Kategorie
eBilet
Fot. Materiały prasowe/Hanna Nawrot

Film

Arek Jakubik: Nie ma idealnej miłości. Dlatego to tak ciężka praca

- Kiedy powstawała ta płyta, odchodziła najważniejsza osoba w moim życiu, czyli moja mama. Dlatego też właśnie mamie dedykowałem tę płytę. Żeby gdzieś tam, mogła jej posłuchać, zadumać się, może nawet popłakać…. - mówi Arek Jakubik o swoim najnowszym solowym wydawnictwie. Opowiada też o tym, że Romeo i Julia żyją w śród nas i że każdy z nas ma w sobie coś z Romea i Julii.

Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl

Ula Korąkiewicz: “Romeo i Julia żyją” to materiał działający na wiele zmysłów. I na wyobraźnię. Jest jak słuchowisko, jak film przełożony na język muzyki. Na pewno – więcej niż koncept album. Stąd na początek trudno zadać inne pytanie niż to, skąd pomysł na taką formę?

Arek Jakubik: Na to, że ta płyta ma taki, a nie inny kształt, złożyło się kilka elementów. I prowadzą do niego trzy wektory: muzyka, ludzie i film.

Zacznijmy opowieść od ludzi.

Musimy się cofnąć dobrych 10 lat, kiedy to nagrałem z Olafem Deriglassofem płytę “40 przebojów”. A raczej – antyprzebojów. To był mój ironiczny komentarz wobec czasów, w jakich przyszło nam żyć. Już wtedy miałem problem z tym, jak ludzie słuchają muzyki. Z tym, że rządzą nami playlisty i krótkie piosenki, które nie zostawiają w nas nic. Ja jestem totalnie analogowy. Jestem z pokolenia, dla którego słuchanie płyt, niezależnie od nośnika, było rytuałem. Każdego albumu ulubionego wykonawcy słuchało się od pierwszej do ostatniej nuty. Może wybór był mniejszy, bo miało się wtedy sto ulubionych zespołów, a nie sto milionów, ale nikt nie dyktował nam, który utwór jest najlepszy, który powinien być singlem. Ba, myśmy się o te ulubione single potrafili godzinami kłócić. Dlatego, przewrotnie, na złość, nagraliśmy płytę z Olafem, która składała się z piosenek trwających od kilkunastu sekund do minuty. Potem na koncertach ludzie kompletnie nie wiedzieli, co zrobić z numerem, który na przykład trwał 17 sekund. To było naprawdę zabawne. Natomiast teraz w przypadku albumu “Romeo i Julia żyją” chciałem niejako słuchaczy zmusić, zaszantażować emocjonalnie, żeby wysłuchali płyty od deski do deski.

I stworzyłeś zaskakującą opowieść o polskich Romeo i Julii.

I tu pojawia się film. Miałem dość zwariowany pomysł, aby stworzyć fabularną opowieść, którą opowiem za pomocą piosenek. Żadne słuchowisko, żaden audiobook, ale po prostu płytę z piosenkami, którą spina jedna, wciągająca historia. Taka, która porwie słuchacza jak dobry serial, dla którego zarywasz noc. Długo zastanawiałem się, czy to możliwe, aż w końcu wyciągnąłem z szuflady stary scenariusz “Gry domowe”, który zresztą był jeszcze w formie treatmentu, zacząłem go zmieniać, przerabiać i na jego kanwie pisałem kolejne piosenki, chronologicznie opowiadające historię moich Romea i Julii – Krystyny i Jana Marców z Piaseczna. A dlaczego stamtąd?

No właśnie, dlaczego?

Bo to bardzo bliskie mi miejsce. Mieszkam na wsi pod Piasecznem, przez lata mieszkała tam moja mama. Znam to miasto jak własną kieszeń. Znam dobrze te ulice czy miejski dom kultury. Dlatego tę muzyczno-filmową opowieść osadziłem w tym małym mieście. Chciałem, by każdy nie tylko mógł wyobrazić sobie tę historię, ale nakręcić w głowie swój własny film. Dlatego też użyłem w narracji tyle filmowych zabiegów.

Czy w związku z tym ta płyta i ta historia nie jest swojego rodzaju lustrem? Pokazującym to, czego często nie chcemy widzieć. Na przykład to, że ani bohaterowie, ani my, ani nasi bliscy nie są kryształowi.

Takie było założenie, bo ta płyta musi być prawdziwa. Chodzi o to, żeby nie tylko pobyć z naszymi bohaterami, ale zajrzeć im do domu, wejść za kulisy domu kultury, na ulicę, do sklepu z antykami, zobaczyć, że nasi bohaterowie nie są idealni, że to jednak nie są do końca pozytywne postacie. Przecież tak samo jest z nami. Każdy z nas ma coś, czego się wstydzi, co chowa gdzieś głęboko. Tak jesteśmy skonstruowani. I dlatego im bardziej bohaterowie skomplikowani, im bardziej targani swoimi namiętnościami, tym bardziej są prawdziwi i tym bardziej wierzymy w ich historię.

I w tę historię, frapującą, ale też często gorzką, szybko można uwierzyć. W burzliwą historię małżeńską, w Julię-Krystynę rozdartą między dwoma mężczyznami, w różne odcienie ich charakterów. No i kręcąc własny film – wg własnej wrażliwości kibicować wybranemu bohaterowi.

Dokładnie. Dlatego wykorzystałem swoją wiedzę na temat konstrukcji scenariusza i tego, jak powinien wyglądać łuk postaci. Każda musi mieć możliwość przemiany. Muszą się zadziać odpowiednie sytuacje, zaistnieć odpowiednie okoliczności, które sprawią, że nasz bohater się zmienia. Upraszczając – nawet czarny charakter powinniśmy móc zobaczyć z pozytywnej strony. I odwrotnie, tego, który wydaje się aniołem, trzeba pobrudzić. Dopiero wtedy bohaterowie naszej opowieści są interesujący, wtedy zajmują naszą głowę. Myślę, że w tej historii, nasz Jan Marzec, czyli Romeo, Krystyna Marzec, czyli Julia, a nawet główny antagonista, serialowa gwiazda – Cezary Kot mają złożone charaktery i są postaciami niejednoznacznymi. Tacy bohaterowie mogą zaciekawić słuchacza.

Zdecydowanie. Najbardziej wybrzmiewa to w połowie płyty, w utworze “Amatorski teatrzyk”, który wywraca dotychczasowe postrzeganie bohaterów, szczególnie wspomnianego zakochanego w żonie Romea.

Rzeczywiście w tej piosence wiele się dzieje. Cezary Kot próbuje grać z Krystyną, dawną dziewczyną, “Romea i Julię” w domu kultury i konfrontują się z jej mężem, Janem, a do tego… na scenę postanawia wtargnąć chór gospodyń wiejskich z Podlasia, żeby sobie pośpiewać! Pamiętam jak w 2020 roku nagrywaliśmy ten numer z młodszym synem, Jankiem. Ja na klawiszach, on na gitarze. Koniec końców skomponowałem z nim całą płytę. Ale wtedy próbowałem na kilka głosów zaśpiewać wiejską przyśpiewkę: „kusy Janek podkasanek poszedł w las z toporkiem, siekierką się podpasywał, podpierał się workiem”. Chyba wtedy wpadła do naszego studia domowego moja żona, żebyśmy w końcu się uciszyli, bo nie idzie z nami wytrzymać. Wtedy ja: „Agnieszko, jak dobrze, że jesteś!”. Bo widzisz, Agnieszka świetnie śpiewa. No i nagrała tę przyśpiewkę na kilka głosów, kilkoma barwami. Do tego dołączyła dziewczyna Janka, Julka Domańska, która jest na studiach wokalnych w Łodzi. Poprosiłem ją o to samo i dziewczyny stworzyły świetny podlaski chór. Bardzo mnie ten ich fragment piosenki bawi, a zwłaszcza to, jak kontrastuje z dramaturgią całego kawałka.

Myślę, że przy tej piosence warto zadać pytanie, które zresztą pada na płycie – czy miłość wszystko wybaczy? Wybaczy zdradę, przemoc?

Miłość przede wszystkim to ciężka praca. Powtarzam to sobie od zawsze, będąc z moją Agnieszką od 33 lat. Jesteśmy jakimiś dinozaurami w naszym środowisku. I o tym także dla mnie jest ta płyta. Ale w piosence, o której wspomniałaś, padają najważniejsze dla mnie słowa: “Romeo i Julia nie muszą być młodzi, są tacy jak my, kogo to obchodzi ile mają lat, ile mają naprawdę lat”. W tej historii są po czterdziestce, ale w mojej głowie spokojnie mogą mieć po 60, nawet 90 lat. Romeo wcale nie musi mieć twarzy Leonardo DiCaprio z najsłynniejszej ekranizacji Szekspira w reżyserii Baza Luhrmanna. Chciałbym, aby Romeo i Julia mieli nasze twarze. I żeby to była opowieść o nas, o tym, że miłość jest ponadczasowa. Nieprzypadkowo nakręciliśmy teledysk do piosenki “Werona”, w której poznajemy tajemnicę Marców i która jest retrospekcją ich miłości, akurat w Domu Seniora Muzyka w Kątach pod Piasecznem.

To piękny teledysk z wyjątkowymi bohaterami.

Tak. Julia i Romeo dobiegają w nim właśnie 90-tki. Zagrała ich para wspaniałych aktorów – Anna Korzeniecka i Edward Sosna. Zrobili to w sposób absolutnie przejmujący. Energia, którą wnieśli na plan była nie do opisania.

Z panią Anią miałem też kilkugodzinną sesję zdjęciową do artworku płyty. Pani Ania od razu zaproponowała żebyśmy przeszli na “ty”. Ja poprosiłem, żebyśmy się mocno poprzytulali, aby wydobyć emocje zakochanych ludzi”. I na koniec sesji Ania wtulona we mnie powiedziała: “Areczku, ja przez ciebie teraz w domu nie zasnę”! (śmiech) Do tego na planie klipu stało się coś znacznie spektakularnego. Otóż złapało nas samo życie. Statystowali nam wspaniali pensjonariusze tego domu seniora. W pewnym momencie podeszła do mnie jedna z pań, też około 90-tki, ale niezwykle żwawa, pełna energii. Ciągnęła ze sobą za rękę szarmanckiego pana i powiedziała: “Panie Areczku, to jest mój absztyfikant. I wie pan co? On mi się wczoraj oświadczył i jutro bierzemy ślub”. Szok. Kupiliśmy im piękne kwiaty i zaczęliśmy ich podglądać. To, jak oni byli w sobie zakochani, jak trzymali się za ręce, jak się przytulali, jak ze sobą tańczyli, nie odstępowali się na krok, zachowywali się jak nastolatkowie… to było niezwykłe. To było sedno naszej opowieści, bo miłość nie zna czasu, zupełnie gdzieś ma nasz wiek.

To musiał być naprawdę wzruszający moment.

Ale pamiętam też najtrudniejszy moment przy pracy nad tą płytą. Miałem gotowych dziewięć piosenek w wersji demo, które tworzyły zamkniętą całość. W ostatniej piosence “Romeo i Julia żyją” padały ostatnie słowa: “cięcie, gaśnie światło, koniec filmu”. Z tymi demówkami poszedłem do Olafa Deriglasoffa, z którym zaczęliśmy pracować nad tym materiałem. Ale coś cały czas nie dawało mi spokoju. Czułem, że gdzieś popełniłem błąd. Dopiero po kilku miesiącach dotarło do mnie, że ta płyta wcale nie jest skończona. Zabrakło odpowiedniej puenty.

Sam jako widz nie lubię wychodz z kina zdołowany, rozwalony psychicznie. Potrzebuję na koniec jakiegoś światełka w tunelu, odrobiny nadziei. Dlatego dopisałem piosenkę “Epilog”. Zresztą, odkąd pierwszy raz przeczytałem “Romea i Julię”, kiedy byłem nastolatkiem, nie mogłem pogodzić się z tym, że ojciec Laurenty spóźnił się w finale, a drugi ksiądz, niejaki brat Jan nie przekazał Romeo listu z misternym planem Laurentego. Wszystkiemu jak zawsze winni są księża. (śmiech) Dlatego zmieniłem zakończenie. W ostatniej scenie widzimy Jana i Krystynę uśmiechniętych, zakochanych, jak gdzieś w amfiteatrze w Weronie grają przy oklaskach widowni, złożonej z ludzi i aniołów. I wszyscy śpiewają refren: “miłość i śmierć wszystko wybaczy, miłość i śmierć, już wiesz, co to znaczy”. Bo w gruncie rzeczy to też opowieść o Afrodycie i Tanathosie, o miłości i śmierci. O dwóch największych siłach. Także: o próbie oswojenia, zrozumienia, nazwania śmierci. Kiedy powstawała ta płyta, odchodziła najważniejsza osoba w moim życiu, czyli moja mama. Dlatego też właśnie mamie dedykowałem tę płytę. Żeby gdzieś tam, mogła jej posłuchać, zadumać się, może nawet popłakać….

To utwierdza mnie w przekonaniu, że żeby zrozumieć tę płytę, trzeba coś przeżyć. Być empatycznym, być wrażliwcem. To chyba klucz do jej odczytania?

To bardzo dobry klucz. Ale jak już wspomnieliśmy, bohaterowie tej płyty to ludzie tacy jak my, mający swoje zalety, swoje słabości. Idealnej romantycznej miłości nie ma. Zawsze trafia się na jakieś kłody pod nogami. Sami je wrzucamy albo życie je przynosi. Cała trudność polega na tym, by z tymi przeszkodami dawać sobie radę, usuwać je i iść przez życie razem. Wiesz, skąd się wzięła podstawowa inspiracja do mojego “Romea i Julii”?

Skąd?

Z premedytacją skorzystałem z najbardziej oczywistego archetypu, zrozumiałego dla szerokiej publiczności, ale kiedyś Julia miała na imię Ruth, a Romeo – Oskar. Była sztuka teatralna, “Oskar i Ruth” Ingmara Villqista, którą graliśmy z Agnieszką przez 17 lat. To szalona opowieść o małżeństwie, które raz się przekomarza i kłóci, a potem zaleca się do siebie i podrywa nawzajem. Robią to w różnych konwencjach teatralno-filmowych. Premiera była w 2001 roku, a my z Agnieszką zmienialiśmy się razem z tym spektaklem. W końcu Agnieszka podczas ostatniego spektaklu złamała poważnie nogę i przestaliśmy go grać. Ale najważniejsze jest to, że nigdy nie mogliśmy go zagrać pokłóceni.

Fot. Materiały prasowe/Hanna Nawrot

Jak to?

To była nasza teatralna małżeńska terapia. Nieraz miewaliśmy ciche dni, a mamy takie charaktery, że jak się zacietrzewimy, to żadne długo nie odpuści. I wyobraź sobie, że w takich momentach, tuż przed spektaklem, mając spod Piaseczna do Teatru Powszechnego ponad godzinę drogi, potrafiliśmy nie zamienić słowa. Ba, milczeć uparcie podczas przygotowań w garderobie, nie odzywać się do siebie, gdy wołał nas inspicjent, do ostatnich sekund przed wyjściem na scenę. Wtedy w końcu podawaliśmy sobie rękę. Raz robiłem to ja, innym razem Agnieszka. Ale wiedzieliśmy, że musimy się pocałować, przytulić, wyjść z kulis na scenę pogodzeni. Wtedy dopiero mogliśmy wyruszyć w podróż z Oskarem i Ruth. Na płycie zamieniłem więc Oskara i Ruth na Romea i Julię. Zachowałem za to najważniejsze – to, że sztuka może nas wyzwalać, oczyszczać, być czymś niesłychanie dla nas ważnym, może ratować tę naszą miłość. I że siłę można znaleźć w takiej historii. Tak jak my znaleźliśmy w Oskarze i Ruth. Wiesz, że pomysł Jana i Krystyny, żeby grali “Romea i Julię” w swoim domu też zaczerpnąłem od nas?

A skąd wziął się ten pomysł?

Umówiliśmy się z Agnieszką, kiedy przestaliśmy już grać w Powszechnym, że będziemy to nadal robić – raz w roku. Nie dla publiczności, ale dla siebie. W styczniu, w okresie moich urodzin i imienin Agnieszki. Przy okazji imprezy dla przyjaciół. W naszym przydomowym klubie kibica. Potrzebujemy tylko naszych dwóch toreb z Ikei pełnych rekwizytów, garnitur, sukienkę, odtwarzacz, dwa krzesła i ze dwie lampy. Więcej nie trzeba. Jestem ciekaw, jak ten spektakl będzie wyglądał, jak będziemy mieli po 70 lat. Albo po 90. Z laską na scenie czy balkonikiem? Ciekawe, jacy wtedy będą nasi Ruth i Oskar.

Skoro poruszamy się w teatralnej przestrzeni, nie mogę nie zapytać – jak chcesz przenieść swoich “Romea i Julię” na deski? Bo przecież ta płyta będzie też grana na żywo. Koncert zamieni się w spektakl?

Długo się zastanawiałem, jaką formę sceniczną powinna mieć. Od początku wiedziałem, że ten materiał nie nadaje się do świata mojego zespołu Dr Misio. Że to będzie mój kolejny “skok w bok”. Dlatego też nagrałem ją z muzykami sesyjnymi. Kiedy była gotowa, miałem dylemat, czy od razu ją wypuścić, czy skupić się na rozgrzebanej płycie “Chory na Polskę” Dr Misio. Wybrałem drugą opcję i dobrze się stało. Musiałem wtedy dokończyć moje wadzenie się z Polską, bo to, co się wówczas działo w kraju, doprowadzało mnie do szewskiej pasji.

Wiedziałem, że “Romeo i Julia żyją” to historia uniwersalna i spokojnie może poczekać na swój czas. Więc wydaliśmy “Chorego na Polskę”, przez półtora roku jeździliśmy w trasy z tym materiałem. I pamiętam, jak wracaliśmy z jednego z ostatnich koncertów w ubiegłym roku, to z premedytacją puściłem chłopakom w busie ten album. Bardzo im się spodobał. Zapytałem, czy chcieliby zostać częścią tego projektu i grać ją ze mną na żywo. Mam ogromny szacunek do muzyków, którzy nagrali ze mną “Romea i Julię”, ale doszedłem do wniosku, że chcę tę opowieść kontynuować z przyjaciółmi z Dr Misio.

Czyli nie trzeba było szukać daleko.

Nie trzeba. Dr Misio to moja rodzina. Zaczęliśmy próby od stycznia. Trzeba było mocno zmienić aranżacje, bo płyta jest gitarowa, a w zespole mamy tylko jednego gitarzystę. (śmiech) Piosenki grane na żywo mocno różnią od muzyki, która jest na płycie.

Fot. Materiały prasowe/Hanna Nawrot

Muzyka to jedno, ale jak będzie wyglądało całe przedstawienie?

Podstawą jest to, że gramy całą płytę na żywo. Ale do tego dochodzi element filmu – opowiadam przecież fabularną historię. Nie bez powodu zaprosiłem również do współpracy młodego twórcę wideoartów, Natana Berkowicza, który współpracuje m.in. z Krzysztofem Warlikowskim i Janem Klatą. Zrobił niebywale oryginalne wizualizacje, które nie są ilustracjami piosenek. O to też go prosiłem. Zależało mi na tym, by były jego komentarzem, kontrapunktem, który ma uruchomić naszą wyobraźnię i dopomóc historii. No i teraz wkracza teatr.

Magiczny element.

Dla mnie są nim w tym przypadku intermedia – czyli wszystko, co dzieje się pomiędzy piosenkami. W trakcie tego performansu trochę wcielam się w rolę narratora, który cały czas pyta, co naprawdę stało się z Janem i Krystyną. Czasami mylę tropy, czasami prowadzę grę z publicznością, trzymam widza w napięciu, żeby nie domyślił się finału od razu. I dorzucam lżejsze elementy, momenty klasycznej koncertowej zabawy, interakcji, żeby przełamać ciężar opowieści. I tu w nowe, aktorskie role wchodzą moi muzycy – nie są zawodowymi aktorami, ale kiedy zaskoczyłem ich i dopisałem im parę scen, szalenie im się to spodobało. Granie ich sprawia im dużo frajdy. No i niebywale bawi publiczność. Mamy za sobą prapremierę na festiwalu teatralnym i dzięki niej wiem, że to przedstawienie działa tak, jak sobie wymyśliłem. Widzowie bawią się, wzruszają, ale wychodzą z uśmiechami na ustach.

To chyba rozbudza apetyt na więcej, prawda? Możemy zdradzić coś dotyczącego trasy?

Przed wakacjami mamy zamiar zagrać “Romeo i Julia żyją” kilka razy, ale myślę, że trasa pełną parą ruszy dopiero jesienią. To, co na pewno odróżni ten projekt od regularnych koncertów Dr Misio to to, że będziemy grać w salach z miejscami siedzącymi, gdzie panuje zupełnie inna energia niż w klubach muzycznych. Tu słuchacze rozsiądą się wygodnie w fotelach. Ale oczywiście czasem ich z tej wygody wytrącę. (śmiech) Chciałbym uruchomić ich filmową wyobraźnię.

Nasza rozmowa o filmowej wyobraźni zatoczyła koło. To odwrócę pytanie – płyta powstała na podstawie scenariusza, ale co by było, gdyby z niej powstał scenariusz? Z tego materiału mógłby powstać dobry film.

Ta historia jest jeszcze przede mną. Zacznę się nad tym na poważnie zastanawiać, kiedy skończymy promocję płyty, kiedy pogramy solidnie ten materiał na koncertach. Ale wiesz co?… Hm… Masz rację, teraz czas na film.

“Romeo i Julia żyją” to druga solowa płyta Arka Jakubika. To konceptualna opowieść o miłości, zdradzie, tęsknocie i konsekwencjach codziennych decyzji, osadzona blisko nas, o bohaterach znacznie nam bliższym niż szekspirowscy zakochani. To historia rozpisana na dziesięć utworów, tworzących razem coś na kształt filmowej fabuły – dramatycznej, przejmującej i poruszająco prawdziwej. Ukazała się 25 kwietnia nakładem Mystic Production. 

Tłum szaleje na koncercie

Gorące wydarzenia

Gorące wydarzenia

Orange Warsaw Festival 2025

30.05.2025-30.05.2025
Warszawa

Ostatni Mecz Andrzeja Wrony – siatkarskie starcie Gwiazd: Warszawa – Reszta Świata

23.05.2025-23.05.2025
Warszawa

Smart! Weeks na eBilet.pl

VNL 2025 – Siatkarska Liga Narodów Mężczyzn

JIMEK & GOŚCIE – SUBKLASYKA TOUR

17.05.2025-17.05.2025
Gdańsk/Sopot, Szczecin

VNL 2025 – Siatkarska Liga Narodów Kobiet

23.07.2025-23.07.2025
Łódź

JuweFest Warszawa 2025

23.05.2025-23.05.2025
Warszawa

Kryminalne Miasto 2025

17.05.2025-17.05.2025
Wrocław

CEV Champions League Volley 2025 / Final Four

16.05.2025-16.05.2025
Łódź

Babymetal + Poppy + Bambie Thug

19.05.2025-19.05.2025
Kraków

Materiafest XIII

29.08.2025-29.08.2025
Szczecinek

Juwenalia Politechniki Lubelskiej 2025

09.05.2025-09.05.2025
Lublin

FIBA EuroBasket 2025

28.08.2025-28.08.2025
Katowice

Sunrise Festival 2025

01.08.2025-01.08.2025
Kołobrzeg

12 points go to… Finał Eurowizji 2025 w kinie

17.05.2025-17.05.2025
Warszawa

OFF Festival Katowice 2025

01.08.2025-01.08.2025
Katowice

EKIPA festiwal 2025

20.06.2025-20.06.2025
Kraków

XTB KSW 107

14.06.2025-14.06.2025
Gdańsk/Sopot

Męskie Granie 2025

27.06.2025-27.06.2025
Gdańsk, Kraków, Poznań i inne

Young Leosia – Atmosfera Tour 2025

29.05.2025-29.05.2025
Warszawa