Muzyka rap nigdy nie była gatunkiem jednolitym. Inspiracje zbierane z różnych zakątków kultury i sztuki wpłynęły na powstanie i rozwój licznych odnóg, które dziś funkcjonują jako osobne twory. Wielu raperów, wciąż eksperymentując z brzmieniem, wychodzi przed szereg, stając w opozycji do licznych, podobnych sobie, twórców. Wśród nich jest chociażby Sobel, którego muzyka wyróżnia się na tle polskiej sceny muzycznej.

Historia, która ożywa w filmie “Pink Floyd Live at Pompeii”
24 kwietnia do kin trafi zremasterowana wersja filmu koncertowego “Pink Floyd Live at Pompeii”. Jak z perspektywy czasu ogląda się produkcję w reżyserii Adriana Mabena?
18.04.2025
Jakub Wojakowicz
Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl
Pierwsi w historii
“Pink Floyd Live at Pompeii” ujrzało światło dzienne w 1972, rok przed wielkim boomem na Floydów wywołanym premierą ikonicznego “The Dark Side Of The Moon”. Oglądając więc film z dzisiejszej perspektywy jesteśmy świadkami historii nie tylko ze względu na Pompeje, ale także na sam zespół, co wówczas nie było tak oczywiste. Ten kontekst nadaje produkcji nowego wydźwięku. Prawdopodobnie dlatego zdecydowano się na odświeżenie filmu, i jako osoba, która z produkcją miała styczność pierwszy raz dopiero w tej formie muszę przyznać – robi ona duże wrażenie.
Występ Pink Floyd w Pompejach, to pierwszy koncert zagrany w miejscu będącym starożytnym zabytkiem i Maben ewidentnie starał się ująć tę wyjątkowość w swoim filmie. Psychodelia towarzysząca pierwszym albumom Floydów, a także pozostałości sztuki antycznej pozwoliły mu stworzyć klimatyczną narrację. Zabiera widzów w przeszłość, do dnia erupcji wulkanu, zachęca do próby wczucia się w to, co przeżyli mieszkańcy Pompejów, jak i ta ziemia. Jak wyglądał dzień po wybuchu. Zabieg ten robi ogromne wrażenie w pierwszych minutach filmu, jednak nosi on bardziej znamiona sztuczki. Po piorunującym starcie, doznania słabną, a my zaczynamy zwracać uwagę na inne aspekty.
Z elementami biografii
Może dlatego Maben zdecydował się na przeplatanie koncertu rozmowami z członkami zespołu. Pytania o wykorzystania różnych urządzeń elektrycznych, jak np. syntezatory, z perspektywy dzisiejszej dyskusji o AI brzmią bardzo współcześnie. Ciekawa do oglądania jest także dynamika pomiędzy członkami zespołu z perspektywy ich dalszych perypetii i prywatnych animozji. Ekscytującym smaczkiem jest możliwość zajrzenia za kulisy prac nad “The Dark Side Of The Moon” w studiu Abbey Road w Londynie. Miks tych wszystkich elementów w trwającym 1,5 godziny materiale potrafi jednak nieco za mocno mieszać w dynamice filmu. Gdy chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś więcej o ówczesnym życiu Floydów, otrzymujemy przejście do części koncertowej. Gdy wczujemy się część koncertową, zostajemy wybici przebitkami na Nicka Masona zamawiającego śniadanie. A szkoda, bo jest się w co wczuwać.
Znamiona magii
Co tu dużo mówić, sam występ nosi znamiona magii. Bliskość z jaką obserwujemy ruchy poszczególnych członków zespołu w trakcie wykonywania utworów potrafi hipnotyzować. Remaster dźwięku, dodatkowo w warunkach kinowych “robi robotę” (premiera na nośnikach fizycznych albumu w nowej wersji 5 maja). Tak naprawdę już samo spędzenie czasu w kinie z całkowicie zamkniętymi oczami byłoby wyjątkowym doświadczeniem. Nie warto jednak sobie odbierać tego co dzieje się na ekranie. Bo choć, jak wspominałem, przeniesienie nas w świat Pompejów działa bardziej jako sztuczka, nie odbiera to piękna ujęciom pozostałości miasta zarejestrowanym zarówno za dnia jak i w nocy. Nawet jeśli niektóre elementy montażu z dzisiejszej perspektywy trącą myszką. Ostatecznie mamy do czynienia ze sztuką przez duże “S” na kilku płaszczyznach, ważnym zapisem zarówno dla historii ludzkości, jak i świata muzyki. Ponowna premiera “Pink Floyd: Live at Pompeii” to w efekcie jedno z istotniejszych kulturalnych wydarzeń roku, warte polecenia nie tylko fanom Floydów.
Poprzedni artykuł
Następny artykuł