Kariera Young Leosi rozwinęła się błyskawicznie i jak często bywa w takich przypadkach, pojawiły się obawy o to, że równie szybko się zakończy. Nic takiego jednak nie ma miejsca.

Sonny Sandoval (P.O.D.): “Wielu artystów robi konkretne rzeczy tylko dlatego, że są dziś popularne”
Czy Bóg ma poczucie humoru? Czy dorastanie w San Diego było trudne? Jaka była Katy Perry za młodu? O tym i wielu innych rzeczach porozmawialiśmy z Sonnym Sandovalem, wokalistą P.O.D.
03.03.2025
Jakub Wojakowicz
Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl
Jakub Wojakowicz: Czy wierzysz w przypadki?
Sonny Sandoval, P.O.D.: Nie. A dlaczego pytasz?
Zarówno twoje życie, jak i chłopaków z zespołu, były pełne wydarzeń, które tak naprawdę mogły poprowadzić je w różnych, umówmy się, gorszych kierunkach. Jak wychowanie w San Diego wpłynęło na waszą twórczość?
Bycie wychowanym w San Diego było i do dziś jest trudne. Jesteśmy z pewnością ukształtowani przez naszą kulturę i pochodzenie, to one uczyniły nas tych, kim jesteśmy. Pochodzimy ze środowiska, które było mocno zróżnicowane etnicznie i kulturowo. Można powiedzieć, że niektórzy lubią jeden konkretny smak, my lubimy ich bardzo wiele. Na to, kim jesteśmy, mają wpływ ludzie z naszego otoczenia, niezależnie od tego czy żyjemy w złej dzielnicy. Uczymy się, dostosowujemy i to buduje nasz charakter. Jesteśmy P.O.D. dzięki tym różnym elementom, z których wyrastamy i nie zamieniłbym tego na nic w świecie, bo to właśnie sprawia, że tworzymy muzykę, którą tworzymy. To nasze osobiste doświadczenia i jesteśmy w tym prawdziwi, szczerzy z samymi sobą. Wielu artystów robi konkretne rzeczy tylko dlatego, że są dziś popularne. Ich muzyka to tak naprawdę nie jest ich lifestyle. A dla nas nasza twórczość, to nasz styl życia. Nie umielibyśmy robić niczego innego.

Więc nu-metal był dla was naturalnym wyborem jako droga ekspresji.
Zdecydowanie. Gdy zaczynaliśmy, nikt nie nazywał tego nawet nu-metalem. Najpierw to był dla ludzi alternatywny thrash, potem rapcore, naklejano nam różne etykietki. Nie robiliśmy takiej muzyki dlatego, że był to nu-metal, nawet nie myśleliśmy, że to określenie się przyjmie. Po prostu nazwano nas nu-metalem i pomyśleliśmy sobie “okej”. Po tych wszystkich latach przetrwała nazwa nu-metal, więc tak, chyba jesteśmy nu-metalowym zespołem.
Wracając do przypadków, “Satellite” ukazało się 11 września 2001 roku, w dniu ataków terrorystycznych na World Trade Center. Wasze niosące nadzieję przesłanie nie mogło trafić na bardziej podatny grunt.
W stu procentach. I dlatego nie wierzę w przypadki. Wierzę w Boga. Wierzę, że Bóg nas stworzył. Bóg nie kontroluje zła na tym świecie, ale taka jest nasza rzeczywistość. Rock jest gatunkiem seksu i narkotyków. Bóg wiedział, że świat oszaleje po 9/11. Historia debiutu “Satellite” pokazuje, że Bóg nie ma kontroli nad ludźmi, ale ma poczucie humoru. To nasze zadanie, żeby połączyć ze sobą pewne rzeczy. Tak więc znaleźliśmy się w sytuacji, w której kraj pogrążył się w chaosie, ludzie byli przerażeni, a w rockowych stacjach radiowych hitem numer jeden jest nasz utwór “Alive”, później “Youth Of A Nation” wędruje na szczyt MTV TRL. Ludzie słyszą nasze słowa “Jestem taki wdzięczny, jestem taki szczęśliwy, że żyję”. Dla przypadkowego odbiorcy, który odchodzi od zmysłów po tym, co się stało, to nie ma sensu. Zadaje więc sobie pytanie: “Dlaczego się tak czujesz?”. Nasza odpowiedź brzmi: bo wierzę w Boga i mam w nim nadzieję.
Tak naprawdę ten album ugruntował waszą pozycję na scenie, osiągnęliście ogromny sukces. Co było waszą największą motywacją do tworzenia muzyki w kolejnych latach?
Kochamy tworzyć muzykę. Po prostu kontynuowaliśmy naszą podróż jako zespół. Jak kiedyś dobrze ujął to nasz gitarzysta (Marcos Curiel, red.), robimy to z jednego głównego powodu. Chcemy inspirować ludzi. Chcemy dawać nadzieję. Jeśli masz zły dzień, chcemy wywołać uśmiech na twojej twarzy. To nie fizyka kwantowa. Muzyka powinna sprawiać, że czujemy się dobrze, to jest jej siła. Wiesz, kocham wszystkie gatunki, ale nie słucham rzeczy, które utrudniają mi życie lub sprawiają, że jestem bardziej przygnębiony. Wystarczy wyjść na zewnątrz, by zostać zbombardowanym przez trudną rzeczywistość, więc lubię muzykę, która sprawia, że czuję się dobrze, a to można znaleźć w każdym gatunku. Weszliśmy do mainstreamu, ale nie sądzę, by nasz zespół kiedykolwiek miał być mainstreamowy. To był niesamowity okres i podróż, jesteśmy za to bardzo wdzięczni. Ale oto jesteśmy. Udaje nam się koncertować, ale nie jesteśmy jak wielkie gwiazdy rocka. Wszyscy chodzimy do “normalnej” pracy. To dzięki temu nagrywamy płyty i występujemy. Robimy to nadal, bo ludzie mówią: “Naprawdę kocham wasz zespół, wasza muzyka dużo dla mnie znaczy”. To sprawia, że myślę sobie “W porządku, spróbuję nagrać kolejną płytę, spróbuję dalej koncertować”. Po prostu działamy. To wszystko.

Przerwa przez “Veritas” była najdłuższą w waszej karierze, trwała aż 6 lat. Z czego to wynika?
Wiesz, odejmij COVID i tak naprawdę masz cztery lata. Kiedy wydaliśmy “Circles” w 2018 roku byliśmy podekscytowani, wyprzedawaliśmy koncerty w Europie. Mieliśmy wrócić w 2020, zagrać na kilku dużych festiwalach. Gdy rozpoczęła się pandemia oczywiście pracowaliśmy nad różnymi rzeczami, ale nie chcieliśmy pisać nowego albumu. Dopiero co nagraliśmy płytę, chcieliśmy dalej koncertować, niestety nie mogliśmy. Kiedy dowiedziałem się, że cały świat ma zamknąć się w domach i nie możemy wychodzić, byłem naprawdę szczęśliwy. Nie przez to, co działo się na świecie, ale dzięki temu mogłem spędzić cały ten czas z rodziną. To było błogosławieństwo! Kocham spędzać z nimi czas. Ale później planowane początkowo dwa miesiące zmieniały się w trzy, potem w cztery i co dalej? Nie będziemy koncertować przez rok? Gramy muzykę od 1992 roku, to była najdłuższa przerwa jaką kiedykolwiek mieliśmy. Nie koncertowaliśmy, nie widywaliśmy się regularnie na żywo. To było bardzo dziwne. Gdy zbliżaliśmy się do zniesienia obostrzeń związanych z pandemią, wszystkie zespoły miały już napisane nowe materiały, więc wytwórnia powiedziała nam: “Chłopaki, musicie napisać nową płytę”.
To był także pierwszy album jaki nagraliście bez Noaha (Noah Bernardo, perkusista, red.) Jak na tworzenie albumu wpłynęła jego nieobecność?
Przede wszystkim dotknęło nas to pod kątem osobistym, ponieważ wszyscy jesteśmy braćmi. Natomiast życie to podróż i każdy z nas przechodzi przez różne sytuacje, w różnych jego okresach. Bardzo chcieliśmy, żeby był z nami przy tworzeniu kolejnej płyty, ale wytwórnia powiedziała, że nie może już dłużej czekać. A więc znaleźliśmy się w miejscu, w którym nie było z nami Noaha i pewnych rzeczy nie przyspieszymy. W efekcie tę płytę tworzyło nam się zupełnie inaczej niż poprzednie, ale to też dużo nas nauczyło. Udało nam się stworzyć album, który jest jednym z moich ulubionych. Mam wielką nadzieję, że już nie znajdziemy się więcej w takiej sytuacji, ale daliśmy i wciąż będziemy dawać z siebie wszystko. To jest P.O.D., dajemy tej muzyce całe nasze serca, staramy się robić wszystko najlepiej, jak potrafimy. I wierzę, że udało się nam się to z “Veritas”.

Dobrze, że po tylu latach na scenie jesteś w stanie powiedzieć, że ostatni album jest twoim ulubionym. Nie każdy może sobie na to pozwolić. To będą wasze pierwsze od wielu lat koncerty w Polsce, jakie masz skojarzenia z naszym krajem i czego się spodziewasz po występie?
Liczę, że wszyscy po prostu będziemy się dobrze bawić i szaleć. Tego właśnie chcemy na naszych koncertach: rock and rolla! Niestety nie jeździmy zbyt często do Polski, bo nie jesteśmy zespołem, który finansowo może sobie na to pozwolić. Tak jak powiedziałem, na co dzień pracujemy, więc każda trasa po Europie, Ameryce Południowej czy Azji jest dla nas dużo większym wyzwaniem, niż trasy po Stanach. Trasy koncertowe są drogie. Dlatego też gdy już mamy okazję pojechać do Europy, jesteśmy niezwykle wdzięczni. Podchodzimy do tych występów z nastawieniem, że możemy już nigdy nie przyjechać do Polski, więc chcemy na scenie dać z siebie wszystko. I dlatego jeśli będziesz stał pod sceną i nie będziesz się ze mną dobrze bawić bardzo mnie to zmartwi. I usłyszysz to ze sceny, gdy będę krzyczał “Jazda, dajmy z siebie więcej!”. Cieszmy się tą chwilą, bo kto powiedział, że kiedykolwiek wrócimy? Więc po koncertach w Polsce spodziewam się, że wszyscy będziemy po prostu szaleć.
Jesteś już prawdopodobnie znudzony pytaniami o wasz utwór “Goodbye for Now”, na którym możemy usłyszeć 21-letnią Katy Perry, dlatego ugryzę ten temat od nieco innej strony. Czy wierzysz w jakieś granice w tworzeniu muzyki?
Nie wierzę w granice, ale rozumiem do czego zmierzasz. Gdyby Katy Perry była wówczas tą Katy Perry, którą jest dzisiaj, nie zaprosilibyśmy ją na naszą płytę. Glen Ballard, gość który odkrył m.in. Alanis Morissette i pracował z wieloma niesamowitymi artystami, tworzył z nami “Goodbye for Now”. Ta piosenka była niezwykle delikatna, więc pomyśleliśmy, że chcielibyśmy usłyszeć w niej kobiecy głos. Glen powiedział wtedy, że pracuje z młodą wokalistką, powie jej, żeby wpadła do studia i jeśli się nam spodoba, będziemy mogli użyć jej głosu. Więc przyszła i nie była tą Katy Perry, którą znamy dziś. Była bardzo punk-rockowa, nosiła ciuchy z ćwiekami, była mega cool. Przychodziła codziennie, jedliśmy razem obiady, spędzaliśmy czas, wygłupialiśmy się, była bardzo zabawna. Doszliśmy do wniosku, że chcemy z nią nagrać ten utwór, pokochaliśmy ją i jej wokal. Nagraliśmy klip, wystąpiliśmy na żywo w telewizji i niedługo później jej kariera ruszyła z kopyta. Dziś ludzie mówią o Katy Perry dlatego, że jest tym, kim jest dziś. Gdyby nie stała się tą Katy Perry, byłaby pewnie tylko nazwiskiem na trackliście naszego albumu. Ale taki jest świat, nagle pokochał Katy Perry. To zabawne, jak działa ta branża.
Poprzedni artykuł
Następny artykuł