Kategorie
eBilet
Fot. Jakub Kmiołek

Kultura Osobista

“Żeby tworzyć muzykę w Ars Latrans Orchestrze, musisz zostawić ego za drzwiami”

ARS Latrans Orchestra, inicjatywa Stowarzyszenia ARS Latrans, corocznie ożywia interdyscyplinarny festiwal sztuki nowym muzycznym projektem. W tym roku uwagę przyciąga album "NOIR", który przenosi słuchaczy na emocjonalną podróż po mrocznych zakamarkach miejskiej dżungli, łącząc rzeczywistość z onirycznymi wizjami.

Artykuł może zawierać autopromocję eBilet.pl

Przeczytaj transkrypcję wywiadu z Piotrem Wykuszem z Ars Latrans Orchestra

Cześć, tu Piotr Wykusz z Arts Latrans orkiestra. Zapraszam was na nasze koncerty premierowe we Wrocławiu i w Warszawie. Też do nabycia jest nasza płyta Noir i zapraszam gorąco do posłuchania wywiadu ze mną.

Jacek Stasiak: Jedną rzecz na początku zdementuję albo potwierdzę. Czy Ty miałeś być doktorem?

Piotr Wykusz: Czy ja miałem być doktorem?

JS: Lub chciałeś być doktorem?

PW: W zasadzie chodziło o to, co robić w życiu. Chodziło mi o to, że chciałbym w życiu leczyć ludzi. W zasadzie to było dla mnie istotne. Doktor w tym kontekście, że myślałem, że mogę być lekarzem, nie doktorem nauk. I w zasadzie o to mi chodziło. Wybrałem tę drogę, gdzie jestem lekarzem dusz, że tak powiem. W sensie – grając muzykę to jest też niezwykła autoterapia, sam się leczę. W ogóle grając koncerty to jest dla mnie niesamowite doznanie, że właśnie grając koncerty się oczyszczam i myślę, że inni ludzie też tak mają, przychodzą na koncerty.

JS: Więc co poszło w życiu źle, że nie wybrałeś takiego ładnego zawodu lekarza, tylko jakiś muzyk?

PW: Gdybym miał siebie teraz przed sobą i mógł sobie coś powiedzieć, to bym się zastanowił, bo jednak branża muzyczna i kulturalna wymaga wiele cierpliwości. 

JS: Wymaga lekarza?

PW: Tak, wymaga lekarza i to najpierw od głowy, a potem od wszystkiego innego. Wiesz, co poszło nie tak? Wszystko poszło dobrze, cieszę się z tego miejsca, w którym jestem.

Zdawałem maturę rozszerzoną z chemii i z biologii. Z biologii mi poszło troszeczkę gorzej, bo z chemii miałem chyba tam około 80-90%, ale z biologii miałem około 65%, więc nie dostałem się na studia farmaceutyczne, bo taka była moja pierwsza wizja, żeby być farmaceutą, analitykiem medycznym i gdzieś ten lekarz tam obok krążył.

JS: To kiedy stwierdziłeś, że lekarz dusz to jednak twoje powołanie?

PW: Chyba to było cały czas od początku, bo zacząłem grać w ogóle muzykę w wieku 16 lat, więc dosyć późno, więc cały czas to było mi bliższe i ten lekarz to była jakby droga alternatywna do tej pierwszej, jako bycia muzykiem, artystą. To od zawsze mi gdzieś w głowie grało.

JS: A to kiedy pojawia się taki pierwszy moment, gdzie ta muzyka to nie jest tylko pasja, nie wiem, hobby, jak możemy to nazwać dowolnie, a przechodzisz na tak zwane zawodowstwo, że to jest Twoja taka codzienna praca?

PW: Pierwszy taki moment miałem, jak podpisaliśmy z Clock Machine kontrakt z Universalem i to była naprawdę śmieszna sytuacja. Widzę siebie teraz, jakim dzieckiem byłem, bo byłem wtedy na studiach dietetycznych na Wydziale Lekarskim w Krakowie.

No i po podpisaniu tego kontraktu, po powrocie z Warszawy, no to nie, my już po prostu będziemy gwiazdami rocka. No i tydzień później rzuciłem te studia. Teraz to już będziemy grać muzykę, to już będzie sława, wszystko. No ale potem się okazuje, jak jest faktycznie, co oznacza podpisanie kontraktu, jak wygląda współpraca z wytwórnią. No i to…

JS: Właśnie co to oznacza to podpisanie kontraktu w rzeczywistości?

PW: Właśnie to w rzeczywistości oznacza po prostu współpracę z firmą, która finansuje Twoje nagrania, twoje wydawnictwo i stara się je promować. No ale to nie wygląda tak, że każdy artysta wybucha. To nie wygląda tak, że wytwórnia podchodzi do każdego artysty z takim samym zaangażowaniem, Więc marzenia o byciu gwiazdą rocka, a to co się dzieje później, to są dwie różne kwestie. Potem się okazało, że to zupełnie nie jest to. I nawet grając wielkie trasy z Clock Machine po wydaniu płyty “Prognoz”, czy nawet płyty Love wcześniej, to już mi się wydawało, że to jest tylko to. Jakbym miał to skrócić, to bym powiedział, że nie potrafię znaleźć tego punktu, kiedy już stwierdziłem, że… OK, mam ten jeden punkt. Pracowałem jeszcze w międzyczasie, kiedy robiłem muzykę, cały czas pracowałem w gastronomii, pracowałem w super knajpie Mamma Mia w Krakowie. I po trzech latach pracy tam stwierdziłem, że jeżeli mam robić muzykę, to muszę robić tylko to. Odłożyłem sobie część pieniędzy na to, żeby inwestować tylko w tą drogę muzyczną i chyba to był ten moment, że chcę robić muzykę na 100%. 

JS: Dla wielu osób podpis z wytwórnią to takie złapanie Pana Boga za nogi, tak to się wydaje trochę z boku. To dlaczego zacząłeś się też angażować w bohemę artystyczną Krakowa, że nie jesteś tylko i wyłącznie muzykiem, artystą, ale również promotorem, organizatorem? Jaka jest w ogóle twoja rola oficjalnie?

PW:  No to jest od zawsze. Tam te rzeczy to była jakby współpraca z danym zespołem i te kontrakty, ale bycie w Krakowie i zaangażowanie w tą tkankę kulturalno-społeczną od zawsze mi towarzyszyło. Wielu moich znajomych było artystami, stąd w ogóle powstała wizja założenia stowarzyszenia Arts Latrans i stworzenia miejsca, gdzie możemy te wszystkie prace tych artystów prezentować. To było we mnie od zawsze. Uwielbiam kontakt z ludźmi i przebywanie z ludźmi, rozmawianie jeszcze z ludźmi, którzy są artystami. To towarzyszyło mi od zawsze.

JS: To założenie własnej orkiestry to był wynik przypadku? Czy to już było zamierzone od samego początku, że chciałbyś jednak rozszerzyć format zespołowy?

PW: W zasadzie ten element powstał, kiedy już stworzyliśmy swój festiwal, prezentowaliśmy właśnie sztukę nie tylko muzyczną, ale też wizualną, też różne performance, kino, teatr i wtedy pojawił się pomysł założenia własnej orkiestry Ars Latrance Orkiestra, gdzie będziemy dbać o to, żeby wspierać młodych twórców i stworzymy coś wyjątkowego, czego nie ma na naszym rynku, bo można by nas porównać bardzo prosto i łatwo do Męskiego Grania, ale to jest całkiem inny projekt. 

JS: Męskie granie to jest taka super grupa na skalę Polski. 

PW: Tak i tworząca tylko jedną kompozycję autorską, w konkretnym stylu, że tak powiem, a w naszym przypadku to po prostu jest stworzenie właśnie albumu, podejście do tego bardziej artystyczne, mniej marketingowe i skupienie się na twórcach, artystach, właśnie budowania relacji, budowania tych artystów, budowania tych twórców, a nie w tym kontekście, że się bierze najbardziej znane osoby i tworzy się zespół.

JS: To jak wygląda praca nad albumem w takim przypadku, jeśli tych osób jest naście?

PW: Wygląda niesamowicie, zawsze się nie mogę doczekać. Wybieramy sobie miejsce, do którego wyjeżdżamy z całym sprzętem i tam komponujemy. Jest podstawowa zasada, że nikt nie przynosi gotowych pomysłów, tylko wszystko komponujemy razem na miejscu. Jamujemy godzinami, takie wyjazdy wyglądają tak, że gramy po 10 godzin dziennie. Dobrze się bawimy, rozmawiamy ze sobą, spędzamy czas. To jest też najważniejsze, bo ja uważam, że ta muzyka powstaje właśnie z tych relacji z tych relacji, które są na nowo.

W tym roku była też ciekawa sytuacja, bo nikt nie znał siebie. W poprzednich latach było tak, że to jednak była grupa ludzi z Krakowa, gdzie ja tam po prostu rosłem, że tak powiem, od początku i miałem jakąś społeczność, miałem znajomych i chciałem ich zaangażować do tego. Jednak wizja całego projektu jest taka, żeby zmieniać skład, żeby dawać szansę innym ludziom, pokazywać nowe twarze, tworzyć coś nowego z innymi ludźmi. I w tym projekcie Noir była sytuacja, że nikt siebie nie znał i to było niesamowite, bo też taki był dreszczyk emocji i przez to ja też uważam, że to jest tak jak idzie się na randkę pierwszą, jeszcze nie znasz tej osoby, to próbujesz po prostu pokazać wszystkie swoje najlepsze strony, jesteś na maksa zaangażowany w to, co się dzieje tego wieczoru i podekscytowany. I też o to mi chodziło, żeby to stworzyć w Ars Latrance Orkiestrze.

I właśnie odpowiadając na twoje pytanie w bardzo długą wypowiedzią, jest wielka ekscytacja i naprawdę jest to fajne doświadczenie, przez to, że też ludzie nie wszyscy się znają razem.

Udaje się to ego gdzieś zostawić za drzwiami, czasem jest łatwiej, czasem trudniej, ale przeważnie się udaje zostawić, dlatego da się tworzyć tę muzykę wspólnie, bo wiadomo, jeśli to ego zostałoby w sali, a nie za drzwiami, to byłoby próba, nie, mój pomysł jest lepszy, ten pomysł jest taki i to byłoby ciężkie.

JS: Teraz będą dwa pytania do Twojej długiej wypowiedzi. Jak ugasić to ego albo jak często są kłótnie? I pierwszy zestaw kolektywu to był stricte Kraków. Teraz mamy Kraków i Wrocław.

PW: Tak i trochę Warszawa.

JS: Czy też są różnice przy tworzeniu? Jak wcześniej znaliście się powiedzmy nawet z ulicy na cześć, a tu nagle obca osoba wchodzi do studia?

PW: No jest różnica, powiedziałbym. Największą różnicę widzę w ogóle, kiedy tworzyliśmy album pierwszy, “Sztuka Miłości”, a drugi album “Y2K”. Bo kiedy tworzyliśmy “Sztukę Miłości” też były sytuacje, że część ludzi siebie nie znała. Tak jak Ola nie znała tej ekipy Odet, nie znała ekipy krakowskiej. Jedna osoba z Krakowa, team krakowski tak samo nie znał Oli, więc też była ekscytacja. Jak już wyjechaliśmy na obóz Y2K wtedy już wszyscy siebie znaliśmy i właśnie czuć było, że nie ma takiej moim zdaniem świeżości w tej relacji, takiej ekscytacji.

I tak było niesamowicie fajnie i przyjemnie. To chodzi po prostu o to, że jak coś robisz pierwszy raz, kogoś poznajesz, to towarzyszy ci to właśnie uczucie. I to nie chodzi o to, że tamte spotkanie, tamte dżemy były gorsze, były po prostu inne. Nie porównałbym tego. A tutaj z kolei, gdzie jeszcze wszyscy się nie znali, to ta ekscytacja była jeszcze większa. I tyle. 

A co zrobić, żeby to ego zostało za drzwiami? Nie wiem. Nie odprawiam żadnych ceremonii, rytuałów. Po prostu to się dzieje samo. To jest sytuacja taka, że jest to projekt, w którym jest tylu wokalistów, więc chyba każdy sobie troszeczkę zdaje z tego sprawę, ale przez to uważam, że jest to pierwsze spotkanie, to sprawia bardziej, że to ego się gdzieś trochę zostawia.

JS: A nie boisz się, że niektórzy mogą podejść do tego projektu egoistycznie, że okej, idę tam na jeden sezon, chcę się tylko i wyłącznie wybić, nic inny mnie nie interesuje?

PW: Nie boję się tego. Fajnie, żeby ci ludzie się na tym wybijali, jednak proponując komuś taką okazję, gdzie możemy razem tworzyć wspólnie utwory, nie wiem, w ogóle o tym nie myślałem, ale trochę się tego nie boję, bo wydaje mi się, że ci ludzie trochę sobie zdają sprawę też z tego, po co są w tym projekcie i jak będą chcieli tylko dla siebie coś tam robić, nie będą współpracować z nami, no to od razu wyjdzie na pierwszym spotkaniu, na pierwszym graniu, że ta osoba nie chce tworzyć coś wspólnie, tylko się zamyka. A w tym projekcie chodzi o to, że właśnie wszyscy z tej relacji, z tych naszych spotkań właśnie wyciągamy utwory i to jest najważniejsze. 

JS: Efektem tego jest najnowszy album w noc opisujący tą płytę, znalazłem zdanie, że to jest słodka, gorzka podróż do mrocznych ulic miast. Więc co to są za mroczne ulice? To są ulice krakowskie, warszawskie?

PW: Właśnie myślę, że to jest bardziej uniwersalne. W każdym mieście mamy jakieś mroczne ulice i to mogą być różne rzeczy. Mogę mieć jakieś miejsca, gdzie mieliśmy nieprzyjemne doznania albo gdzieś się zatapialiśmy i to może być ten mrok, ale może być też mrok w naszym domu, w tym mieście, bo miało się jakieś ciężkie doświadczenia. Ta płyta nie jest pozytywną płytą, jest mieszanką, właśnie słodko-gorzką.

Skupiliśmy się na tych cięższych emocjach, jak sobie z nimi radzić. Wydaje mi się, że każdy z nas miał jakieś historie, które zawarł w tej płycie i zarazem wyrzucił z siebie część tych negatywnych emocji. I tak na tym polega w ogóle moim zdaniem komponowanie sztuki i tworzenie rzeczy i też doświadczanie ich, bo doświadczając tych rzeczy, które ktoś pisał, z myślą o tych doświadczeniach, tak samo można przejść jakąś przemianę.

Więc ta płyta jest słodko-gorzka. Bardziej bym powiedział gorzka, ciemna, zabrudzona, przydymiona i fajnie. Ostatni klip, który wyszedł niedawno do “Miasta Pułapek” przedstawia Warszawę jako to miasto, które jest pełne pułapek, a zarazem wielu możliwości. Więc to może być Warszawa, Kraków, ale też każde inne miasto.

JS: A co chciałbyś, żeby słuchacz wyniósł po przesłuchaniu tej płyty? Jakie emocje powinny mu towarzyszyć? O czym powinien pomyśleć?

PW: Wydaje mi się, że to każdy ma swoją historię i jeden może zobaczyć w niej jakieś ciężkie przeżycia, ciężkie doznania, inny może mieć katharsis, a ktoś może być po prostu podekscytowany, bo fajnie się tańczy do numerów, więc nie chciałbym zakładać tego. Ja część tam swoich emocji zostawiłem, myślę, że każdy z nas zostawił jakąś swoją historię.

I dla mnie ta płyta jest oczyszczająca. Ja tam zostawiłem trochę właśnie dobrych i niedobrych emocji, ale też dla mnie ta płyta dużo tak emocjonalnie znaczy, bo się połączyła też z momentem, kiedy odchodził z tego świata mój dziadzio, z którym miałem świetną relację.

I właśnie myślę, że to jest też dla mnie taki element połączenia się z nim, gdzieś oddania tego. My tę muzykę komponowaliśmy w domu, w którym on mieszkał. Też tą historię tam kończyliśmy. Płyta w ogóle wyszła dzień przed urodzinami, które miałyby setne urodziny w tym roku, więc dla mnie ona ma dużo takiej symboliki, ale to każdy ma swoją historię.

JS: Przed Tobą intensywny okres w życiu. Jesteśmy już po premierowym koncercie. Gdzie jeszcze Ciebie zobaczymy? Co przed nami?

PW: No to koniecznie zapraszam na koncerty Ars Latrance Orkiestry, już niepremierowe, ale będziemy ten materiał grać w każdym mieście premierowo i zagramy 11 maja we Wrocławiu i 12 maja w Fabryce Norblina w Warszawie. Nie mogę się doczekać też tych koncertów, bo ci ludzie, których mamy w składzie są niesamowici, są uzdolnieni, mają też takie super serca, że po prostu przebywanie w tej atmosferze z tymi ludźmi jest niesamowitą przyjemnością, a już w ogóle granie na scenie to jest coś pięknego, dlatego te przeżycia są piękne i myślę, że każdy z was też to poczuje po prostu słuchając nas i obserwując.

JS: Na zakończenie najtrudniejsze pytanie. Jak opisałbyś swoją muzykę jednym zdaniem?

PW: Przeciętna.

JS: Zapraszamy.

PW: Jednym zdaniem czy jednym słowem?

JS: Jednym zdaniem.

PW: Chciałbym, żeby ta podróż nigdy się nie skończyła. Bardziej tak to ujmę.

JS: Dzięki za rozmowę.

PW: Dzięki.