Po zagraniu kilku koncertów w 2024 roku, Coma zapowiada specjalne wydarzenie na Atlas Arenie w ich rodzinnej Łodzi. Czyżby zespół wznowił działalność?
Krzysztof Cugowski: Chciałbym grać do śmierci
Krzysztof Cugowski, legenda polskiego rocka, świętujący półwiecze swojej obecności na scenie muzycznej, prezentuje album "50/70 Moje Najważniejsze". Ten wyjątkowy projekt jest nie tylko retrospekcją bogatej kariery artysty, ale również świadectwem jego nieustającej pasji i zamiłowania do muzyki. Album składa się z dwóch płyt, które razem tworzą unikalne kompendium pięciu dekad twórczości Cugowskiego.
10.04.2024
Jacek Stasiak
Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl
Przeczytaj transkrypcję wywiadu z Krzysztofem Cugowskim
Krzysztof Cugowski: Dzień dobry Państwu Krzysztof Cugowski, chciałbym zachęcić Państwa do oglądania mojego wywiadu na eBilet.pl. Zapraszam.
Jacek Stasiak: Zacznijmy od chyba najważniejszej kwestii w życiu każdego mężczyzny, czyli Motor Lublin.
Krzysztof Cugowski: No tak… Już jedziemy?
JS: Już jedziemy.
KC: Proszę Pana no cóż no ja jestem kibicem żużla od ‘57 roku mniej więcej, także to już chyba 70 lat no 60 tam parę…
JS: Tę pierwszą wizytę na stadionie pamięta Pan?
KC: No pierwszej nie pamiętam, bo miałem tam 6-7 lat, a mieszkaliśmy niedaleko od stadionu. A w tamtych czasach to nie było dużo atrakcji dla ludzi i sport żużlowy był taką atrakcją poważną, szczerze. Motoryzacja dla ludzi w PRL-u nie istniała, bo ludzie nie mieli samochodów ani motocykli, niczego nie mieli. Ludzie jeździli na motocyklach w lewo, wtedy żużel był prawdziwy. Tam był zmielony czarny żużel, tam można było dostać kamieniem takim sporym w głowę. Startowali na gumę, sędzia siedział po stronie płyty. Guma. Trach. I startowali.
JS: To ulubiony zawodnik?
KC: O wie Pan, miałem jeszcze taką przygodę, jak szedłem do szkoły w ‘57 roku, to rodzice kupili mi pianino od, wtedy najlepszego polskiego żużlowca, Włodzimierza Szwendrowskiego. Potem miałem okazję Pana Włodka poznać już jak był starszy i spotykaliśmy się dosyć często, świetny człowiek, poza tym że świetny sportowiec, to jeszcze człowiek bardzo ciekawy, bardzo ciekawe miał przejścia życiowe. Oczywiście on jeździł w Lublinie dosyć krótko, potem Tramwajarz Łódź i tak dalej… Mało tego, miał nawet taki epizod, że był trenerem drużyny sowieckiej. Może nie z własnej chęci, może tam mu się poukładały życiowe sprawy na tyle, że to była propozycja nie do odrzucenia, także to był bardzo ciekawy człowiek. Także żużel to od najmłodszych lat, a teraz to tym bardziej, bo jesteśmy od lat drugą potęgą żużlową. Po raz pierwszy mieliśmy wicemistrzostwo w latach ‘90, potem było długo nic, bo ponad 20 lat przerwy właściwie w jakimś takim na wysokim poziomie żużlu w Lublinie, a Lublin jest miejscem żużlowym, nie tylko Gorzów i Leszno.
JS: I też inne ośrodki w Polsce.
KC: Lublin, także Rzeszów, Tarnów… Nie mamy innej dyscypliny na wysokim poziomie, także żużel jest zamiast tego dyscypliną letnią wiodącą. Niestety rzadko bywam na stadionie, bo z reguły w weekendy gram, więc oglądam albo z poślizgu albo…
JS: Tylko emocje w telewizji i żużel to już nie to samo.
KC: Nie, nie…Wie Pan jeśli ktoś nie był na żużlu i ogląda tylko w telewizji to rzeczywiście…
JS: Nudny sport?
KC: No nudny, ten kto nie był na meczu, nie wie na czym to polega, w ogóle telewizja nie odzwierciedla szybkości jaką zawodnicy pokonują na torze. Można powiedzieć że na koniec prostej mają ponad, grubo ponad 100km/h nie mając hamulców, skrzyni biegów, niczego. To jest sztywny tył, z przodu taki wachaczyk krótki, także to jest…ja miałem przyjemność i nieprzyjemność jechać…
JS: To większa przyjemność czy nieprzyjemność?
KC: Ja jeździłem na motocyklach od małego, jak miałem motorower, motocykl, to jednak nie ma nic wspólnego z jeżdżeniem turystycznym po drogach. To jest takie kartoflisko w sumie, ja zawsze mówię jak ktoś jest kibicem czegokolwiek to najpierw powinien zacząć od tego, jak to jest naprawdę. Zmienia optykę i przestają, ludzie wiedzą na czym to polega, wykrzykiwać co on tam robiła i tak dalej… I wtedy dopiero, to jest bardzo trudny i niebezpieczny sport i należy szanować zawodników za to że dla nas robią różne rzeczy, nie zawsze zgodne ze zdrowym rozsądkiem.
JS: To jak przyszła ta propozycja żeby współtworzyć hymn Motoru Lublin to był taki obowiązek czy duma też?
KC: No w pewnym sensie, wie Pan, w pewnym sensie obowiązek, bo przyjemność oczywiście. Miałem też przyjemność zaśpiewać jak Górnik Łęczna wszedł do pierwszej ligi, wiele lat temu, piłkarskiej, to też poprosili mnie, żebym im zaśpiewał hymn, mówię że nie jestem kibicem piłki nożnej, ale w związku że jestem lokalnym patriotą, to proszę bardzo. Mam na koncie hymn Górnika Łęczna piłkarskiego i jestem jednym z wykonawców hymnu Motoru Lublin.
JS: Teraz czas na koszykówkę.
KC: Dobrze.
JS: Pomidor. To co było najpierw, miłość do sportu czy miłość do muzyki?
KC: Ja myślę że jeśli chodzi o żużel, to poszło równolegle w pewnym sensie. W ‘57 roku poszedłem do szkoły muzycznej, potem poszedłem do liceum tez muzycznego, a jeszcze dodatkowo, oprócz tego że grałem na fortepianie, miałem dodatkowy klarnet, bardzo ciekawy instrument, bardzo mi się zawsze saksofon podobał, zresztą została mi ta miłość do tego instrumentu do dzisiaj. Zresztą w tamtych czasach saksofonu nie było w szkołach muzycznych, w związku z tym wybrałem sobie instrument w miarę podobny, klarnet jest trochę podobny i tak to było… Ale w związku z tym że już po 1,5 roku już musiałam opuścić szkołę muzyczną, z różnych tam powodów, poszedłem do ogólniaka, to sprawa klarnetu upadła na zawsze i mogę tylko powiedzieć że przez jakiś czas się tym zajmowałem.
JS: Miłość do muzyki kiedy się narodziła?
KC: Ta szkoła muzyczna do tej muzyki mnie troszkę zniechęca, nie ukrywam i myślałem, że nigdy nie będę miał nic wspólnego z muzyką, matura, potem zaczęłam studiować i to przypadek zrządził, to dwóch kolegów spotkałem kiedyś, takiego człowieka, który naprawiał sprzęty elektroniczne i im naprawiał gitary i robił im tam przystawki i tak dalej… I oni mówili że tam grają w domu, ale ciągle sąsiedzi im tam walą w ściany. Ja mówię, no dobra możecie przyjechać. U mnie sąsiedzi byli już przyzwyczajeni do różnych hałasów. Oni przychodzili do mnie do domu, mieli kolumnę taką, dwa głośniki 5-watowe, elektryczne, czyli kolumna miała moc 10 watów i taki wzmacniacz, ja nie wiem, jak ci sąsiedzi mogli reagować, ale tak było I ja właściwie zacząłem śpiewać z konieczności. No i pomalutku pomalutku. Wtedy powstała nazwa u mnie w tym mieszkaniu… Dlatego ja zawsze przestrzegam przed hobby, które się przekształca w zajęcie i potem człowiek niema innego wyjścia, tak było w moim przypadku ja nigdy nie myślałem, że to będzie moje zajęcie prawie do końca życia, a się okazało że tak, trzeba uważać z hobby.
JS: Kiedy to hobby przekształca się w pracę zawodową?
KC: Proszę pana – niepostrzeżenie. Trzeba się zorientować w momencie kiedy nastąpiła sytuacja taka, że zaczęliśmy grać publicznie w związku zaczęły się jakieś tam zarobki, wtedy człowiek się zastanawia “o może to będzie jakiś sposób na życie”. Do tego czasu to był rodzaj zabawy
JS: Pojawiają się te dylematy, czy normalna praca, czy praca muzyka?
KC: No właśnie, u mnie w domu to mama właśnie z ojcem chcieli zawsze żebym ja miał tak zwaną, jak pan to słusznie określił normalną pracę. Dla nich zresztą do końca życia, a żyli bardzo długo i mama była na moim koncercie z rok przed śmiercią, ale dożyła dość sędziwej starości. Pamiętam graliśmy w kongresowej, jeszcze wtedy była czynna, teraz już nie jest od wielu lat.
JS: W remoncie
KC: Jak wracaliśmy to wyobrażenie o tym moim zajęciu było chyba inne, mówi tak: “ja nigdy nie pomyślałam że tyle ludzi przychodzi”. Mama myślała że to dechy, że ludzie tańczą i my sobie tam tralala. Moi rodzice byli bardzo przedwojenni, aktor to się mówiło u mnie w domu “komediant”, to takie zawody niepoważne.
JS: Wieczny Piotruś Pan.
KC: No moja matka mi wiecznie przypominała, pamiętam miałem już 50 kilka lat, a moja mama: “słuchaj może byś to prawo skończył”, ja mówię mamo, ale po co mi to, potrzebne do jakiegoś szczęścia, a ona “no może się przydać”. Nie wierzyła w to. Tak to jest.
JS: Powiedział Pan, że jest to pewne też wyobrażenie o zawodzie. Osoby z ulicy jakbyśmy się zapytali, jak wygląda życie zespołu rockowego, popularnego, to ciągła impreza, praca tylko w sobotę, niedzielę, a cały tydzień wolnego.
KC: No właśnie te stereotypy to nie tylko związane nie tylko z moją branżą, ale ze wszystkim, no wszystkie stereotypy są stereotypami, a nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. To jest zajęcie dla ludzi przede wszystkim odpornych psychicznie, takich którzy są zdeterminowani, zawzięci to dla mięczaków nie jest zabawa, ci ludzie odpadają, bo jaka nie byłaby sytuacja, czy to był PRL, czy współczesna Polska to mniej więcej zasady są podobne bo ona taka jest, inaczej się tego nie da prowadzić.
Oczywiście imprezy tak, wiele lat temu, jak się wiekowo nadawałem można tak powiedzieć, to bardzo przyjemnie, bardzo wesoło, ale to myśmy wtedy grywali 3 koncerty dziennie. Graliśmy np. 90 koncertów po kolei, to strasznie ciężka robota, a to było dlatego, że myśmy wtedy zarabiali niewielkie pieniądze, bo wtedy państwo decydowało o wszystkim i przyznało nam takie wynagrodzenie. To nie miało nic wspólnego z rzeczywistą popularnością, tylko ktoś tam nakazowo, w związku z tym musieliśmy grać dużo koncertów żeby zarobić. Zresztą grało się bardzo nieduże sale od 300 do 400 osób i tym sposobem grając dużo, zarabialiśmy jakieś pieniądze. Powiem wam że wtedy stawka nasza, jednego każdego z nas to była równowartość 4 butelek wódki, bo wódka była po 100-102 zł o ile pamiętam, to zarabialiśmy po 400 zł. To jest przeliczenie, łatwo to sobie przeliczyć jak to wyglądało, może były inne relacje w każdym razie grałem za 4 butelki wódki. To nie było to dużo.
JS: Jakie są najgorsze zasady, najgorsze rzeczy jakie dzieją się w branży muzycznej w życiu muzyka, które irytują Pana jeszcze dzisiaj?
KC: Powiem Panu że mnie już nic nie denerwuje bo obejrzałem i sprawdziłem wszystko, co mogło się stać. Ja patrzę na to, oczywiście są rzeczy, których nie akceptuję, które mnie denerwują, ale uważam że to jest jakakolwiek próba walka z wiatrakami to jest skazana na niepowodzenie. Po prostu jest jak jest, to jest sprawa każdego człowieka.
Specyfika pracy właściwie się niewiele różni od czasów PRL-u, tylko że teraz otrzymujemy ekwiwalent finansowy adekwatny do tego co się dookoła dzieje, do popularności, do liczby ludzi, którzy przychodzą na koncerty. Bo wiadomo, był długi okres, kiedy branża się przyzwyczaiła do tak zwanych imprez darmowych, czyli plenerów, to był długi czas taki gdzie to się rozwijało, to się wszystkim wydawało że to tak będzie zawsze, w związku z tym imprezy biletowane stały się mniejszością i był takie moment że one zanikły w ogóle.
Potem, kiedy te wszystkie działania musiały się zmienić, bo nie było tyle pieniędzy na imprezy darmowe, w końcu one coraz są zmniejszane to wróciliśmy do imprez biletowanych i tutaj był ogromny problem dla wielu wykonawców, bo po prostu nie jest łatwo sprzedać wykonawcę żeby ludzie przyszli i zapłacili pieniądze za bilet. To był okaz kompletnej katastrofy, ludzie nie wiedzieli co będzie, bo ludzie się odzwyczaili kupowania biletów na imprezy. no krótka mowa. Po co będziemy kupować jak tutaj na łące, albo na stadionie przyjadą, nie dzisiaj, ale za tydzień, za miesiąc, pół roku czy cokolwiek, takie myślenie. Ale to się na szczęście skończyło. To było dla branży nieszczęście.
JS: Właśnie Polska to jest takim dziwnym środowiskiem, że czasem artyście, którzy są znani z radia, nie potrafią sprzedać tego biletowanego koncertu. To właśnie to jest to pokutowanie że kiedyś grano za darmo?
KC: Wie Pan…nie. To jest kwestia tego że artyści którzy są zniani z radia, niekoniecznie są naprawde znani. Wie Pan to są dwie różne rzeczy, kreowanie artystów w mediach, a realna jego siła, która się przekształca na bilety. Bardzo to jest różne. Są artyści, którzy ą bardzo znani podobno w mediach, a nikt nie kupuje ich biletu. I odwrotnie, nie wiem jakoś to jest…ja na szczęście nie narzekam.
JS: Nie wchodząc w detal, co jest bardziej opłacalne, być znanym z radia, czy grać koncerty?
KC: Nie mam pojęcia… My w tej chwili, wiadomo z powodów, nie żyjemy ze sprzedaży płyt. Płyty sprzedaje się w liczbach niszowych, w tej chwili złota płyta jest 10 tysięcy, to przecież żart, wszystko przechodzi do streamingu, jeszcze teraz zostało to jakoś tam unormowane, ale wiele lat cała ta branża internetowa streamingowa internetowa była dla nas nieszczęściem, bo myśmy z tego nic nie mieli, w tej chwili jest to wszystko zorganizowane w miarę ok. Ale dalej płyt się nie sprzedaje bo gdzie, płyty znikną ze sklepu, przecież i tak już są niszą…
JS: Czy jest sens nagrywać nowy album?
KC: No można sprzedawać te płyty w sklepie internetowym, my np. bardzo dużo sprzedajemy na koncertach. Jeśli dużo gramy to dużo sprzedajemy na koncertach, naprawdę. To zaczął być istotny element na promocji, sprzedawanie płyt na koncertach.
JS: Czyli to jest traktowane trochę tak jako pamiątka z koncertu, taka płyta?
KC: Trochę tak, tak tak…Jeśli się wykonawca się akurat podoba, to ludzie wychodząc chcą coś takiego żeby ewentualnie w domu, bo streaming… To ja mam do tego…nieważne. Nie zawrócimy biegu historii, więc nawet nie chce mi się o tym gadać. Dla wykonawców to, że płyta CD to właściwie teraz analogowa, ale to są wszystko ilości śladowe.
JS: To jak Pan słucha muzyki? Czy w ogóle Pan słucha muzyki?
KC: Wie Pan to jest tak… Ja już się nie przekonam do nowej muzyki, bo ona jest taka nowa.. No w każdym razie ja już się nie przekonam do tego, bo to nie jest moje. Każda dekada ma swoich ulubionych wykonawców i tyle, ja tych ulubionych wykonawców miałem parę dekad temu, niestety coraz bardziej schodzą mi z tego świata, ale są jeszcze wykonawcy współcześni którzy mi odpowiadają.
JS: Złapałem się na czymś takim, słuchając dużo muzyki, Pana solo oraz Budki Suflera, zastanawiałem się czy te teksty są teraz zrozumiałe dla młodzieży? Czy oni są świadomi o czym Pan śpiewa?
KC: Proszę Pana, brałem udział niedawno w takim programie “Dzikie ucho”, gdzie właśnie licealiści słuchają piosenek i wypowiadają się na ich temat. Tam było 6 osób, 3 pary, młodych ludzi, licealiści, no więc to jest tak, w większości ludzie ci przyjmują co jest w prost. Tam nikt się nie zastanawia że to jest przenośnia, że to może być coś innego, odbierają to wprost. Ich egzegezy tekstów są bardzo wesołe, ja bardzo się ubawiłam.
JS: Co zaskoczyło najbardziej?
KC: Nie, no nic, że młodzi ludzie odbierają co jest w tekście wprost. Nie zastanawiają się że to może jest taka dla mnie… No trochę dziwne, ja się zgadzam, że z kolei w moich czasach młodości w języku polskim, było żelazne takie pytanie “Co autor miał na myśli?”. No było to idiotyczne, ale mimo wszystko, oni starali się od nas wydobyć, czy my jednak coś z tego tekstu rozumiemy, poza oczywistościami, tutaj myślę są problemy współczesnych młodych ludzi, ale wie Pan może to im nie jest do niczego potrzebne, to idzie w tym kierunku żeby tak było.
JS: Może się okazało że muzyka jest już zbyt trudna z tych pierwszych płyt?
KC: Nie, niee… Powiem Panu tak, ja gram bardzo dużo repertuaru z dwóch pierwszych płyt, a późniejszego repertuaru Budki nie gram w ogóle, ale z dwóch pierwszych płyt gram dużo i dla ludzi nawet, to znaczy się nie znają, bo większość, tych którzy przychodzi na koncerty nigdy nie słyszała, albo słyszała tylko z płyty. Zaskoczenie że coś takiego w ogóle istnieje. Ja nigdy nie zapomnę, jak myśmy już koło 2010, zaczęliśmy grać tai koncert “Cień wielkiej góry”, który się składał tylko z tego starego repertuaru i myśmy grali w Warszawie jakiś plener i tam były zespoły warszawskie, współczesne… Myśmy nie grali “Balu”, “Tanga” i tego wszystkiego, co się ludziom wydaje że to tylko takie rzeczy Budka Suflera gra, a on “no grają swój repertuar z lat 70.”, a oni tak patrzyli…Powiem Panu tak to jest jedyne elementy tej muzyki tej Budkowe, które zostaną, bo to są, obiektywnie patrząc na muzykę to są bardzo poważne rzeczy, pierwsze dwie płyty, nieraz sam się zastanawiam, co musieliśmy mieć w głowach żeby to wszystko wymyślić i jestem pełen szacunku dla nas z tamtych lat.
JS: To jakby Pan miał wskazać takie 3 utwory najważniejsze?
KC: Na pewno “Sen o dolinie” bo to spowodowało ciąg dalszy. Ale ciekawostką “Snu o dolinie” jest to, że to ogólnie była piosenka z naszych rejonów zainteresowania, myśmy się zupełnie czymś innym zainteresowali, nasz przyjaciel i dziennikarz z lubelskiego radia nas namówił do tego, mówił: “nagrajcie”, myśmy zresztą byli już tak trochę zawiedzeni tym wszystkim że nic się odbywa i mieliśmy się rozstać i popatrzeć co tu ze sobą zrobić. I nagraliśmy “Ain’t no Sunshine” z tekstem Adama Sikorskiego, dziennikarza z Lublina, bez żadnego pomysłu, że to cokolwiek spowoduje, myśmy to właściwie dla Jurka zrobili.
I to okazało się że to zaskoczyło, też nie takie było to proste, Jurek pojechał z tym do Warszawy, z jedynki go wyrzucili, z trójki go wyrzucili. To był czas szaleństw gierkowskie, Gierek tym biednym ludziom opowiedział że jesteśmy 10 potęgą gospodarczą świata i takie kocopoły, jak to politycy opowiadają bajki. No to jak zaczyna się piosenka “Znowu w życiu mi nie wyszło” w momencie sukcesu strategicznego PRL-u to wiadomo że nikt go nie chciał grać. I zaczęła nas grać rozgłośnia harcerska, która wtedy nadawała na krótkich falach. To była rozgłośni, której słuchała młodzież, trzeba sobie powiedzieć że byliśmy wykonawcą dla młodzieży, teraz może tak jak się na mnie patrzy to wydaje się niemożliwe tak było,no i tak poszło…
JS: To teraz na koncerty kto przychodzi młodzież w Pana wieku,
KC: Różnie…przychodzą oczywiście ludzie starsi, bo to jest sentyment dla nich, taka wycieczka sentymentalna, ale przychodzą też młodzi ludzie, bardzo się dziwią.
JS: Wtedy każdy utwór jest nowością dla nich?
KC: Tak, tak.
JS: Co czuje artysta, gdy już stoi 50 lat na scenie? Wychodzi przed publiczność i gra ten sam utwór co cała sala na niego czeka?
KC: Wie Pan to oczywiście jest z jednej strony radość, że utwór pamiętają. A z drugiej strony pokazuje, jak już jest niewiele do tego finału, staram się o tym nie myśleć, bo mnie to od razu stresuje, 55 lat na scenie to znaczy że już to będzie pod 100 lat kurczę blade… To się tylko okazjonalnie o tym myśli, to trzeba… Wie Pan, patrzę na swoich kolegów, którzy są na takich emeryturach startowych i jak na nich patrzę i z nimi rozmawiam to chciałbym grać do śmierci, bo wie Pan, ja jestem w zupełnie innej sytuacji, bo pracuję z ludźmi młodymi, dla mnie bardzo młodymi, bo dwóch kolegów ma 55 lat, a dwóch kolegów 45, także dla mnie to jest młodzież, także pracuję z ludźmi młodymi, wśród młodych. Moja sytuacja jest zupełnie inna i będę robił wszystko jeżeli mnie Stwórca nie powołał to ile będę mógł, dopóki będę miał oczywiście zdrowie, bo to mnie utrzymuje w jakiejś tam sytuacji, bo bez tego to byłoby bardzo źle.
JS: Występując na scenie gar Pan z zespołem, Zespół Mistrzów, nie tylko z nazwy. Jakby mógł Pan przedstawić.
KC: Proszę Pana w momencie zakończenia działalności Budki, zacząłem przez 3 lata występowałem ze swoimi synami, mieliśmy taki projekt “Cugowscy”. No bardzo sympatyczny, z dziećmi praca jest super, no ale później jak się to skończyło to, wybrałem tych ludzi… Z Jackiem Królikiem, gra na gitarze, to jest, absolutnie wybitny gitarzysta, nie tylko Polski, ale myślę formatu europejskiego także, a potem Czarek Konrad, tutaj wszyscy się dziwili, bo Czarek jest najlepszym perkusistą od jazzowym polskim, wszędzie wygrywa, jeżeli nie jest pierwszy to jest drugi, w tym roku jest drugi, wszystkie te konkursy na instrumentalistę, ale nie grał rock and rolla nigdy. A potem się okazało że jak zaczęliśmy grać że to było jego marzenie, tak chciał.
JS: Na zakończenie zadam najtrudniejsze pytanie dla artysty i najbardziej..
KC: Kiedy koniec?
JS: Nie, tego nie zadam nigdy. Bardziej tendencyjne, dlaczego warto wybrać się na Krzysztof Cugowski z zespołem Mistrzów?
KC: Ja nie potrafię nigdy zachęcać do tego. Ja myślę że…jedyna rzecz jaką mogę powiedzieć to to że tak jak ja i moi koledzy traktujemy publiczność bardzo poważnie i oczywiście wiadomo że dzień do dnia się różnią bo nie jesteśmy maszynami,a le w związku że traktujemy publiczność bardzo poważnie, żeby to co robimy było jak najlepsze w danym momencie także jeżeli ktoś chce zobaczyć jakiś taki tak zwany szczery przekaz to zapraszam.
JS: Dziękuję za rozmowę.
KC: Dziękuję bardzo.
Poprzedni artykuł
Następny artykuł