Po 35 latach, w pierwszej czterdziestce Billboard Hot 100 nie znalazł się żaden rapowy utwór. Czy to oznacza zmierzch hip-hopu? Nad tym w najnowszym odcinku "Sceny Głównej" zastanawiają się Krzysztof Szyc i Jakub Wojakowicz.
Wiraszko: nie wierzę w muzykę, która musi łasić się do algorytmów
- Jeśli istotnie ta płyta trafiła w jakąś generacyjną wrażliwość, to lepszego otwarcia i artystycznego statementu nie mogę sobie wyobrazić i pozostaje mi trenować wdzięczność do bólu - mówi o swoim albumie "Tak młodo się nie spotkamy" Michał Wiraszko, sprawca jednego z największych muzycznych wydarzeń 2025 roku na polskiej scenie rockowej.
11.12.2025
Aleksandra Gieczys
Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl
Michał Wiraszko współtworzy polski krajobraz muzyczny już od ponad 20 lat. Znamy go przede wszystkim jako lidera i wokalistę zespołu Muchy – poznańskiej formacji, która za sprawą swojej debiutanckiej płyty “Terroromans” była objawieniem przełomu XX i XI wieku w polskiej alternatywie i pionierem nurtu new rock revolution na naszym krajowym podwórku muzycznym.
Ale to nie wszystko. Wiraszko od lat należy do ścisłego grona najważniejszych tekściarzy w kraju, jest też uznanym organizatorem i dyrektorem artystycznym – m.in. legendarnego festiwalu w Jarocinie – oraz producentem wspierającym innych artystów.
Michał wciąż jednak szuka dla siebie nowych ścieżek rozwoju. Teraz – za sprawą wydanego właśnie solowego albumu “Tak młodo się nie spotkamy” – zaczął zupełnie nowy rozdział swojej kariery i jest to otwarcie w naprawdę wspaniałym stylu!
Nagrał album, którym symbolicznie wchodzi w piątą dekadę swojego życia, otwiera się na “Dni, które przed nami” i próbuje wytłumaczyć sobie – a przy okazji i nam – to i owo. Bez taniego moralizatorstwa, ostentacyjnej politycznej kontestacji, światopoglądowych siermiężnych etykiet, zgorzkniałego rozważania na temat kondycji ludzkości. Jak sam przyznaje: “bez popisów i bez masek”. Za to z pogodą ducha, bawiąc się słowem i formą, a chwilami zahaczając wręcz o czystą poezję.
Zapraszam do przeczytania wywiadu, w którym rozmawiamy z Michałem o tym wyjątkowym albumie, o którym mówi się, że jest jednym z najważniejszych wydawnictw fonograficznych tego roku.
Aleksandra Gieczys: Zdecydowałeś się dopisać kolejny punkt do swojego bogatego portfolio i po 20 latach grania z zespołem Muchy wydałeś solową płytę. Wyjście do świata z twórczością pod własnym nazwiskiem było dla ciebie sporym wyzwaniem? A może, jako “notoryczny debiutant” [tak brzmi tytuł drugiego albumu Much] jesteś już wystarczająco oswojony ze stresem?
Michał Wiraszko: Szczerze mówiąc, myślałem, że po tych 20 latach na scenie i za sceną ten stres będzie mniejszy. W końcu to doświadczenie jest zbliżone do wszystkiego, co znam i robię w muzyce od lat. Ale nie – okazało się, że psychicznie i zadaniowo debiutowanie solo to jest zupełnie inny rodzaj wyzwania i uczucia, które mi towarzyszą, też są inne.
Grając w zespole mogłeś się schować za szyldem “Muchy”?
Dokładnie. Będąc częścią tej mojej rock’n’rollowej szajki mogłem się schować za nazwą, za chłopakami, za odpowiedzialnością zbiorową. Tutaj biorę na siebie całe ryzyko i całą winę (śmiech). Niemniej ten zupełnie nowy rozdział to jest wspaniała przygoda, która daje mi dużo radości i zabawy.
Podobno ten solowy debiut dojrzewał w tobie od ponad dziesięciu lat. Dlaczego tak długo i dlaczego właśnie teraz zdecydowałeś się doprowadzić ten projekt do końca?
Rzeczywiście ten krok był planowany od dawna, od prawie półtorej dekady. Pierwsze dźwięki z myślą o niej popełniliśmy z Pawłem Krawczykiem latem 2011 roku. No a potem były trzy albumy Much, praca przy festiwalu w Jarocinie, Next Fest, Estrada Poznańska, pandemia, dziecko. Dlatego decyzję o tej płycie przenosiłem w czasie. Ale to, że ukazała się ona właśnie teraz, staram się postrzegać na plus, jako pewnego rodzaju błogosławieństwo i dar mądrości. Bo nie wiem, jak ta płyta by brzmiała, gdybym ją wydał zgodnie z pierwotnym planem. Na pewno byłaby zupełnie inna, ale nie wiem, czy byłaby dobra. Chwalę więc sobie ten wydłużony proces. Czas, który miałem na jej ukończenie to okres zdobywania wiedzy kompletnej na temat tego, co chcę przekazać dźwiękami i nie mniej ważna lekcja twardego stąpania po ziemi, pokory i dojrzałości.
“Tak młodo się nie spotkamy” to album, którym symbolicznie wchodzisz w piątą dekadę swojego życia i otwierasz się na “Dni, które przed nami”…
Trzymając się terminologii piłkarskiej – “pierwsza połowa meczu” rzeczywiście jest już za mną (śmiech). Nie powiem, że wejście w tzw. “wiek średni” było dla mnie doświadczeniem jakoś bardzo dotkliwym. Jednak na pewno przejmującym w tym sensie, że zbiegło się w czasie z przyjściem na świat mojego syna. I tutaj niewątpliwie poczułem potrzebę zmierzenia się z samym sobą, dokonania życiowego przewartościowania i w końcu domknięcia tej symbolicznej, artystyczno-duchowej klamry podsumowującej tę pierwszą połowę.
Myślę, że każdy, kto dorastał w latach 90. i wchodził w dorosłość na przełomie tysiącleci, przytuli mocno “Tak młodo się nie spotkamy”. Snujesz tutaj nie tylko nostalgiczne opowieści, które dotykają tych czułych punktów i rezonują z doświadczeniami i emocjami przeżytymi przez nas wszystkich. Śpiewasz też – m.in. w utworze “Dwie wieże” – o dobrze nam znanych strachach, traumach, nadziejach, ambicjach i granicznych momentach w historii, które ukonstytuowały całe nasze pokolenie.
Zawsze, mniej lub bardziej, śpiewałem do i dla moich rówieśników. Do ludzi, z którymi łączy mnie wspólnota losu, wspólna historia. Do pokolenia dorastającego między budką telefoniczną a MySpace’em. Nie rozumiem pokolenia Z, a i ono niewiele wie o moim życiu i doświadczeniach mojego, naszego pokolenia. Dlatego tworząc “Tak młodo się nie spotkamy”, a szczególnie “Dwie wieże” nie musiałem sięgać daleko – śpiewam o wydarzeniach i brzegowych sytuacjach, które szczególnie zakorzeniły się w naszej podręcznej pamięci zbiorowej.
Brzmieniowo płyta również stanowi sentymentalną podróż do przeszłości, bo odwołuje się do tradycji nowej fali i rocka przełomu lat 80. i 90.
Tak, ten zabieg brzmieniowy jest oczywiście w pełni świadomy. Przez ostatnie 20 lat zrobiłem płyty indie rockowe, muzykę do filmu, a nawet gdzieś po drodze płytę “Provinz Posen” – w pewien sposób awangardową. Pracując nad solowym albumem, pomyślałem: ”Kurczę, chłopie, masz 40 lat. To jest ten moment, kiedy trzeba stanąć w świetle i zdjąć tych kilka masek”. I powiedziałem sobie: “To jesteś ty, nie wstydź się tego. Nie musisz i nie będziesz inny”. A jestem po prostu i przede wszystkim chłopcem z gitarą, który mając 10 lat pokochał Guns N’ Roses. Nie jestem ani jazzmanem, ani neoklasykiem, ani DJ-em.
Na płycie pojawia się plejada znakomitych gości. Zaprosiłeś do współpracy m.in. swojego idola, Lecha Janerkę i Jana Borysewicza…
Mieszanka ich osobowości na pewno przełożyła się na brzmienie “Tak młodo się nie spotkamy”. Każdy miał tutaj troszeczkę inny wkład. Zapraszając ich na ten album z ogromną przyjemnością i wdzięcznością oddałem im hołd i podziękowałem im za to, ile muzycznie wnieśli do mojego życia.
Po przesłuchaniu albumu odważę się ciebie nazwać Janerką naszego pokolenia. Podobnie jak on potrafisz być zarówno znakomitym komentatorem zastałej rzeczywistości, jak i poetą.
Zawsze muzyka była dla mnie rodzajem komentarza do rzeczywistości, soundtrackiem i dziennikiem do mojego życia. Porównanie mnie z Janerką to dla mnie ogromny zaszczyt, dziękuję. Jeśli chodzi o pisanie tekstów, to Lech jest jednym z moich duchowych ojców. Zresztą do spółki z Kasią Nosowską polecali mnie do ZAiKSu jako młodego, ambitnego autora. Dla mnie Janerka jest jednym z ostatnich żyjących wielkich głosów naszego pokolenia. Nie ma już Kory, nie ma Grzegorza Ciechowskiego, nie ma Roberta Brylewskiego. Nie ma też Klenczona, Grechuty i Niemena. Oni wszyscy byli i są dla mnie autorytetem jako artyści, którzy nie tworzyli muzyki, która musi się podobać, która musi się łasić do algorytmów i która jest robiona dla zasięgów.
Single z “Tak młodo się nie spotkamy” świetnie radzą sobie na listach przebojów rozgłośni radiowych. Czy to więc nie chichot losu, że tworząc płytę bez presji i dla siebie trafiłeś do serducha nas wszystkich?
Rzeczywiście więcej mnie grają w radiu niż na streamingach i to jest niesamowite jak na dzisiejsze czasy (śmiech). Jeśli istotnie ta płyta trafiła w jakąś generacyjną wrażliwość, to lepszego otwarcia i artystycznego statementu nie mogę sobie wyobrazić i pozostaje mi trenować wdzięczność do bólu.
Album spotkał się z mega ciepłym przyjęciem nie tylko ze strony słuchaczy, ale też recenzentów. Między innymi właśnie znalazł się w czołówce prestiżowego zestawienia Płyt Roku Gazety Wyborczej. Za tobą też pierwsza, premierowa odsłona trasy koncertowej. Występy zarówno w warszawskim klubie NIEBO, jak i poznańskim Blue Note sprzedały się niemal od razu po ogłoszeniu. Co dalej? Wiem, że w najbliższym czasie będzie można posłuchać ciebie 11 grudnia w Rzeszowie i 12 grudnia w Krakowie, gdzie zagrasz przed Krzysztofem Zalewskim. Czy możesz już zdradzić plany kolejnych koncertów?
Tak, to prawda. Mój przyjaciel i jedna z najbliższych mi dusz na tej planecie, Krzysztof zaprosił mnie na swoją trasę. Tymi występami kończymy ten rok, ale już zaczynają się pojawiać zapytania na wiosnę i lato 2026. Szykuję też kilka niespodzianek związanych z albumem “Tak młodo się nie spotkamy”, jego swoiste post – scriptum, którym chciałbym zbudować pomost do kolejnych piosenek.
Czyli będzie kolejna solowa płyta?
Nie widzę przeszkód (śmiech). Chciałbym od stycznia już pracować nad nowymi piosenkami. Chcę narzucić sobie pewną dojrzałą przewidywalność i konsekwencję pracy – w przeciwieństwie do Much, które zawsze były zespołem działającym na silnych, intensywnych emocjach, ale krótko i z długimi przerwami.
Poprzedni artykuł
Następny artykuł








