Bracia Duffer udostępnili teaser piątego sezonu swojego serialu. Tym razem finałowy rozdział "Stranger Things" zwiastuje rockowy hymn lat 70. Czy świat znowu oszaleje na punkcie tego kawałka? W końcu przecież dzięki serialowi "Running Up That Hill" Kate Bush w 2022 roku zyskało kolejne, artystyczne życie!

Necrobutcher o początkach Mayhem, podziemiu, black metalu i… nowej płycie!
"Właśnie o to w tym wszystkim chodzi – o tworzenie muzyki, o koncertowanie. Wciąż czuję do tego pasję. I tak oto pewnego dnia, spoglądając na upływające lata, nagle orientujemy się, że minęły cztery dekady." - Necrobutcher wspomina początki Mayhem oraz wtajemnicza w świętowanie 40-lecia na scenie.
22.07.2025
Martyna Kościelnik
Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl
Martyna Kościelnik: Świętujecie 40 lat na scenie. Przez ten czas przeszliście od podziemia aż po wielkie sceny. Jak wspominasz swoje początki? Jak wyglądał proces dotarcia do publiczności w latach 80?
Necrobutcher (basista Mayhem): Cóż, to był skomplikowany proces i w zasadzie nie skupiał się na niczym konkretnym. Żeby na to odpowiedzieć, musimy cofnąć się w czasie.
(Necrobutcher wyleguje się na leżaku, zachwyca się pogodą, po czym wraca do rozmowy)
Tak więc nasze zainteresowanie muzyką zaczęło się bardzo, bardzo wcześnie. Czułem silną motywację, więc postanowiłem sam sięgnąć po instrument. W efekcie założyłem zespół z przyjaciółmi z sąsiedztwa, gdy miałem około 12 lat. Mieliśmy nawet swoją salę prób. Z biegiem czasu stało się to moim hobby numer jeden i pewnym rodzajem pasji. Później przez kilka lat zmienialiśmy skład, aż w końcu w 1984 roku wpadłem na Euronymousa. Dołączył do zespołu i zmieniliśmy nazwę na Mayhem. Patrząc na to wstecz, w zasadzie całą młodość spędziliśmy w sali prób, podczas gdy nasi rówieśnicy chodzili na dyskoteki, na plażę i tym podobne. Jednak nie ciągnęło nas tam – wiedzieliśmy, że tworzenie nowej muzyki było dla nas naturalnym sposobem na spędzenie czasu. I ten tryb ciągnie się za mną przez całe życie.
Nadal jestem tym samym facetem – może trochę mądrzejszym i w ogóle. Ale nie czuję, żebym jakoś mocno się zmienił. Właśnie o to w tym wszystkim chodzi – o tworzenie muzyki, o koncertowanie. Wciąż czuję do tego pasję. I tak oto pewnego dnia, spoglądając na upływające lata, nagle orientujemy się, że minęły cztery dekady. Pomyśleliśmy, że warto by było zrobić coś dla fanów, by należycie świętować tę rocznicę.
Zabraliśmy się za organizację show. To w zasadzie będzie podróż do przeszłości wraz z katalogiem muzycznym Mayhem – od pierwszych demówek, aż po najświeższy “Daemon”. Wybraliśmy po jeden-dwa utwory z każdej płyty, dzięki czemu na żywo zaprezentujemy ponad 20 kawałków, a koncert potrwa nieco ponad dwie godziny. Znaleźliśmy producentów wideo, z którymi mogliśmy stworzyć wizualizacje. Nadchodzące wydarzenie stanie się czymś w rodzaju dwugodzinnego teledysku. Za nami pojawi się wielki ekran, a emitowane wizualizacje będą idealnie komponować się z naszą muzyką. Już w zeszłym roku graliśmy te koncerty i wyszło naprawdę dobrze. Nie mieliśmy czasu, by wszystko zorganizować w roku rocznicowym, bo w zasadzie teraz mamy już 41 lat kariery, ale wciąż skupiamy się na celebracji 40-lecia, pojawiając się w miejscach, w których nie mieliśmy możliwości być w zeszłym roku. Jednym z nich jest Warszawa.
Jedną ze świetnych rzeczy z bastionów fanów Mayhem jest to, że są z nami od lat 80. i 90. Zawsze cieszymy się, gdy mamy możliwość zagrania dla polskich fanów. Mamy tu dużo oddanych i zagorzałych słuchaczy. Poczuliśmy więc, że musimy świętować z wami. Udało nam się to zorganizować, więc już 10 sierpnia spotkamy się na celebracji 40-lecia!
Jakie to uczucie, gdy pod sceną widzisz zarówno osoby, które są z wami od początku kariery, jak i dostrzegasz młode pokolenie, które dopiero odkrywa twórczość Mayhem?
To szaleństwo, gdy pomyśli się o tym, że nasze początki były osadzone w niekomercyjnej, buntowniczej i prowokacyjnej muzyce z lat 80. Nie spodziewałem się, że dotrzemy aż do następnego pokolenia, ponieważ tradycyjnie gra się dla swoich rówieśników, czyli swojego pokolenia, niezrozumiałego przez rodziców. Myślę, że nasza twórczość dotarła już do czterech pokoleń.
Jedyne, z czym mogę to porównać, to wywiad z Neilem Youngiem. Zadano mu kiedyś pytanie: kiedy wiedziałeś, że TO osiągnąłeś? Zrozumiał, że poczuł sukces, gdy dowiedział się, ze swoją muzyką dotarł do kolejnego pokolenia. To właśnie mnie poruszyło, pomyślałem, że to właśnie jest to – jeśli twoja muzyka przejdzie do kolejnego pokolenia i zacznie jej słuchać, wtedy gwarantujesz jej pewnego rodzaju nieśmiertelność. To szaleństwo, serio. Nie mieliśmy zamiaru grać ładnych piosenek dla mas, ale i tak staliśmy się jednym z zespołów, które przetrwały i nadal dają radę. To w gruncie rzeczy oddaje spojrzenie na to, jak potoczyła się nasza historia.

Tworzenie podziemnej, norweskiej sceny musiało być niesamowitym przeżyciem. Czy jest może jakiś zespół z tamtego okresu, który szczególnie zapadł ci w pamięć, ale nie osiągnął takiego sukcesu jak Mayhem? Ktoś, kto został w tym podziemiu?
To trudne pytanie, ponieważ większość zespołów, które zrobiły na mnie wrażenie w latach 80. i 90, wciąż istnieje. Może jest kilka z nich, które z jakiegoś powodu się rozpadły. Był taki duński zespół… może sobie przypomnę. Cóż… spróbuję.
Na przykład niemiecki zespół Poison, który zaczynał bardzo wcześnie, bo na początku lat 80, tak samo jako Hellhammer czy Sodom i reszta tych grup. Oni wydali kilka świetnych dem, po czym zniknęli. Była też taka włoska formacja – Death SS, też nagle zniknęli, tak samo jak pewien zespół z nazwą typu Violent Death. Chyba byli ze Stanów, też ich lubiłem. Wydali dema i inne rzeczy, a później nigdzie już ich nie było. Tak się zdarza.
Większość zespołów, która miała coś świetnego w sobie, wiedziała o tym. Fani domagali się nowej twórczości, a nawet, jeśli muzycy się nienawidzili, brnęli w to dalej i nadal działają twórczo. Jest oczywiście też wiele zespołów, które ewoluowały w coś innego.
Zespół z Danii, o którym wcześniej wspominałem, nazywał się Dominus. Chyba brzmieli jak Entombed, czyli grupa, którą zawsze kochałem. Wyszli jakoś w 1993 czy w 1994 roku czy jakoś tak, rozpadli się, a gość założył Volbeat, który jest dziś bardzo popularnym zespołem.
Polecamy na eBilet.pl

Podziemie łączy się z pewnego rodzaju anonimowością – jesteście tylko wy i wasza twórczość, nikt nie zna nazwisk ani życia prywatnego. Czy był taki etap w waszym życiu, gdzie ten mur został drastycznie zmiażdżony? Czy są takie momenty, gdzie wolałbyś być po prostu Necrobutcherem, tajemniczym muzykiem, który wychodzi na scenę, robi swoje, a później nikt nie wie, co się z nim dzieje? Czy da się w tych czasach jeszcze być anonimowym?
Myślę, że niektóre z moich ulubionych zespołów z tamtych czasów, takie jak Venom, miały bardzo mało zdjęć, więc wisiała nad nimi aura tajemniczości. Podoba mi się to. I myślę, że z tego samego powodu inne zespoły, takie jak na przykład Kiss, odniosły ogromny sukces dzięki schematowi bycia anonimowym przez tyle lat. Później wszyscy chcieli wiedzieć, kim oni są, i zrobił się z tego wielki szum. Następnie Tobias Forge uformował zespół Ghost, co poszło podobnym schematem – tkwili w anonimowości przez długi czas, odnieśli sukces, bo niosła się za nimi tajemniczość i pewnego rodzaju anty-bohaterskość.
Dla mnie osobiście liczy się muzyka – nie ma znaczenia, kim jesteś. Ale ludzie chcą kojarzyć ulubione brzmienie z kimś. Później widzą tych wykonawców, gdy utwory ożywają na scenie, i dzieje się coś magicznego – osobiste spotkanie zespołu z fanami. Jeśli jesteś artystą występującym na żywo, to już jesteś wystawiony na widok publiczny, bo odsłaniasz samego siebie. A czterdzieści lat później sama myśl o anonimowości wydaje się dziwna, bo to po prostu część tego wszystkiego. Żeby promować swoją muzykę, musisz pokazać swoją twarz. To w pewnym sensie konieczność, by ludzie wiedzieli, kim jesteś. To jest, powiedzmy, druga strona medalu. Wiadomo, że o wiele łatwiej byłoby pozostać w pełni anonimowym, wejść na scenę i robić swoje, a następnie wrócić do swojego anonimowego środowiska. Myślę, że wszyscy aspirujący muzycy, którzy chcą być doceniani, mieć fanów i tak dalej, chcą być sławni. Jeśli sława do nich przyjdzie, okazuje się, że nie jest to tak przyjemne, jak mogłoby się im wydawać. To jest ta zła strona. Ale kiedy stawiasz się w takiej sytuacji, stajesz się osobą publiczną, to jest jedna z tych rzeczy, z którymi musisz się zmierzyć. Czasami jest to fajne, innym razem niefajne.
Na sam koniec skupmy się na teraźniejszości. Pod koniec zeszłego roku powiedziałeś, że Mayhem ma 20 szkieletów nowych utworów. Czy coś się od tego czasu zmieniło? Kiedy możemy spodziewać się nowego materiału?
Tak, pracujemy aktualnie w studiu i nagrywamy nasz nowy album. Z tych dwudziestu szkieletów… chyba ostatecznie zostało dwanaście. Jak tylko nagramy perkusję – nad tym właśnie teraz pracujemy – to zostanie tylko dokończyć resztę. Mamy nadzieję, że uda się to wydać przed świętami, a jeśli nie, to na początku przyszłego roku.
W oczekiwaniu na wydawnictwo, już wkrótce wyruszymy na celebrację 40-lecia twórczości Mayhem. Nadchodzący koncert odbędzie się już 10 sierpnia w warszawskiej Progresji. Szykujcie się na muzyczną podróż z niekwestionowaną legendą black metalu!

Mayhem
Poprzedni artykuł
Następny artykuł