzo cenne. Nie boję się tego pokazać. Bo też trudno bać się tego, żeby pokazywać, że za muzyką stoi człowiek, nie maszyna. To naprawdę istotne, szczególnie dzisiaj, gdy mamy na rynku mnóstwo plastikowej, pozbawionej pierwiastka człowieczeństwa muzyki. Ja tym bardziej w tym całym szaleństwie stawiam na rzeczy nieidealne. Dostrzegam w tej nie-idealności szlachetność.
Mówiąc o szlachetności, jedną z najbardziej poruszających piosenek na płycie jest “Nie chcę być w twoim życiu przejazdem”. Ale nie opowiada raczej tylko o przelotnych znajomościach w czasach wielkiej samotności, o której wspomniałeś.
W tej interpretacji też jest sporo racji, natomiast piosenkę napisałem przede wszystkim dla mojej ukochanej. Powstała w bardzo pracowitym roku, w którym bardzo dużo nie było mnie w domu. Czułem rozdarcie. Z jednej strony jeździłem po Polsce, spełniałem marzenia, grałem koncerty, bawiłem się doskonale, a z drugiej miałem świadomość, że gdzieś został mój dom i ktoś, kto w nim czeka. I że tez chciałbym w tym domu być. I o ile rozłąka też jest zdrowa i nieraz potrzebna, to wtedy naprawdę doskwierała. Dobitnie zrozumiałem, że dom to ludzie, a nie miejsce i że bez tych bliskich ludzi obok nawet najpiękniejsze miejsce nie jest wcale tak fascynujące, piękne i smaczne, jak wtedy, gdy doświadczasz go z kimś, kogo kochasz.
A gdybyśmy mieli się pokusić o podsumowanie, to co “zrozumiałeś w tej podróży”, związanej z nową płytą?
Myślę, że nauczyłem się akceptować siebie i swoje słabości. Poznałem swoje limity i mocne strony. Może to absurdalne, ale ta płyta jest moją pierwszą (prócz debiutu), którą od początku do końca dobrze mi się śpiewa. Bez wysiłku. Na wcześniejszych zawsze gdzieś wsadzałem momenty mocno nadwyrężające mój głos, tylko dlatego, żeby było spektakularnie. W końcu powiedziałem sam sobie: “gościu, Ty masz delikatny głos, po co to sobie robić”. Dużo tego rodzaju dialogów przeprowadziłem sam ze sobą w ciągu ostatnich lat i ta płyta jest tego efektem.
Poprzedni artykuł
Następny artykuł