The Weeknd potwierdził oficjalnie datę premiery swojego pożegnalnego albumu "Hurry Up Tomorrow".
Mystic Festival 2024. Zatrzęsienie gwiazd
Wszystko wskazuje na to, że drugi regularny (jeśli trzymać się kronikarskiej dokładności trzeci) dzień Mystic Festival był jego kulminacją. Gwiazdorski line-up i rozsadzająca stocznię energia – to najbardziej zwięzły skrót tego, co się tam działo.
09.06.2024
Urszula Korąkiewicz
Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl
Mystic Festival dopieszcza fanów metalu. Może i nie jest największym, jeśli chodzi o przestrzeń, metalowym festiwalem, ale pod względem realizacji i energii niewątpliwie dorównuje starszym braciom, jak na przykład Brutal Assault. Czego tu nie ma! Ze scen płynie mnóstwo dźwięków – od hardcore punka, przez heavy metal i gotyk, po najczarniejsze odmiany black metalu.
Tych, którzy szukali najcięższych muzycznych doznań, uraczył w B90 Terrorizer. Tę ścianę dźwięku warto było wziąć na klatę. To z pewnością był jeden z najmocniejszych punktów programu na małych scenach. Ale w końcu – wielu uczestników przybyło na festiwal dla dużych nazwisk i największych zespołów. I znowu Park Stage “dowiozła”. Podobnie jak dzień wcześniej Biohazard, tak tego dnia publikę porwał Accept. Zespół dał energetyczne show godne klasyka i… powodujące potężne drżenie podłoża.
Na głównej scenie sporą widownię przyciągnęli muzycy z Paradise Lost, choć, jak dało się słyszeć i ze sceny i wśród uczestników, był to jeden z najbardziej statycznych i monotonnych koncertów festiwalu. W dodatku zespół nie miał wielkiego szczęścia – zaczął z opóźnieniem i nie ustrzegł się problemów technicznych.
Prawda jest jednak taka, że królować na Mystic Festival tego wieczora mógł tylko jeden band. Jedyny w swoim rodzaju Megadeth. Sam fakt, że grupa już na oko przyciągnęła największą liczebnie widownię spośród wszystkich festiwalowych propozycji zapowiadał, że należało się nastawiać na wyjątkowy wieczór.
I taki koncert Megadeth był faktycznie. Dave Mustaine i spółka, przywitani iście po królewsku, mówiąc delikatnie, nie zawiedli. Zresztą, tfu! Zachwycili! Mustaine, oszczędny w środkach, z jedynie zdawkowym przywitaniem, krótkimi wtrętami i serdecznym podziękowaniem dowiódł, że naprawdę, jako mistrz nie potrzebuje wiele, by rzucić publikę na kolana. Skupił się na imponujących, wirtuozerskich gitarowych solówkach, które z nieskrywaną przyjemnością prezentował z różnych krańców sceny. Czarował. Uwodził fanów bez słów.
Megadeth zaserwowali fanom setlistę marzeń, zawierającą m.in. “Dread And The Fugitive Mind”, “Skin O’ My Teeth”, „Shewolf”, “Hangar 18”, “Tornado Of Souls”, „Peace Sells” czy zagrane na bis “Holy Wars… The Punishment Due”. Tempo koncertu, mimo kiulku drobnych przerw, było zawrotne. Forma i nastroje muzyków doskonałe, a atmosfera naprawdę sprzyjająca szaleństwu.
Skład Megadeth zmieniał się nie raz, przechodząc niejedną losową burzę. Obecnie zespół oprócz Mustaine’a tworzą Teemu Mäntysaari, Dirk Verbeuren i James LoMenzo. Skład niewątpliwie satysfakcjonuje szefa – koncert w Gdańsku był tego dowodem. Ten kwartet to więcej niż dobrze naoliwiona maszyna, to metalowy potwór nie do zatrzymania. Podobno Mustaine w ubiegłym roku powtarzał, że chce, by Megadeth był największym metalowym zespołem na świecie. Cóż, nie chcę powiedzieć, że to nie wymaga od niego wysiłku, ale przecież Megadeth już jest jednym z największych!
Poprzedni artykuł
Następny artykuł